Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wyciągnąwszy koronkową chusteczkę z obrzeżonego koronkami kaftana z żółtego jedwabiu, delikatnie otarł nią twarz, po czym cisnął na ziemię. Sługa w złoto-czerwonej liberii prędko porwał ją ze żwirowanej ścieżki i natychmiast ponownie wtopił się w tło; inny, również odziany w liberię, włożył do ręki króla świeżą chusteczkę. Ailron rzecz jasna tego nie zauważył; nawet nie udał, że zauważył. - Tym ludziom zazwyczaj udaje się utrzymać wszystkie przy życiu aż do wiosny, ale tej zimy chyba stracę część roślin. Zwłaszcza, że wcale nie zanosi się na zimę. Rośliny lepiej znoszą zimno niźli suszę. Czy twoim zdaniem nie są wspaniałe, moja droga? Ailron, Pomazaniec Światłości, Król i Obrońca Amadicii, Strażnik Południowej Bramy, nie był tak przystojny, jakim kreowały go pogłoski, ale Morgase, już kiedy spotkała go po raz pierwszy, przed wieloma laty, nabrała podejrzeń, że to on sam jest źródłem tych plotek. Ciemne włosy miał długie i falujące - ale głębokie zakola zdecydowanie powiększały czoło. Nos nieco za długi, uszy odrobinę za duże. Całość rysów twarzy niejasno przywodziła na myśl miękkość charakteru. Któregoś dnia będzie musiała zapytać. Południowa Brama dokąd? Wachlując się wachlarzem wyrzeźbionym z kości słoniowej, zmierzyła wzrokiem jedną z... konstrukcji wykonanych przez ogrodników. Były to bodajże trzy ogromne nagie kobiety rozpaczliwie zmagające się z gigantycznymi wężami. - Zaiste godne uwagi - powiedziała. Kiedy zjawiasz się gdzieś jako żebrak, mówisz to, czego od ciebie oczekują. - O tak. Godne uwagi, to prawda. Ach, zdaje się, wzywają mnie sprawy państwowe. Obawiam się, że nie ścierpią żadnej zwłoki. - Na niskich marmurowych schodkach przy przeciwległym krańcu chodnika pojawiło się kilkunastu mężczyzn, odzianych tak barwnie jak barwne musiały być te kwiaty, które już tam nie rosły; czekali pod grupą kanelurowanych kolumn, które stanowiły jedynie ozdobę, niczego nie wspierając. - Do wieczora, moja droga. Odbędziemy wtedy dłuższą rozmowę o twoich straszliwych kłopotach i o tym, jak można by im zaradzić. Skłonił się nad jej ręką, kończąc ukłon w momencie, gdy już miał ją ucałować, a ona lekko dygnęła, mrucząc stosowne grzeczności. Potem oddalił się dostojnym krokiem, pociągając za sobą stado służących; odeszli wszyscy, co do jednego. Najwyraźniej wlekli się tak za nim, dokądkolwiek szedł. Kiedy zniknął jej z oczu, Morgase jęła wachlować się energiczniej, niż mogła to czynić w jego obecności - tamten udawał, że ledwie odczuwa upał, mimo iż pot spływał mu z twarzy niemal strumyczkami - po czym skierowała się w stronę swych apartamentów. Przyjętych z taką samą pokorą, z jaką przyjęła tę jasnoniebieską szatę, którą miała teraz na sobie. Wbrew pogodzie uparła się na wysoki karczek; jej stanowisko w kwestii głęboko wyciętych dekoltów zostało raz na zawsze wyraźnie sprecyzowane. Za nią szedł samotny sługa, trzymając się w niewielkiej odległości. I rzecz jasna Tallanvor, który deptał jej po piętach, nadal uparcie odziany w ten sam zgrzebny zielony kaftan, w którym tu przyjechał, z mieczem przy biodrze, jakby się spodziewał ataku na Pałac Seranda, oddalony nawet nie dwie mile od Amadoru. Starała się nie zauważać tego wysokiego młodzieńca, ale on jak zwykle nie pozwalał na to. - Powinniśmy pojechać do Ghealdan, Morgase. Do Jehannah. Dopuściła, by niektóre sprawy wymknęły się jej spod kontroli. Aż spódnice jej zaświstały, kiedy obróciła się gwałtownie, by z płonącymi oczyma spojrzeć mu w twarz. - Podczas naszej podróży pewne środki dyskrecji były niezbędne, ale ci, którzy nas teraz otaczają, wiedzą, kim jestem. Ty też to sobie przypomnij i okaż swej królowej należny szacunek. Na kolana! Ku jej zaskoczeniu Tallanvor ani drgnął. - Jesteś moją królową, Morgase? - Przynajmniej zniżył głos, dzięki czemu sługa nie mógł wszystkiego podsłuchać i rozgłosić, ale jego oczy... Omal nie cofnęła się. przed ukrytym w nich czystym pożądaniem. A także gniewem. - Nie opuszczę cię po tej stronie śmierci, Morgase, ale to ty sama wyrzekłaś się wielu rzeczy, gdy zrezygnowałaś z Andoru na rzecz Gaebrila. Kiedy na nowo go odzyskasz, uklęknę u twych stóp i będziesz mogła ściąć mi głowę, jeśli taka będzie twoja wola, ale do tego czasu... Powinniśmy byli jechać do Ghealdan. Ten młody głupiec z chęcią by poległ w walce z uzurpatorem nawet teraz, po tym jak przekonała się, że nie wesprze jej żaden andorański Dom. Jednakże z każdym dniem, z każdym tygodniem, od momentu gdy stwierdziła, że jedynym wyjściem jest szukanie pomocy za granicą, stawał się coraz bardziej bezczelny i krnąbrny. Mogła poprosić Ailrona o głowę Tallanvora i otrzymałaby ją, nie napotykając na żadne pytania. Niemniej jednak, fakt, że nie zostałyby zadane, nie oznaczał ich nieobecności w myślach Ailrona. Tutaj była tylko żebraczką i nie mogła prosić nawet o jedną przysługę więcej ponad to, co absolutnie konieczne. A poza tym nie byłoby jej tutaj, gdyby nie Tallanvor. Byłaby więźniem - jeśli nie czymś gorszym - lorda Gaebrila. I takie właśnie były powody, dla których Tallanvor miał zachować głowę. Jej miniaturowa armia strzegła zdobnie rzeźbionych drzwi wiodących do apartamentów. Basel Gill był człowiekiem o różowych policzkach, z siwiejącymi włosami, które na próżno zaczesywał w taki sposób, by ukryć łysinę. Nosił skórzaną kamizelę z naszytymi stalowymi krążkami, ciasno opiętą pasem, a także miecz, którego nie tknął od dwudziestu lat, póki na nowo go nie przytroczył, kiedy do niej przystał. Lamgwin był potężnie umięśniony i zwalisty, opadające, ciężkie powieki nadawały mu widok człowieka zaspanego. On także nosił miecz, ale blizny na twarzy oraz nos złamany więcej niż jeden raz dawały jasno do zrozumienia, że nawykł do posługiwania się pięściami albo pałką. Reasumując, oberżysta i uliczny rozrabiaka; oprócz Tallanvora to była cała armia, za pomocą której miała odebrać Gaebrilowi Andor oraz tron. Obaj wykonali niezdarne ukłony, ale ona przemknęła obok nich, a potem trzasnęła drzwiami, prosto przed nosem Tallanvora