Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Mam nadzieję, że wkrótce znowu zobaczymy. Właśnie zaproponowano mi, bym został duszpasterze w kościele przy Castle Street i mam zamiar się zgodzić. Tak więc jeszcze tej zimy przeniesiemy się z Coroną do miasta. Frances chciała powiedzieć, że bardzo się cieszy, ale głos zamarł jej w gardle. Elliott Sherwood podszedł bardzo blisko i wyszeptał… Po namyśle postanowiłam nie zdradzać jego słów ani tego, co odparła Frances. Pewne rzeczy lepiej pozostawić wyobraźni. ZBŁĄKANE SERCE — Przejdziesz się ze mną po południu nad Zatoczkę? — spytała Marian Lesley. Esterbrook Elliott odpiął bukiecik różyczek, który miała przy kołnierzyku, i włożył go do swej butonierki. — Naturalnie — odparł uprzejmym tonem. — Wiesz, że możesz rozporządzać moim czasem. Stali właśnie w ogrodzie, pod gałęziami akacji obsypanymi kremowobiałym kwieciem. Długa kiść kwiatków musnęła miękkie, złocistobrązowe pukle dziewczyny i rzuciła drżący cień na jej piękną twarz. Esterbrook Elliott pomyślał z dumą, że nigdy nie spotkał kobiety, która mogłaby się z nią równać. Choć był z natury krytyczny i miał wybredny gust, musiał przyznać, że Marian była pod każdym względem bez zarzutu. Kochał Marian Lesley „od zawsze”, a przynajmniej tak mu się wydawało. Znali się od dzieciństwa, oboje byli jedynakami, a ich rodziny uważały za oczywiste, że w przyszłości powinni się pobrać. Jednak ojciec Marian życzył sobie, by zaręczyli się dopiero, gdy córka ukończy dwadzieścia jeden lat. Esterbrook zaakceptował przeznaczoną mu narzeczoną, a nawet żył w przekonaniu, że jest wyjątkowym szczęściarzem. Spośród wszystkich kobiet na świecie właśnie ją wybrałby na panią swego pięknego, starego domu. Marian ucieleśniała ideał jego chłopięcych lat. Wierzył, że kocha ją szczerze, lecz miłość nie zaślepiła go na tyle, by nie widział materialnych korzyści płynących z mariażu z kuzynką. Jego ojciec zmarł dwa lata wcześniej. Esterbrook był niezależny finansowo i zamożny. Marian straciła matkę w dzieciństwie, a ojca, gdy miała osiemnaście lat. Od tamtej pory mieszkała z ciotką. Wiodła spokojne, samotne życie, które urozmaicały jedynie wizyty Esterbrooka, ale Marian to wystarczało. Przelała na niego całą miłość swego szczodrego serca. Gdy ukończyła dwadzieścia jeden lat, zostali oficjalnie zaręczeni. Mieli się pobrać na jesieni. Nic nie mąciło szczęścia Marian. Była pewna uczuć ukochanego, który niezmiennie okazywał jej swe oddanie. Jednakże czasami wydawało się jej, że ma dla niej zbyt mało namiętności. Był zawsze taki uprzedzająco grzeczny. Wystarczyło, by wyraziła jakieś życzenie, a już gotów był je spełnić. Spędzał z narzeczoną każdą wolną chwilę. Bywało jednak, że pragnęła, by okazał niecierpliwość i zdradził gwałtowność uczuć. Zastanawiała się, czy wszyscy zakochani są równie opanowani i powściągliwi. Ilekroć nachodziły ją podobne wątpliwości, ganiła się za nielojalność i miała wyrzuty sumienia. Przecież oddanie Esterbrooka mogło zaspokoić najbardziej wygórowane oczekiwania. Sama Marian była osobą powściągliwą i pełną rezerwy. Znajomi uważali, że jest dumna i wyniosła. Tylko garstka uprzywilejowanych znała głębię jej uczuć i wiedziała, jak czułą z natury jest kobietą. Esterbrook sądził, że docenia ją w całej pełni. Gdy wracał do domu po zaręczynach, wyliczał w myślach wszystkie zalety Marian. Z największą satysfakcją przyznał, że nie było w niej nic, co chciałby zmienić. Tego popołudnia pod akacjami snuli plany dotyczące ślubu. Mieli się pobrać na początku września, po czym wyjechać za granicę. Esterbrook z namaszczeniem opracował szczegółowy plan podróży poślubnej. Mieli zwiedzić wszystkie interesujące Marian miejsca Starego Świata, po czym wrócić do domu. Esterbrook przedyskutował z narzeczoną zmiany, które chciał wprowadzić w starej siedzibie Elliottów, by odpowiadała młodej i pięknej pani domu. Większość planów już zrealizował. Uszczęśliwiona Marian wysłuchała w milczeniu jego relacji. Później zaproponowała spacer nad Zatoczkę. — Jaki obiekt dobroczynności znalazłaś tym razem? — spytał Esterbrook z niedbałym zainteresowaniem, gdy szli spacerkiem w stronę Zatoczki. — Mała Bessie pani Barrett bardzo gorączkuje — odparła Marian, a gdy pochwyciła jego zaniepokojone spojrzenie, dodała pospiesznie: — To nie jest zaraźliwe. Jakaś powolna, wycieńczająca choroba. Nic nam nie grozi, Esterbrook. — O siebie się nie boję — powiedział cicho. — To o ciebie się zaniepokoiłem. Zbyt wiele dla mnie znaczysz, Marian, bym pozwolił ci ryzykować zdrowie i życie. Jesteś prawdziwą dobrodziejką dla tych ludzi z Zatoczki. Gdy się pobierzemy, musisz się za mnie wziąć i przekonać do dobroczynności. Obawiam się, że wiodę dość samolubny żywot. Ty wszystko odmienisz, kochana. Zrobisz ze mnie przyzwoitego człowieka. — Już nim jesteś, Esterbrook — odparła miękko. — W przeciwnym razie nie mogłabym cię pokochać. — Obawiam się, że ta moja „przyzwoitość” jest niewiele warta. Właściwie nigdy nie zostałem wystawiony na próbę czy wiedziony na pokuszenie. Może bym się nie sprawdził… — O, nie ma takiej obawy — odparła Marian z dumą. Esterbrook roześmiał się. Schlebiało mu, że tak w niego wierzy. Pomyślał, iż udowodni, że jest tego wart. Tak zwana Zatoczka była małą wioską rybacką położoną na niskim, piaszczystym brzegu zatoki. Stojące blisko siebie chaty wyglądały jak wielkie muszle wyrzucone przez morze, tak były szare i wybielone przez wilgotne morskie wichry. W pobliżu domów bawiły się obdarte dzieciaki, wśród których hasały wynędzniałe żółte kundle ujadające wrzaskliwie na obcych. Na wąskiej, piaszczystej plaży wylegiwali się mężczyźni. Sezon na makrele jeszcze się nie zaczął, a było już po wiosennych połowach śledzi. Rybacy mieli teraz wakacje. Wesoła, hałaśliwa gromada napawała się wolnością, nie przejmując się tym, co przyniesie jutro. Łodzie stojące na kotwicy kołysały się jak mewy na roziskrzonej tafli wody, a ich wysokie maszty przy każdej fali robiły ukłon w stronę lądu. Bezmiar morskich wód pogrążył się w leniwej zadumie. Błękity horyzontu były zamglone i przygaszone. Purpurowa mgiełka zamazywała kontur odległych przylądków i przybrzeżnych urwisk. Żółte plaże lśniły w słońcu, jakby były usypane klejnotami. Wioska tętniła życiem, którego stłumione odgłosy przeszywał od czasu do czasu jazgot baraszkujących dzieci