Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

" Tam miaB czeka z ksi|k. Daleko to jeszcze? Nogi jej sztywniaBy, stawaBy si ci|kie jak odlew z oBowiu, coraz trudniej byBo i[. To lk. Im szybciej zapadaB mrok. tym lk bardziej wzrastaB. PrzyspieszaB bieg krwi, wysuszaB ze [liny gardBo. Co[ przemknBo przez drog. ZdziczaBy kot, wielki szczur czy co[ jeszcze gorszego? Ninka szBa coraz wolniej. A czoBgu nie byBo wida.  Kto[ stoi przy drodze. Drugi obok niego klczy. BBaga o darowanie |ycia? Gazety pisaBy, |e w ruinach Starego Miasta grasuj bandyci... Je[li zaczn i[ w moj stron, uciekn"  pomy[laBa posuwajc si krok za krokiem. PrzesunBa jzykiem po spieczonych wargach. 53  To zBamany sBup od latarni  uspokoiBa si po chwili  co[ tam dalej majaczy, jaka[ ogromna bryBa. Rozbity czoBg i zwalona wierzba? Jak to dobrze, |e to ju| tak niedaleko." Nagle jaki[ niesamowity, przerazliwy krzyk rozdarB cisz wieczoru. Ninka struchlaBa, zimny pot wystpiB na jej skronie. Krzyk ustaB nagle, tak raptownie, jak wybuchB. Cisza, jaka zapanowaBa po nim, byBa równie niesamowita, chyba jeszcze bardziej grozna, bardziej zaczajona nieznanym niebezpieczeDstwem.  Nie mog  wyszeptaj ledwie poruszajc wargami  za nic... Na tym wymarBym pustkowiu ani [ladu ludzkiego |ycia, ani [wiateBka, nic... Niemo|liwe, |eby tu kto[ mieszkaB. Wojtek nie myliB si, kiedy to mówiB. Ksi|yc wysunB si czerwony, ogromny zza czarnej [ciany jakiej[ kamienicy, roz[wietliB drog. Niedaleko przed sob zobaczyBa okrgBe kontury rozbitego czoBgu i roztrzepane gaBzie wierzby. To tu.  Trzeba podej[ bli|ej... trzeba bli|ej cho kilkana[cie kroków... wtedy'sprawdz, czy tam..."  przekonywaBa si, staraBa zmusi do decyzji, ale bezskutecznie. Nie mogBa ruszy si z miejsca. Jeszcze skóra cierpBa na niej na wspomnienie tamtego krzyku. Co[ w pobliskich ruinach zazgrzytaBo jak |wir pod podkutymi butami idcego czBowieka. Ten ludzki odgBos przywróciB Nince zdolno[ ruchu. ZawróciBa i zaczBa ucieka. BiegBa na palcach, aby sprawi jak najmniej haBasu. ZdawaBo si pej, |e kto[ j goni, ale nie odwracaBa si. W przera|onym mózgu koBataBy si strzpy jakich[ modlitw i wezwania do matki. Bez tchu dobiegBa do mostu.  Hej, panienko, szybciej, za kwadrans zamykamy most!  zawoBaB na ni wartownik