Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przecież dopiero niedawno poznała tego człowieka, który i do cerkwi chodzi tak rzadko, i tak obojętnie znosi śmierć żony — a już mu chce zwierzać swoje tajemnice... Wprawdzie on jej współczuje, a ona wierzy mu, coś ją do niego ciągnie; ale wstydzi się czemuś tak, jakby ktoś obcy wszedł do jej czystego dziewiczego pokoju. Marfa Timofiejewna przyszła Lizie z pomocą. — Przecież jeśli ty go nie zabawisz — zaczęła — to któż go, biedaka, zabawi? Ja jestem dla niego za stara, on jest dla mnie za mądry, a dla Nastasji Karpowny za stary: ją obchodzą tylko młodzi chłopcy. — Czymże mogę zabawić Fiodora Iwanycza? — rzekła Liza. — Jeśli sobie życzy, zagram mu lepiej coś na fortepianie — dodała z wahaniem. — Doskonale! Bardzo dobry masz pomysł, moje dziecko — pochwaliła ją Marfa Timofiejewna. — Idźcie, moi kochani, na dół, a kiedy skończycie, przyjdźcie jeszcze tutaj. Ja, niestety, zostałam durniem, czuję się pokrzywdzona i chcę się odegrać. Liza wstała, Ławrecki udał się za nią. Schodząc ze schodów Liza zatrzymała się. — Mają rację — zaczęła — ci, co mówią, że serce ludzkie pełne jest sprzeczności. Pana przykład powinien był mnie nastraszyć, wpoić mi nieufność do małżeństw z miłości, a ja... — Pani mu odmówiła? — przerwał Ławrecki. — Nie; ale się też nie zgodziłam. Wszystko mu powiedziałam, wszystko, co czułam, i poprosiłam, żeby poczekał. Czy pan jest zadowolony? — dodała z szybkim uśmiechem i z lekka dotykając dłonią poręczy zbiegła ze schodów. — Co panu zagrać? — spytała podnosząc wieko fortepianu. — Co pani chce — odpowiedział Ławrecki i usiadł tak, żeby móc patrzeć na nią. Liza zaczęła grać i długo nie odrywała wzroku od swoich palców. Wreszcie spojrzała na Ławreckiego i zatrzymała się: twarz jego wydała się jej dziwna i jakby zmieniona. — Co panu jest? — spytała. — Nic — odparł — jest mi bardzo dobrze; cieszę się, że pani tak postąpiła, cieszę się, że panią widzę — niech pani gra dalej. — Wydaje mi się — mówiła Liza w parę chwil potem — że gdyby on mnie naprawdę kochał, to nie napisałby tego listu; odczułby, że nie mogę mu teraz odpowiedzieć. — To nie jest rzecz istotna — zauważył Ławrecki — istotne jest to, że pani go nie kocha. — Niech pan tak nie rozmawia ze mną, doprawdy! Ciągle mi się roi, że widzę pana zmarłą żonę, i pan się dla mnie staje straszny. — Prawda, monsieur Woldemar, jak ładnie gra moja Lisette? — mówiła w tym samym czasie Maria Dmitriewna do Panszyna. — Tak — potwierdził Panszyn — bardzo ładnie. Maria Dmitriewna czule popatrzyła na swojego młodego partnera, ale ten przybrał jeszcze bardziej poważną i zatroskaną minę i ogłosił czternaście „króli". XXXI Ławrecki nie był młodzieniaszkiem; nie mógł się długo łudzić co do rodzaju uczucia, które w nim obudziła Liza. Tego dnia ostatecznie przekonał się o tym, że ją pokochał. Nie bardzo go owo przekonanie ucieszyło. „Czyż nie mam — pomyślał — nic innego do zrobienia w trzydziestym piątym roku życia jak tylko to, żeby znowu oddać swą duszę i serce kobiecie? Ale nie ma żadnego porównania między Lizą a tamtą: Liza nie żądałaby ode mnie hańbiących ofiar; nie oderwałaby mnie od moich zajęć, sama stałaby mi się natchnieniem do twardej, uczciwej pracy i poszlibyśmy oboje naprzód ku pięknym celom. Tak — kończył swoje rozmyślania — wszystko to jest bardzo ładne, ale niestety, ona wcale nie zechce ze mną pójść. Nie na próżno powiedziała mi, że jestem dla niej straszny. Panszyna jednak też nie kocha... Słaba pociecha!" Ławrecki pojechał do siebie na wieś, ale nie usiedział tam nawet czterech dni — taka go ogarnęła nuda. Męczyło go też wyczekiwanie; wiadomość podana przez monsieur Jules'a wymagała potwierdzenia, a dotychczas nie nadeszły w związku z tym żadne listy. Wrócił do miasta i spędził wieczór u Kalitinów. Z łatwością zauważył, że Maria Dmitriewna była dla niego usposobiona nieżyczliwie, ale udało mu się ją trochę udobruchać, przegrawszy do niej około piętnastu rubli w pikietę. Potem przesiedział prawie pół godziny niemal sam na sam z Lizą, chociaż matka jeszcze w przeddzień radziła jej nie być zbyt poufałą w stosunkach z człowiekiem qui a un si grand ridicule. Dostrzegł w Lizie zmianę: stała się jakby bardziej zamyślona, zrobiła mu wyrzut, że nie przychodził do nich tak długo, i spytała, czy nie pójdzie następnego dnia do cerkwi (następnego dnia była niedziela). — Niech pan idzie — powiedziała, zanim zdążył otworzyć usta — pomodlimy się razem za spokój jej duszy. — Potem dodała, że nie wie, jak ma postąpić, nie wie, czy ma prawo kazać Panszynowi, by czekał na jej decyzję. — Dlaczego? — spytał Ławrecki. — Dlatego — odrzekła — że już teraz zaczynam podejrzewać, jaka to będzie decyzja. Oświadczyła, że ją boli głowa, i poszła do siebie na górę, z pewnym jakby wahaniem podawszy Ławreckiemu koniuszki palców. Nazajutrz Ławrecki udał się na nabożeństwo do cerkwi. Kiedy przyszedł, Liza już tam była. Zauważyła go, chociaż nie odwróciła ku niemu głowy. Modliła się żarliwie; łagodnie świeciły jej oczy, łagodnie pochylała się i podnosiła głowa. Czuł, że modliła się za niego — i jego duszę ogarnęło niewysłowione wzruszenie. Było mu dobrze, ale trochę wstyd. Poważni i skupieni ludzie, dobrze znane, bliskie twarze, chóralny śpiew, zapach kadzidła, długie, ukośne promienie padające z okien, ciemny koloryt sklepień i ścian — wszystko to przemawiało do jego serca. Dawno nie był w cerkwi, dawno nie zwracał się myślą do Boga; teraz również nie wymówił żadnych modlitewnych słów — nie modlił się nawet w duchu — ale przynajmniej na krótką chwilkę, jeśli nie ciałem, to całym swoim jepii i ledwie mu się kłaniał, a co najważniejsze: Liza jakby go unikała. Kiedy zaś zdarzało się jej zostać z nim sam na sam, to zamiast dotychczasowej ufności okazywała dziwne zmieszanie; nie wiedziała, jak z nim rozmawiać, i on sam często wpadał w zakłopotanie. Liza zmieniła się w ciągu kilku dni; stała się inna niż ta, którą poznał; w jej ruchach, głosie, nawet w uśmiechu dawała się wyczuć ukryta trwoga, niezwykła przedtem niepewność. Maria Dmitriewna, jak prawdziwa egoistka, nic nie podejrzewała, ale Marfa Timofiejewna zaczęła zwracać baczniejszą uwagę na swoją ulubienicę