Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Witek siedział tyłem do niej i dopiero kiedy Adam powiedział: „Pan Długosz, Krysiu", i Witek wstał, zobaczył, że tą kobietą była Krystyna. Postawiła herbatę na niskim stole i wyszła, a Adam dostrzegł zmieszanie, jakie wywołała w Witku. Odłożył golarkę i spytał: - Czy to nie ty dzwoniłeś do nas roku temu, nim Werner wyjechał? - Ja. - Kiedyś bardzo się z Wernerem przyjaźniliśmy. - Tak, mówił mi. Adam zamyślił się, patrząc na Witka. Myślał pewnie o tym, co mógł zrozumieć młody chłopak z pijackiego monologu Wernera, skoro on sam już niewiele rozumiał, żyjąc od tylu lat życiem zupełnie innym, o wiele łatwiejszym do zrozumienia. - Mogliśmy być w zupełnie odwrotnych miejscach. Gdyby on wyszedł wcześniej, byłby na moim miejscu, a ja na jego. - Myśli pan, że to przypadek? Ale Adam nie chciał rozmawiać o niczym, co byłoby przypadkiem, poza tym wystarczyła mu krótka chwila powrotu do dawnego, minionego czasu. Buzek wrócił po południu i chodził po pokojach małego domku na przedmieściu. - Werka! Werka! - wołał. Wyszedł i za domem zobaczył ojca kopiącego w ogródku. - Nie widział tata Werki? - Wyszła koło południa, nie widziałem. Buzek podszedł bliżej i zobaczył ożywione oczy ojca. - Czego tata taki zadowolony? - Wracam do szpitala. - Jak to?! - Zlikwidowali patronat, znowu ma być normalny szpital. Powiesiło się dwóch chłopaków, dziewczyna wyskoczyła oknem i zlikwidowali. Chłopak Agaty powiesił się, tej co układała pio- senki. Opowiadałem ci... Coraz częściej Witek zasypiał i budził się z obrazem krótko ostrzyżonej blondynki pod powiekami. Ile razy zdarzyło się, że w dzwoniącym telefonie nikt nie odpowiadał na jego „halo?", widział Czuszkę odkładającą po cichu słuchawkę. Poszedł kilka razy pod akademik - bezskutecznie - aż któregoś dnia zobaczył ją nagle, kiedy na skrzyżowaniu cofnęła się spod czerwonego światła prosto na niego. Okazało się, że te sześć lat od ich ostatniego spotkania w klasie maturalnej i te kilka mie- sięcy, kiedy widzieli się w mieszkaniu Wernera - były dla nich czasem straconym, a zazdrość o ten czas, o spotkanych ludzi, o miłości krótkie i przypadkowe była gwałtowna. Witek musiał wysłuchać szczegółów o tych wszystkich mężczyznach i chłopcach, obgryzając paznokcie do skóry, karząc się za każdego, kto kiedykolwiek dotknął Czuszki. Wprowadziła się do niego i okazało się, że to rzeczywiście ona telefonowała, odkładając słuchawkę, kiedy Witek mówił „halo?". Wiosną zaprowadziła go do wielkiego hangaru nad Wisłą. Prowadziła drużynę harcerską. Poza remontami łodzi harcerze zajmowali się rozwożeniem po kraju książek drukowanych w nielegalnych drukarniach, a trzymali te książki w swoich malowanych omegach i ramblerach. Witek wziął do ręki jedną z nich. Otworzył. Przeczytał na głos: „A jaka to będzie Ojczyzna? Będzie inna, sprawiedliwa, szlachetna, rozumna, będzie przykładem dla całej Europy..." Kosztowała dwieście złotych i miała zupełnie przyzwoity druk. Którejś niedzieli ojciec Buźka wrócił z ręką na temblaku. Twierdził, że zwichnął rękę pośliznąwszy się na wypastowanych schodach, ale Werka, ciemnowłosa, trzydziestoletnia żona Buźka, zobaczyła w łazience, jak jego ojciec rozwinął bandaże i zmienił opatrunek na paskudnej ranie. Zauważyła fioletowe ślady kilku dziur między dużym a wskazującym palcem. Powiedziała o tym Buzkowi. Buzek wyskoczył z łóżka, Werka poszła za nim i z agresywnego tonu, jakim Buzek chciał się dowiedzieć, kto to ojcu zrobił, i ze spokoju, z jakim ojciec odmawiał odpowiedzi, z podejrzeń Buźka, że musiał to zrobić któryś z tych wąchaczy „ixi", i z upartego milczenia ojca zorientowała się, że źle zrobiła, mówiąc Buzkowi o ręce, która wyglądała tak, jakby dopiero co ktoś z niej wyjął widelec. W organizacji młodzieżowej co jakiś czas odbywały się wybory, a tym razem zaproszony przez organizację Adam wygłosił na wyborczym zebraniu świetne, z aplauzem przyjęte przemówienie. Kiedy w dużym hallu komentowano jego mądre i odważne słowa, Adam podszedł do grupki, w której stał Witek, i odwołał go na bok. - Chyba cię wybiorą - powiedział, kiedy stanęli przy oknie. - Nie wiem... - Bardzo ważne, z kim odchodzisz na chwilę na bok. Witek podniecony wyborami i tą rozmową przy oknie, myśląc o swojej przyszłej funkcji, rozgrzany powodzeniem Adama, powiedział mu o spotkanych na przystani harcerzach. - Mają straszny zapał. Chciałbym mieć tutaj takich chłopców. - Tak, słyszałem - kiwnął głową Adam - podobno jakieś pisemka roznoszą. - Książki. Mają dobry druk. Stężał dopiero, kiedy usłyszał, że takie informacje są potrzebne, bo dzięki nim wytwarza się pogląd, ale Adam natychmiast przeszedł do innego tematu. - Jedziesz w lipcu na spotkanie z Francuzami? - To zależy od dzisiejszych wyborów. Adam odszedł do innej grupki, zostawiając Witka pełnego nagłych wątpliwości i zdziwionego trochę własnym gadulstwem. Dwa tygodnie później wrócił Werner, Czuszka wyprowadziła się poprzedniego dnia. Przyjechali z lotniska późno w nocy, Werner, jakiś milczący, patrzył z taksówki na wygaszone ulice miasta... Witek chciał zająć się nim następnego dnia, ale już rano obudził go telefon. Dzwoniła Czuszka