Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Skradała się tuż przy murze, zgięta wpół. Gdy była już wystarczająco blisko, przyłożyła policzek do chropowatych cegieł i zajrzała ostrożnie. Na brzegu balii siedziała kobieta-niemowa o gibkim ciele i drapieżnej, pięknej twarzy. Suknię miała rozerwaną na piersiach i zsuniętą aż do połowy ramion. Pochylała się nad ustawionym na drugim brzegu balii niewielkim zwierciadłem - Esmena rozpoznała w nim leżące zazwyczaj w refektarzu lusterko, w którym pozwalano przeglądnąć się nowym zakonnicom tuż po ceremonii obłóczyn. Kobieta wbiła długie, ostre paznokcie w skórę dekoltu. Spomiędzy jej zaciśniętych zębów wydobyło się warknięcie, a chwilę później cichy skowyt. Z ranki pociekła wąska strużka krwi i znikła między nagimi piersiami. Kobieta wytarła dłonie w suknię. Maleńki odłamek lustra błysnął metalicznie w płomieniu świecy i upadł na posadzkę. Niewielkie, ale wciąż krwawiące skaleczenia pokrywały już jej ramię, szyję i lewy poli- czek. Kobieta pochyliła się, zaczerpnęła z balii wody i przemyła skórę. Esmena wycofała się cichutko i dopiero za drzwiami łaźni odważyła się głębiej odetchnąć. Ojciec Malaquias był dobrym kapłanem. Grzeszył zaledwie drobnymi występkami, a swoje obowiązki spełniał gorliwie i nie bez przyjemności. Lubił długie teologiczne dyskusje, lubił też, gdy zwracano się do niego o pomoc i pociechę. Modlitwa a także msza święta przez powtarzalność słów i rytuałów dawały mu pewność, że świat jest miejscem jeśli nie bezpiecznym i szczęśliwym, to przynajmniej uporządkowanym. Gdy stał u stóp ołtarza, milkły wyrzuty sumienia, które dręczyły go przez większość życia. Tego wieczoru było inaczej. Dziś nie potrafił przestać myśleć o Serenie Maillieu, na którą sprowadził - ojciec Malaquias zawsze starał się brać winę na siebie -nieszczęście. Przeżegnał się i rozpoczął mszę świętą słowami psalmu. - Judica me Deus, et discerne causam meam de gente non sancta: ab homine iniąuo et doloso erue me. I nigdy wcześniej nie wypowiedział tych słów z taką pasją. Czy to możliwe, że jedna z jego owieczek w rzeczywistości jest wilkiem? Z pozoru było to nieprawdopodobne, ale przecież święta Marciana zajmowała się nawracaniem jawnogrzesznic, a nie zwalczaniem demonów. Demon bez przeszkód mógł wejść do kościoła. Święta nawet nie zwróciłaby na niego uwagi. A kryjówka w klasztorze marcjanek - choć wydawało się to absurdalne - była dobrym pomysłem. Tutaj kobieta-demon była bezpieczna. Nikt ją o nic nie wypytywał, miała dach nad głową i ciepły posiłek każdego dnia. Nie musiała nawet pracować, bo siostry, uznawszy, że jest niespełna rozumu, nie chciały jej powierzyć igły i nici. Znane na pamięć słowa płynęły z ust księdza. Słyszał odpowiedzi wiernych, ale myślami był daleko. Siostra Esmena mówiła o długich, ostrych paznokciach kobiety i stopach ubrudzonych ziemią, jakby wieczorami gdzieś wychodziła. I te skaleczenia. Gdy tylko o nich usłyszał, od razu przypomniało mu się rozbite kulą lustro i odłamek, który zranił Serenę w policzek. - Jube, Domine, benedicere. Dominussit incorde meo et in labiis meis. Wszedł na ambonę. Widział teraz zgromadzonych w kościele wiernych. Zakonnice siedziały w pierwszych ławkach, a tuż za nimi w karnym rządku ich podopieczne. Ksiądz, wciąż mówiąc, powiódł wzrokiem po twarzach, na które nigdy wcześniej nie zwracał uwagi. Kobiety w identycznych sukniach i z ogolonymi głowami były zdumiewająco do siebie podobne. Jedna tylko wyróżniała się z tłumu. Głos księdza zadrżał i załamał się. Przez pierwsze rzędy przebiegł niespokojny szmer, a przysypiający w dalszych ławkach wierni podnieśli głowy. Po chwili ojciec Malaquias podjął przerwany wątek. Zwyciężyło w nim wieloletnie przyzwyczajenie, lecz napominając i mówiąc o karze za grzechy, czynił to całkowicie bezmyślnie. Wciąż patrzył na tę twarz i dziwił się, jak mógł nie zauważyć jej wcześniej. Być może to przez jej urodę, pomyślał. Teraz, gdy wszystko stało się tak przerażająco, boleśnie jasne, dostrzegł w niej piękno. Była tak podobna do tamtej drugiej, którą znał od lat, a jednocześnie tak od niej różna. Inna, o wiele piękniejsza. Msza święta dobiegła końca, wierni zaczęli się rozchodzić. Ojciec Malaquias zatrzymał jedną z sióstr. - Widziałem - ruchem głowy wskazał demona - że ta kobieta nie przystąpiła do komunii świętej. Dlaczego? - To głupia niemowa, ojcze. Nie jest zdolna wyspowiadać się, żałować za grzechy ani pojąć prawd wiary. - Być może mylisz się, córko. Może istnieje sposób, by się z nią porozumieć. Chciałbym spróbować. Zakonnica z pokorą skłoniła głowę i wyszła z kościoła. Ojciec Malaquias został sam na sam z demonem, który od czternastu lat prześladował Serenę Maillieu. Spodziewał się, że poczuje gniew, może strach, a tymczasem zwyczajnie nie miał pojęcia, co teraz robić. Kobieta-demon stała naprzeciw niego zupełnie obojętna, ale jednocześnie w pewien zwierzęcy sposób czujna i gotowa do odparcia ataku. Jej niebieskie oczy nie wyrażały nic. Wcześniejsze doświadczenia kapłana nie przygotowały go do takiej sytuacji. Żadne słowo nie wydawało się stosowne, każdy gest byłby bluźnierstwem. Przelanie w kościele krwi demona to grzech czy też nie? - Wiem, kim jesteś - powiedział cicho. - I wiem, kto cię wezwał. Nie sądź, że pozwolę, by to dłużej trwało