Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Suszarka pracowała dalej. Mężczyzna przyjrzał mu się uważnie. - Hej, ty pewnie jesteś ten nowy. Strzelił mokrymi palcami. Chris zauważył, że wciąż były na nich ślady krwi, podobnie jak w zagłębieniu dłoni. - Chris Cośtam, prawda? - Faulkner. - Faktycznie, Faulkner. - Wsunął dłonie pod strumień powietrza. - Właśnie przeszedłeś z Hammett McColl? - Zgadza się. - Mike Bryant. - Wyciągnął dłoń. Chris zawahał się na moment, patrząc na krew. Bryant zauważył jego spojrzenie. - Och, tak. Przepraszam. Właśnie miałem starcie z bezfirmowcem, a wytyczne Shorn wymagają odzyskania ich plastiku jako dowodu śmierci. Czasem można się pobrudzić. - Też zaliczyłem dziś rano bezfirmowca - odruchowo stwierdził Chris. - Tak? Gdzie to było? - M11, w okolicach skrzyżowania numer osiem. - Tunel. Tam go załatwiłeś? Chris kiwnął głową pod wpływem impulsu decydując się nie wspominać o nieostatecznym zakończeniu starcia. - Miło. Wiesz, bezfirmowcy nie są wiele warci, ale i tak poprawiają reputację. - Pewnie tak. - Idziesz do Inwestycji Konfliktowych, prawda? Sekcja Louise Hewitt. Ja też siedzę na pięćdziesiątym trzecim. Mieliła twój życiorys przed paroma tygodniami. To, co robiłeś w Hammett McColl jakiś czas temu, to naprawdę grubsze sprawy. Witaj na pokładzie. - Dzięki. - Odprowadzę cię na górę, jeśli chcesz. Też się tam wybieram. - Świetnie. Wyszli na szeroką krzywiznę korytarza i rozciągający się za szklaną ścianą z wysokości dwudziestego piętra widok na dystrykt finansowy. Wydawało się, że Bryant się nim napawał, zanim skręcił w korytarz, nadal próbując zetrzeć z dłoni upartą plamkę krwi. - Dali ci już samochód? - Mam własny. Przerobiony. Moja żona jest mechanikiem. Bryant się zatrzymał i obejrzał na niego. - Poważnie? - Poważnie. - Chris podniósł lewą dłoń i pokazał noszoną na palcu matową obrączkę z metalu. Bryant przyjrzał się jej z zainteresowaniem. - Co to, stal? - Załapał nagle i uśmiechnął się szeroko. - Z silnika, prawda? Czytałem o tych rzeczach. - Tytan. Wyciągnęła to z komory odpowietrznika starego saaba. Musiała dopasować wielkość, ale poza tym... - Tak, zgadza się. - Mężczyzna emanował prawie dziecięcym entuzjazmem. - Zrobiliście to nad silnikiem, jak tamten facet z Mediolanu w zeszłym roku? - Znów strzelił palcami. - Jak on się nazywał, Bonocello czy jakoś tak? - Bonicelli. Tak, praktycznie w ten sam sposób. - Chris próbował nie zdradzić głosem irytacji. Jego ślub na ołtarzu z bloku silnika odbył się dobre pięć lat wcześniej niż włoskiego kierowcy, ale w prasie samochodowej przeszedł prawie niezauważony. O Bonicellim pisano przez całe tygodnie, w pełnym kolorze. Może miało to jakiś związek z faktem, że Silvio Bonicelli był dobrze zapowiadającym się młodszym synem dużej florenckiej rodziny kierowców, a może z tym, że nie żenił się z mechanikiem, a byłą aktorką porno i promowaną na wschodzącą gwiazdę piosenkarką pop. Może liczyło się i to, że Chris i Carla pobrali się z minimum rozgłosu na tyłach Autonapraw Mela, a Silvio Bonicelli zaprosił koronowane głowy korporacyjnej Europy na ceremonię odbywającą się w uprzątniętym warsztacie obok nowej fabryki Lancii w Mediolanie. Na tym polegał trik z arystokracją korporacyjną dwudziestego pierwszego wieku. Kontakty rodzinne. - Ożenić się ze swoim mechanikiem. - Bryant znów się uśmiechał. - Człowieku, rozumiem, że to praktyczne rozwiązanie, ale muszę powiedzieć, że podziwiam twoją odwagę. - Tu naprawdę nie chodziło o odwagę - odpowiedział spokojnie Chris. - Byłem zakochany. Jesteś żonaty? - Tak. - Zauważył, że Chris patrzy na jego obrączkę. - Och. Platyna. Suki handluje obligacjami dla Costermana. Ostatnio przeważnie pracuje w domu i pewnie zrezygnuje, jeśli dorobimy się następnego dzieciaka. - Masz dzieci? - Tak, tylko jedno. Arianę. - Dotarli do końca korytarza i rzędu wind. Kiedy czekali, Bryant wygrzebał z kieszeni portfel. Otworzył go, ukazując imponującą kolekcję kart kredytowych i zdjęcie atrakcyjnej kobiety o kasztanowych włosach trzymającej w ramionach dziecko o twarzy elfa. - Zobacz. Zrobiliśmy je na jej urodzinach. Miała roczek. Prawie rok temu. Dzieci szybko rosną. Masz jakieś? - Nie, jeszcze nie. - Cóż, mogę ci tylko poradzić, żebyś nie czekał za długo. - Bryant zamknął portfel w chwili przybycia windy. Pojechali na górę w życzliwym milczeniu. Winda konwersacyjnym tonem informowała o każdym mijanym piętrze, opisując w zarysie aktualne projekty Shorn. Po chwili Chris się odezwał, bardziej by zagłuszyć windę, niż z potrzeby rozmowy. - Macie tu własne lekcje walki? - Co, bez broni? - Bryant wyszczerzył zęby. - Spójrz na ten numer, Chris. Czterdzieści jeden. Tu w górze nie walczysz o awans rękami. Louise Hewitt uważa to za szczyt złego smaku. Chris wzruszył ramionami. - Tak, ale nigdy nie wiadomo. Kiedyś uratowało mi to życie. - Hej, żartuję. - Bryant poklepał go po ramieniu