Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- A dlaczego tak pan naskakiwał na pana Ryana? - spytała Carol Zimmer. - To bardzo dobry człowiek. Opiekuje się nami i... - Mamo, proszę, daj spokój, przecież ich to zupełnie nie interesuje. Holtzman poczuł, że musi się włączyć. - Laurence, nazywam się Bob Holtzman, pracuję w "Washington Post". Od kilku lat wiem wszystko o waszej rodzinie, ale nie zrobiłem z tego żadnego użytku, gdyż nie chciałem zakłócać wam prywatności. Wiem, co robi dla was prezydent Ryan. Chcę, żeby także John dowiedział się o tym, chociaż żaden z nas nie upowszechni tych informacji. Gdybym chciał, mogłem to zrobić sam. - Jak mogę wam zaufać? - spytał gniewnie Laurence Zimmer. - Przecież jesteście dziennikarzami! Było w tym słowie tyle urazy i zjadliwości, że Plumber odczuł niemal fizyczny ból. Czyżby aż tak nisko upadł w oczach ludzi jego zawód? - Chce pan zostać lekarzem? - spytał. - Drugi rok w Georgetown. Brat kończy MIT, siostra w tym roku rozpoczęła UVA. - To musi drogo kosztować. Trudno pokryć takie wydatki, prowadząc podobny interes. Wiem, bo sam posłałem dzieci na studia. - Wszyscy tutaj pracujemy. Ja jestem w każdy weekend. - Chcesz być lekarzem, Laurence. To szlachetny zawód - powiedział Plumber. - Jeśli zrobisz jakiś błąd, będziesz starał się z niego wyciągnąć wnioski. Tak samo jest ze mną. - Ładne słówka, panie Plumber, często okazują się zdradliwe. - Prezydent wam pomaga, tak? - Jeśli powiem panu coś w zaufaniu, czy to znaczy, że nigdy nie będzie pan mógł wykorzystać tej wiadomości? - Nie, klauzula "w zaufaniu" tego nie zapewnia, natomiast niniejszym obiecuję, że nigdy twoich słów nie wykorzystam w żaden sposób, a ponieważ są tutaj inne osoby, które to słyszą, gdybym złamał swe przyrzeczenie, będziesz mógł mnie zniszczyć jako dziennikarza. Ludziom z naszego zawodu wiele uchodzi na sucho, może nawet zbyt wiele, ale nie wolno nam kłamać. Laurence spojrzał na matkę. Ubóstwo jej angielszczyzny nie oznaczało ubóstwa umysłowego. Kobieta skinęła głową. - Był przy ojcu, kiedy go trafili - powiedział chłopak. - Obiecał mu, że zajmie się nami. I robi to. Płaci za naszą naukę i pomaga związać koniec z końcem. On i jego przyjaciele z CIA. - Mieli tutaj trochę kłopotów z chuliganami - dodał Holtzman - ale wtedy zjawił się facet z Langley i... - Wcale nie musiał! - ostro uciął Laurence. - Pan Clar... W każdym razie nie musiał! - Dlaczego nie poszedłeś na Johna Hopkinsa? - spytał Plumber. - Przyjęli mnie w Georgetown - powiedział Laurence, a z jego głosu nie zniknęła jeszcze wrogość. - Stamtąd mam tutaj łatwiejszy dojazd i częściej mogę pomóc w sklepie. Pani Ryan z początku nic nie wiedziała, ale potem... Na jesieni druga siostra zacznie na uniwersytecie wstępny kurs medycyny. - Ale dlaczego...? - zaczął Plumber i nie dokończył zdania. - Bo widocznie taki już z niego jest facet, a wy wystawiliście go jak ostatnie szmaty! - Laurence! Plumber nie mógł z siebie wydobyć głosu przez dobre ćwierć minuty. Potem zwrócił się do kobiety stojącej za kontuarem. - Pani Zimmer, przepraszam, że zabraliśmy państwu czas. Nic z tego, co tutaj usłyszeliśmy, nie zostanie powtórzone. Przyrzekam. - Potem spojrzał na chłopaka. - Powodzenia na studiach, Laurence. Bardzo dziękuję, że mi o tym powiedziałeś. Nie będę was już więcej niepokoił. Obaj reporterzy poszli do Lexusa Holtzmana. Jak mogę wam zaufać? Przecież jesteście dziennikarzami! Te słowa młodego studenta głęboko zraniły Plumbera. Pewnie dlatego, że były zasłużone, pomyślał. - Coś jeszcze? - Z tego, co wiem, nie mają nawet pojęcia, jak zginął sierżant Zimmer, tyle, że poległ podczas wypełniania obowiązków. Carol była wtedy w ciąży. Liz Elliot postarała się z tego wysmażyć historię, że Ryan kręcił z żoną Zimmera, i że dziecko jest jego. A ja dałem się wykiwać. Głębokie westchnienie Plumbera. - Ja także. - I co z tym chcesz zrobić, John? Plumber spojrzał w sufit. - Muszę najpierw sprawdzić kilka rzeczy. - Ten z MIT ma na imię Peter. Informatyka. Ta z Charlottesville nazywa się chyba Alisha. Ustaliłem datę nabycia tego sklepu. Wszystko łączy się z operacją w Kolumbii. Ryan urządza im co roku Wigilię, w czym uczestniczy także Cathy. Nie wiem, jak teraz to zorganizowali, ale na pewno dali sobie radę. - Holtzman krótko zachichotał. - Jest dobry, jeśli chodzi o zachowywanie tajemnicy. - A ten facet z CIA... - Wiem kto, ale żadnych nazwisk. Dowiedział się, że jacyś kolesie zaczynają zatruwać życie Carol i odbył z nimi krótką rozmówkę. Widziałem policyjny raport. To w ogóle ciekawy facet. Wyciągnął z Rosji żonę i córkę Gierasimowa. Carol jest pewna, że to wielki dobroduszny Miś Uszatek. To on także uratował Kogę. Ostry facet. - Daj mi jeden dzień - odezwał się Plumber. - Nie ma sprawy. Powrót na Ritchie Highway odbył się w milczeniu. * * * - Profesor Ryan? Przez drzwi zaglądał kapitan Overton. - Słucham - powiedziała Cathy znad gazety. - Jest coś, proszę pani, co dzieci może chciałyby zobaczyć, gdyby się pani zgodziła. Może zresztą wszyscy państwo. Dwie minuty później tłoczyli się na tylnych siedzeniach Hummera i jechali lasem w kierunku ogrodzenia, od którego zatrzymali się o dwieście metrów. Dalej poszli pieszo, prowadzeni przez kapitana i kaprala. - Szszsz! - mruknął Kapral do Foremki i przyłożył jej do oczu lornetkę. - Nie przestraszy się nas? - zapytała po chwili Sally. - Nie. Nikt tutaj na nie nie poluje, a przyzwyczaiły się do samochodów - wyjaśnił Overton. - To Elvira, druga tutejsza łania. Przed kilkoma minutami nastąpiło rozwiązanie. Elvira niezgrabnie wstała i zaczęła lizać nowo narodzoną sarenkę, której oczy ze zdumieniem wpatrywały się w świat. - Bambi! - powiedziała radośnie Katie Ryan, ekspertka w dziedzinie filmów Disneya. Po kilku minutach sarenka chwiejnie stanęła na nóżkach. - No, Katie? - Co? - spytała dziewczynka, nie odwracając oczu od zwierzątka. - Musisz nadać jej imię - podpowiedział kapitan Overton. -Taka jest tradycja w Camp David. - Panna Marlene - powiedziała Foremka bez chwili wahania. Rozdział 45 Potwierdzenie Droga była tak nudna, jak tylko potrafił to sobie wyobrazić umysł budowniczego, ale nie było w tym niczyjej winy. To samo tyczyło się krajobrazu. Brown i Holbrook dobrze teraz wiedzieli, dlaczego Ludzie z Gór trzymali się właśnie gór. Tam przynajmniej było na co popatrzeć. Mogli jechać szybciej, potrzeba było jednak sporo czasu, żeby zapoznać się z obyczajami betoniarki, z rzadka więc przekraczali siedemdziesiątkę, czym zaskarbiali sobie zjadliwe spojrzenia innych użytkowników autostrady I-90, zwłaszcza odzianych w kowbojskie kapelusze, którzy za jedną z największych zalet wschodniej Montany uważali brak ograniczenia prędkości