Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Widzi pan, zdania na pañski temat s¹ podzielone. WINKEL: Konkretnie? ANNA: Konkretnie? ANNA: Wielu kolegów jest przeciwnych temu, ¿eby panu daæ przepustkê. Pan reprezentuje wyj¹tkowo zak³aman¹ instytucjê. Która zreszt¹ k³amie w dalszym ci¹gu. WINKEL: A pani? ANNA: Ja jestem za tym, ¿eby pana wprowadziæ. WINKEL: Ktoœ mi kiedyœ powiedzia³, ¿e budzê zaufanie. ANNA: Nie wiem, czy pan budzi. Ale uwa¿am, ¿e wam, dziennikarzom trzeba pomóc. Mo¿e jak pobêdziecie wœród nas coœ w was drgnie - jakiœ strzêpek sumienia. Przecie¿ jesteœcie Polakami. A teraz stocznia to Polska, proszê pana. WINKEL: Wielkie s³owa, pani Anno. ANNA: Prawdziwe, po prostu. Zagl¹da pan czasem do Wyspiañskiego? Jest u niego takie zdanie: "Musimy coœ zrobiæ, co by od nas zale¿a³o. Zwa¿ywszy, ¿e dzieje siê tak du¿o, co nie zale¿y od nikogo". Wiêc próbujemy. WINKEL: Czy pan Tomczyk te¿ czytuje naszych klasyków? ANNA: Widzi pan, jego ojciec przyszed³ tu ju¿ uformowany, gotowy. A jego trzeba by³o dopiero wykuæ - jak kawa³ek ¿elaza. WINKEL: I wyœcie go wykuli? ANNA: ¯ycie go wyku³o. ¯ycie w Polsce takiej, jaka wtedy by³a. I jaka, mam nadziejê, ju¿ siê koñczy. Po prostu kiedyœ dowiedzia³ siê, ¿e w œledztwie znowu bij¹. I postanowi³ przeciw temu zaprotestowaæ - sam jeden, na w³asn¹ rêkê... Wczesna jesieñ. Ruchliwy fragment gdañskiego œródmieœcia. Z t³umu przechodniów wynurza siê Maciek. Idzie szybko, jak cz³owiek, który wie, ¿e ma ma³o czasu. Pod pach¹ trzyma rulon zwiniêtych papierów, w rêku wiaderko z klejem i pêdzel. Roztr¹caj¹c ludzi podchodzi do najbli¿szego muru, smaruje œcianê klejem i rozlepia na niej wielki arkusz z wykonanym rêcznie, doœæ koœlawym napisem: "W£ADZO LUDOWA, PRZESTAÑ KATOWAÆ ROBOTNIKÓW Z RADOMIA I URSUSA". Odwraca siê i natychmiast odchodzi. Niektórzy przechodnie zatrzymuj¹ siê i czytaj¹ napis, inni z poœpiechem odchodz¹. Maciek zatrzymuje siê przy s³upie og³oszeniowym i nakleja na nim nastêpny afisz tej samej treœci. Z wysepki tramwajowej obserwuje go Anna i towarzysz¹cy jej niem³ody robotnik Antoniak. ANTONIAK: Co to za desperat? ANNA: To od nas, ze stoczni. ANTONIAK: Znasz go? ANNA: Od dziecka. Pamiêtasz Mateusza? To jego syn. ANTONIAK: Zaraz go zgarn¹. ANNA: Nie zatrzymaj¹ go; jest uparty jak diabe³. ANTONIAK: No, to chodŸmy za nim. Przechodz¹ jezdniê i ruszaj¹ w œlad za Maækiem, który szybko, prawie biegiem, wpada pod kolumnadê okaza³ego budynku i znika za najbli¿szym filarem. Kiedy ukazuje siê z drugiej strony, jest ju¿ w rêkach dwóch cywilnych funkcjonariuszy, którzy prowadz¹ go do milicyjnego radiowozu. Antoniak i Anna zatrzymuj¹ siê wœród grupy podnieconych lub tylko zaciekawionych przechodniów. W milczeniu patrz¹, jak tajniacy wpychaj¹ Maæka do samochodu; jeden odje¿d¿a razem z nim, drugi zabiera siê do zdzierania rozlepionych afiszów. ANTONIAK (cicho): Poznaj mnie z nim. ANNA: Jak wyjdzie. ANTONIAK: No, kiedyœ wyjdzie. ANNA: Ale nie wiem, czy bêdzie chcia³ z nami rozmawiaæ. ANTONIAK: Dziki jest? ANNA: Dziki i nieufny. ANTONIAK: Sam przepadnie - i przepadnie bez sensu. PóŸna jesieñ. Pusta, mokra pla¿a nadba³tycka. Brzegiem morza idzie trójka ludzi, kul¹cych siê przed sztormowym wiatrem. To Antoniak, Anna i Maciek. Wybrali do rozmowy to w³aœnie odludne miejsce, bo tu nikt ich nie mo¿e pods³uchaæ. ANTONIAK: Wydaje ci siê, ¿e to ma sens? MACIEK: A panu siê wydaje, ¿e nie? ANTONIAK: Napisa³eœ tak: "w³adzo ludowa, nie katuj robotników z Radomia i Ursusa". Zgadza siê? MACIEK: Zgadza. ANTONIAK: A wiêc apelowa³eœ do w³adzy, ¿eby nie robi³a tego, co robi. MACIEK: No i co z tego? ANTONIAK: A jak myœlisz, w³adza ciê pos³ucha³a? MACIEK: Ale ludzie to przeczytali. ANTONIAK: A du¿o tego naklei³eœ? MACIEK: Piêæ sztuk. ANTONIAK: To ile ludzi to mog³o przeczytaæ? MACIEK: A sk¹d mogê wiedzieæ! ANTONIAK: No, powiedzmy, ¿e stu. Bo zaraz potem to zdarli. MACIEK (do Anny): Czy on siê nie odczepi? ANNA: On tylko chce, ¿ebyœ zrobi³ rachunek - rachunek strat i zysków. MACIEK: A co ja jestem, buchalter? ANNA: Przemówi³eœ do stu ludzi, a odsiedzia³eœ trzy miesi¹ce. Dobre saldo? MACIEK: Nastêpnym razem bêdzie lepsze. ANTONIAK: To znaczy bêdziesz szybciej biega³ i nakleisz dziesiêæ. MACIEK: Nastêpnym razem wezmê kanister i podpalê komitet - jak w grudniu siedemdziesi¹t. ANTONIAK: G³upi jesteœ. MACIEK: A wyœcie nie palili? ANTONIAK: Te¿ byliœmy g³upi. Ale zm¹drzeliœmy. MACIEK: Zm¹drzeliœcie i co? ANTONIAK: I wiemy, ¿e nie trzeba paliæ komitetów. Trzeba zak³adaæ w³asne. MACIEK: I budowaæ je krok po kroczku i rok po roczku