Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zastanawiał się chwilę: może by pokryć tę różnicę? Powstrzymał się jednak. Mogła go wtedy porzucić. - Niedługo będziesz miała całą sumę - powiedział. Wróciła z banku podniecona jak małe dziecko. - Patrz - krzyknęła wymachując książeczką oszczędnościową. - Ten pan o nic się nie pytał. Podałam tylko nazwisko, tak jak mi powiedziałeś. Istotnie nazwisko figurowało na pierwszej stronie wypisane ozdobnym pismem: Marie Fran~coise Charlet. I suma. Cena wielu nocy, owych strasznych godzin z nim spędzonych... - Winszuję ci - powiedział z wymuszonym uśmiechem. - Jak tak dalej pójdzie, będziesz niedługo bogatą kobietą. Odtąd książeczka oszczędnościowa zajęła poważne miejsce w życiu Marii. Nosiła ją ze sobą, wyjmowała z torebki, trzymała w ręku. Mówiła o niej często i w ten sposób, pośrednio, mówiła mu trochę o sobie. - Byłeś kiedy na rue Mouffetard? - nieoczekiwanie zapytała pewnego razu. - Tam się urodziłam. Te proste słowa wywołały obraz cuchnącego zgnilizną zaułka, sine twarze, zrogowaciałe dłonie rojącego się tłumu bednarzy, butelkarzy, magazynierów w wytłuszczonych, skórzanych fartuchach i butach nabijanych gwoździami. Opisywała mu dudnienie wozów ciężarowych pełnych beczek z winem zaprzężonych w olbrzymie perszerony, stukanie młotków przy zabijaniu drewnianych czopów do beczek, zbełtane z winem błoto na bruku, smród fermentujących kadzi pomieszany z zaduchem gnijących odpadków. Opowiadała mu, jak się bawiła w wilgotnych podwórkach z innymi dziewczynkami o warkoczykach jak mysie ogonki, o zimnych i głodnych wieczorach sobotnich, kiedy rodzice byli zbyt pijani, żeby pomyśleć o kolacji, o klapsach dawanych przez matkę i rózgach, których nie szczędził ojciec, po czym następowały wybuchy dwuznacznych czułości. - Najpierw kazał mi zdejmować majtki, potem dawał mi w skórę. A kiedy płakałam w łóżku, przychodził mnie całować i przepraszać. Nagle przerywała te swoje wspomnienia w pół słowa i spoglądała bokiem na Henryka z wieczną niechęcią biedaków do bogaczy. - Nie wiem, po co ci to wszystko opowiadam. Nie byłeś nigdy głodny, nie możesz tego zrozumieć... Nie nalegał, ona zaś po godzinie albo czasem po tygodniu zaczynała na nowo zwierzenia. Bez cienia wstydu ani poczucia winy opisywała poufałości, na jakie sobie pozwalali wobec niej młodzi sąsiedzi. - Pewnej soboty wieczorem - miałam wtedy czternaście lat - wziął mnie jakiś mężczyzna w naszej sieni, pod schodami. Był bednarzem w tym samym składzie, w którym pracował mój ojciec. Miał w czubie, ale jednak zapłacił mi franka. Za te pieniądze kupiłam sobie wstążkę do sukni. Po jednej z wielu awantur uciekła z domu do siostry, która mieszkała w dzielnicy S~ebastopol. Tam, pod opieką starszej siostry, zaczęła terminować jako ulicznica. W słowach naiwnych i świeżych, opisywała zachwyt nad pierwszym kapeluszem, nad pierwszym kawałkiem koronki. Zdumiona była łatwością zdobywania pieniędzy, lubiła przesiadywać wieczorami w zadymionych spelunkach, tańczyć walca z wypomadowanymi nicponiami. - Pewnego dnia poznałam B~eberta. - Oczy jej przybrały wyraz marzący. - Był naprawdę przystojny i wszystkie dziewczyny za nim szalały. - Po chwili dodała kłamiąc instynktownie: - Ale ja nawet na niego nie spojrzałam. Wreszcie któregoś dnia pobiła się z jakąś dziewczyną - tak to brzmiało w jej wersji - i musiała uciekać z tej dzielnicy