Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. – Ale wyjechaliby następnego dnia – uzupełnił drugi prekog i cała grupa, z wyjątkiem Tozza i Gilly'ego, wybuchła śmiechem. – Panie Anderson – powiedział w napięciu Tozzo –jesteśmy członkami amatorskiej organizacji prekognitywnej z Battlecreek w stanie Michigan i chcielibyśmy zrobić panu zdjęcie na tle pogłębiarki czasowej. – Co proszę? – zapytał Anderson, zwijając dłoń w trąbkę i przystawiając ją do ucha. Tozzo powtórzył, usiłując przekrzyczeć hałas. Wreszcie do Andersona dotarło. – Ach, aha, cóż, gdzie ona jest? – zapytał uprzejmie. – Na dole, stoi na chodniku – odrzekł Gilly. – Jest zbyt ciężka, aby wnieść ją na górę. – Cóż, hm, jeśli to nie potrwa zbyt długo – odpowiedział Anderson. – Sądzę, że na pewno nie potrwa. – Odłączył się od grupy i poszedł za nimi w kierunku windy. – Nadszedł czas budowania silników parowych – zawołał za nimi przysadzisty mężczyzna, kiedy go mijali. – Pora budować silniki parowe, Poul. – Jedziemy na dół – odparł nerwowo Tozzo. – A choćbyście mieli dotrzeć tam na rzęsach – pożegnał ich prekog. Kiedy wszyscy trzej wsiadali do windy, dobrodusznie pokiwał na pożegnanie. – Kris jest dzisiaj w doskonałym humorze – stwierdził Anderson. – Jeszcze jak – Gilly zrobił użytek z nowo nabytego słownictwa. – Czy jest tu Bob Heinlein? – zapytał Tozza Anderson, kiedy zjeżdżali na dół. – Wydawało mi się, że poszedł gdzieś z Mildred Clingerman, aby porozmawiać o kotach i nikt ich więcej nie widział. – Taka dola – skwitował Gilly, szlifując kolejne wyrażenie. Anderson zwinął dłoń w trąbkę, uśmiechnął się z wahaniem, ale nic me odpowiedział. Wreszcie wyszli na zewnątrz. Na widok pogłębiarki Anderson w zdumieniu przetarł oczy. – A niech mnie diabli – rzucił, podchodząc bliżej. – Rzeczywiście imponująca. Jasne, z przyjemnością pozwolę sobie zrobić przy niej zdjęcie. – Wyprostował swoją szczupłą, kanciastą sylwetkę i na jego twarzy pojawił się ciepły, niemal czuły uśmiech, na który Tozzo zwrócił uwagę już wcześniej. –1 jak? – zapytał nieśmiało Anderson. Gilly pstryknął zdjęcie autentycznym, dwudziestowiecznym aparatem pożyczonym ze Smithsonian. – Teraz w środku – zakomenderował, zerkając na Tozza. – Tak, hm, oczywiście – odparł Poul Anderson i wspiął się po schodkach do wnętrza pogłębiarki. – Rany, hm, spodobałoby się Karen – powiedział, znikając w środku. – Szkoda, że nie poszła z nami. Tozzo zwinnie podążył jego śladem. Gilly zatrzasnął właz i siedzący za sterem z instrukcją w ręku Tozzo wdusił przyciski. Rozległ się szum silników, ale zaabsorbowany Anderson nie zwrócił nań uwagi; wytrzeszczonymi oczami spoglądał na pulpit sterowniczy. – Rany – powiedział. Pogłębiarka czasowa podążyła ku teraźniejszości, unosząc zapatrzonego w przyciski Andersena. IV Fermeti wyszedł im na spotkanie. – Panie Anderson – powiedział – to dla mnie prawdziwy zaszczyt. Wyciągnął rękę, ale zapatrzony na rozciągające się ponad jego ramieniem miasto Anderson niczego nie zauważył. – Chwileczkę – powiedział z grymasem. – Hm, co to, hm, wszystko ma znaczyć? Tozzo stwierdził, że Anderson pochłonięty jest systemem jednotorowym. Wydało mu się to dziwne, gdyż w czasach Andersena istniał on przynajmniej w Seattle... a może nie? Może pojawił się dopiero później? Tak czy inaczej, wyraz twarzy Andersena świadczył o bezbrzeżnym zdumieniu. – Pojedyncze kolejki – wyjaśnił Tozzo, stając blisko niego. – Jednotorówki w pańskich czasach miały ich kilka. Po latach każdy mieszkaniec mógł poprowadzić z domu własną linię; wyprowadzano kolejkę z garażu na terminal kolejowy, skąd mogła dołączyć do ruchu. Rozumie pan? Lecz Anderson nie otrząsnął się z oszołomienia; w gruncie rzeczy przybrało ono na sile. – Hm – mruknął. – Co to znaczy „w moich czasach”? Czyżbym już nie żył? – Ogarnęło go wyraźne przygnębienie. – Zawsze myślałem, że to będzie trochę jak Walhalla, wikingowie i tym podobne rzeczy. Żadnych futurystycznych wizji. – Nie umarł pan, panie Anderson – zapewnił go Fermeti. – Ma pan przed sobą odzwierciedlenie kultury połowy dwudziestego pierwszego wieku. Muszę przyznać, że został pan uprowadzony