Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Młodzik miał dość pieniędzy, żeby nie zajmować się niczym poza podpatrywaniem starego Ralpha. - A Ralph był z tego zadowolony - dodał drugi Aborygen. - Lubił chodzić ścieżką mroku w towarzystwie. - Alfie nauczył się, ile mógł, a uczeń był z niego bardzo dobry. Zbyt dobry. Aż pewnego dnia Ralph przestał pojawiać się w osadzie. Nikt go nie widział, nikt nie wiedział, dokąd się udał. Niektórzy mówili, że zgładził go Quinkin, za to, że zajmował się nie swoimi sprawami. Ale my, Strażnicy Prawa, wiedzieliśmy lepiej. Rzeczywiście, coś zgładziło Ralpha, ale było to coś, co działało przez tego chłopaka, Alfiego. Dziś Alfie nie jest już chłopcem; słowa Strażników Prawa niewiele dla niego znaczą. Poszedł własną drogą i od tej pory nikt już nie zniknął w naszej okolicy. Jednak we Śnie widzieliśmy wszystko, co działo się tam, gdzie przebywał Alfie. I stąd dowiedzieliśmy się o tobie, Charleyu Paynie. To, że się tu zjawiłeś, było ci pisane. Dlatego czekaliśmy. Chce- 250 my pomóc ci w naprawieniu spraw, które wymknęły nam się z rąk. Charley jeszcze przez chwilę siedział jak skamieniały, a potem potakująco skinął głową. - Zgoda - powiedział. - Może jestem szalony, ale... ja też miałem sen. Robert roześmiał się. - Wystarczająco szalony, żeby przelecieć pół świata w pogoni za snem? Faktycznie, szalony! - Pochylił się nad stołem i z mocą wbił palec w porysowany blat. - A jednak tu jesteś. - Co teraz zrobicie? - Nie tak działa Sen, Charleyu Paynie. Widzimy tylko, jak spotykasz się z tym człowiekiem. Mamy swoje sposoby, żeby to ujrzeć... - Skoro nie ma go tutaj, chciałbym przynajmniej zobaczyć, gdzie mieszka. Dwaj starcy spojrzeli po sobie. - Wiedziałem, że to powiesz, przyjacielu - odezwał się Robert. - Pomożecie mi? - spytał Charley. Strażnicy raz jeszcze spojrzeli po sobie, a potem na Amerykanina. Jednocześnie skinęli głowami, odsunęli puste kufle, wstali, włożyli spłowiałe kapelusze i wyszli z baru na zalaną słońcem drogę. Charley ruszył za nimi. - Pokażecie mi to miejsce? - upewnił się. - Zostaw tu dziewczynę - odparł Robert. - Czeka nas długi marsz. Tutaj będzie bezpieczna. Kativa odprowadziła Charleya do drzwi. - W porządku - powiedziała. - Zaczekam na ciebie; nic mi nie będzie. Charley rzucił jej kluczki od samochodu. - Niedługo wrócę. - Długi marsz, kolego - powtórzył szczerbaty starzec. -Przyda ci się kapelusz i zapas wody. Kativa zniknęła w barze i wróciła po chwili z litrową, plastikową butelką wody, którą podała Charleyowi. - Kapelusz zostawiłeś w samochodzie, za siedzeniem -powiedziała. 251 Wrócił do wozu, sięgnął po kapelusz i wcisnął go na głowę. Ściskając w dłoni butelkę z wodą, ruszył za dwoma starcami. Byli zaskakująco szybcy; miękko stąpali piaszczystym poboczem, pożerając przestrzeń w imponującym tempie. Charley musiał nieźle wyciągać nogi, żeby za nimi nadążyć, zwłaszcza gdy skręcili w boczną drogę, a właściwie ścieżkę wiodącą ku grupie domków z prefabrykatów i starych przyczep kempingowych, otoczonych podwórkami pełnymi śmieci i rdzewiejących wraków. Wkrótce droga zaczęła się wznosić w stronę wzgórz ciągnących się za osadą. Starcy milczeli, od czasu do czasu tylko wymieniając spojrzenia z Charleyem. Ścieżka wiła się teraz wzdłuż pierwszych ścian piaskowca u podnóża wzgórz. Charley zobaczył pierwszy rysunek naskalny: emu i dingo we wnętrzu sztucznej jaskini utworzonej przez przewróconą bryłę kamienia. - Kto to narysował? - spytał. - Przodkowie - odparł Robert. - Dawno temu, we Śnie. Charley szedł za nim wąską dróżką. Odczytywał znaki na ziemi oczami żołnierza piechoty. Kiedy zatrzymywali się, szukając przejść w górę stoków, oglądał się, by zapamiętać charakterystyczne elementy ukształtowania terenu. Okolica była świetna do obrony, trudno natomiast było ją zdobywać. Kativa powiedziała mu, że dawne obozowiska Aborygenów niemal zawsze znajdowały się na wzniesieniach, skąd wartownicy już z daleka widzieli zbliżających się wrogów i zawsze byli gotowi do walki. Teren znakomicie nadawał się do urządzania zasadzek; skalne półki nad ścieżką mogły służyć jako punkty strzelnicze - lub stanowiska do ciskania włóczni czy kamieni - a jednocześnie zapewniały schronienie. Niełatwe terytorium łowieckie, pomyślał Charley. Kto chciałby tu mieszkać? Alfie Woodard. Charley cieszył się, że zna nazwisko przeciwnika. Alfie Woodard, człowiek z miasta, uliczny wojownik w stroju muzyka rockowego... Co robił w tej okolicy, tak daleko od cywilizacji, którą najwyraźniej lubił? Charley nie rozumiał jego postawy, podobnie jak nie rozumiał, co właściwie robi na tym pustkowiu. Jakaś część jego umysłu przyglądała się tej sytuacji z rozbawieniem, zastanawiając się, jak to się stało, że w kilka minut 252 obdarzył zaufaniem dwóch nieznanych starców siedzących w barze i utrzymujących, że czekają na niego, by pokazać mu kryjówkę zwierzyny, na którą poluje - a wszystko to dlatego, że coś im się przyśniło. Podobnie jak jemu