Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zanim cokolwiek dostrzegł, już kroczył pomiędzy domami, tak dobrze tutejsze budowle wtapiały się w otoczenie. W dziewięciu dziesiątych kryły się w wykopach ziemnych, ponad które wystawały niemal jedynie słomiane strzechy. Z otworów kominowych większości unosiły się wątłe spirale dymu. Pochód jednak się nie zatrzymał. Podeszli do ściany urwiska, gdzie na poziomie gruntu widniały liczne otwory. Te największe były zagrodzone wrotami z bierwion. Dwa mniejsze, pełniące zapewne funkcję okien, pokrywała jakaś przezroczysta substancja, może nawet szkło. Langli chętnie by to zbadał, ale sprawa musiała poczekać. Wszystko musiało poczekać, aż pozbiera nieco siły. Stał niepewnie, podczas gdy Bekrnatus zszedł z wozu i zbliżył się do drzwi, które otwarły się bez ponaglania. Langli chciał pójść za nim, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł. Widząc podążającą mu na spotkanie ziemię, zdążył się jeszcze zdziwić, że oto mdleje po raz pierwszy w życiu. Poczuł podmuch ciepłego powietrza. Trwało chwilę, nim pojął, że leży, ale gdzie? Zmęczenie nie minęło, każdy ruch wymagał wysiłku. Nawet myśli płynęły jakoś wolniej. Rozejrzał się po mrocznym pomieszczeniu, jednak dopiero po dłuższej chwili zaczął cokolwiek rozróżniać. Okno osadzone głęboko w kamiennej ścianie. Niewyraźne zarysy mebli i innych obiektów. Żółtawe światło sączące się przez kratę kamiennego paleniska. Kamienne ściany. Przypomniał sobie ostatnie chwile przed omdleniem i pomyślał, że to musi być jedno z pomieszczeń wyrytych w urwisku. Ogień potrzaskiwał, dym drapał niemile w gardle. Z tyłu usłyszał łagodny odgłos zbliżających się powoli kroków. Był zbyt wyczerpany, by obrócić głowę, ale jakoś się zmobilizował i spojrzał. Ujrzał dziewczęcą twarz z błękitnymi oczami. I długie, jasne włosy. — Witaj, nie sądziłem, że spotkam tu kogoś takiego — powiedział. Oczy rozszerzyły się w odruchu zdumienia, twarz zniknęła. Langli westchnął ciężko i przymknął powieki. Trudna ta misja. Może powinien zażyć nieco stymulantów? Są w plecaku… Plecak! Zaraz oprzytomniał, spróbował usiąść. Wzięli mu plecak! W tejże chwili ujrzał go. Leżał obok pryczy. Gdy dziewczyna wróciła, siłą zmusiła go do leżenia. Była bardzo silna. — Jestem Langli. A jak ty się nazywasz? Była atrakcyjna, chociaż oczywiście po tutejszemu przysadzista. Pełna, dobrze ubrana. Ale poza tym… Jak na gust Langliego, zbyt szeroka w barach i biodrach, zbyt muskularna. Pod tym względem nie różniła się wiele od pozostałych tubylców. Nagle zdał sobie sprawę, że cały czas patrzą sobie w oczy. Uśmiechnął się. — Nazywam się Langli i podejrzewam, że nigdy nie poznam twego imienia. Wódz, który nazywa siebie Bekrnatus, pewnie jako jedyny mówi cywilizowanym językiem. Żeby z tobą porozmawiać, będę chyba musiał nauczyć się miejscowych chrząkań i gulgotów? — Niekoniecznie — powiedziała i widząc jego zdumienie, wybuchnęła śmiechem. Zęby miała równe, białe i silne. — Nazywam się Patna. Bekrnatus to mój ojciec. — To miłe — mruknął niezbyt przytomnie Langli. — Przepraszam, że nie byłem zbyt uprzejmy. To ciążenie dość mi dokucza. — Co to jest ciążenie? — Później ci wyjaśnię, najpierw muszę porozmawiać z twoim ojcem. Wyszedł? — Tak, ale niebawem wróci. Zabił dziś mężczyznę i musi zająć się jego żoną i rodziną. Przyłączy ich do innej rodziny. Czy może ja mogłabym odpowiedzieć na twoje pytania? — Może. — Włączył zawieszony u pasa rejestrator. — Ilu z was włada moim językiem? — Tylko ja. No i mój ojciec. Bo my należymy do rodu, a reszta do ludu. Przy tych słowach odruchowo wyprostowała się z dumą. — A ilu ich jest, ile jest ludu? — Prawie sześciuset. Zima była lżejsza niż zwykle. Powietrze cieplejsze niż w innych latach. Oczywiście więcej żywności przez to się… jak to się mówi… zepsuło. Ale ludzie przeżyli. — Zima już się skończyła? Roześmiała się. — Jasne. Mamy już prawie najcieplejszą porę roku. Jeśli dla nich to jest ciepło, jakie bywają tu zimy? Langli aż zadrżał na tę myśl. — Opowiedz mi, proszę, więcej o rodzie i ludzie. Czym się od was różnią? — Każdy widzi czym — powiedziała i umilkła, jakby po raz pierwszy sama się nad tym zastanowiła. — My mieszkamy tutaj, a oni tam. Oni pracują, a my mówimy im, co mają robić. My mamy metal i ogień, i książki. To dlatego mówimy po twojemu. Czytamy książki. — Mogę zobaczyć te książki? — Nie! — krzyknęła, jakby sama myśl o czymś podobnym ją przerażała