Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Po zastrzeleniu Weinbergera, pozostanie mi tylko do zrobienia jedno: skierować broń przeciw sobie! Przytknąć lufę... gdziekolwiek... i przerwać łańcuch morderstw, zanim rozprzestrzeni się jak wirus. A tak nawiasem mówiąc, gdzie powinienem przytknąć sobie lufę? Do czoła? Do żeber? Prosić Weinbergera o poradę? Nathan, skąd wiedziałeś, w które miejsce ugodzić Normana Harpera? Czy nie było ryzykowne celować mu w gardło dlatego tylko, że nie znosiłeś jego wierszy? Przecież to taki mały cel? A może strzelałeś na ślepo i miałeś szczęście? — Lepiej przyślij tutaj dwóch pracowników — mruknął do Resnicka. — To cholerna kupa złomu. Już ja wiem najlepiej... — To urządzenie należy jeszcze do klienta — pouczył Ananda tonem radcy prawnego. Resnick zatarł dłonie. — Już niedługo, na szczęście. — Nie, Weinberger nie będzie już tego potrzebował — zgodził się Jim. Naprawdę nie będzie potrzebował. Potrzebne będą wyłącznie hipnotaśmy i tabletki, których wystarczającą ilość ma teraz w kieszeni. Klatka jest już nieaktualna. Kto chciałby zamknąć w niej Śmierć, skoro można udać się wprost do rodzinnego gniazda Śmierci? Raz już tego dokonali — prawie dokonali... Zachowanie się wszelkiego stworzenia w klatce jest zupełnie inne niż na wolności. Pozłacana klatka jest już niepotrzebna. Weinberger został uwięziony w klatce oznaczonej symbolem „pokój 302”, a Jim wpadł w sieć intryg i okoliczności. Niech Dom zatem rozbierze sobie tę klatkę na kawałeczki. To ich uspokoi. Dla Jima i Weinbergera istnieje obecnie całkiem inny problem: jak uciec ze swych obecnych klatek. — Zastanawiam się, jak wyglądało życie i śmierć w tamtych dniach w Chinach i Rosji — i w innych miejscach? — spytał impulsywnie Jim. — Masz na myśli dawne, minione miejsca — poprawił Resnick. — Powiedziałbym: było gorące — od izotopów. Chude — od przymierania głodem. Krostowate jak na powierzchni Księżyca — od chorób. I ciche. Zupełnie cicho wokół... Nie możesz tego nazwać „miejscami”, Jim. One wypadły już z mapy. Ciekawe, gdzie się znalazły, zastanowił się Jim. XIX Jim towarzyszył Resnickowi do biura, gdzie Mistrz na papierze firmowym Domu sklecił pospiesznie list, który wsunął następnie do koperty nie zaklejając jej. — Oddasz to Toni Bekkerowi — rzekł wręczając Jimowi list. Jim schował go do kieszeni. — Bekker? Już go poznałem. — Naprawdę? Kiedy? — Oddałem mu broń Weinbergera, tam, podczas ceremonii. — I zdążył ci się przedstawić? — Nie, potem, gdy poszedłem do Oktagonu zameldować się. Zapytałem go przy okazji o parę rzeczy na temat Weinbergera... — No, no... — Tam skierowano mnie właśnie do Bekkera, gdyż był osobiście w poprzednim mieszkaniu mego klienta. Był przekonany, że trafił tam na melinę zboczeńca seksualnego. Ta klatka, te ekrany i w ogóle wszystko. Resnick parsknął. — Melina zboczeńca do złudzenia przypomina tę klatkę, prawda? Ale nie zboczeńca seksualnego, lecz zboczeńca śmierci. — Przy okazji, Bekker przesyła ci pozdrowienia. Zapomniałem je przekazać od razu. Oczy Resnicka zwęziły się. — Szybko działasz, Jim, prawda? Parę dni w Egremont i już znasz wszystkich w mieście. Zdążyłeś nawet złożyć wizytę życiu pozagrobowemu. Doprawdy, szkoda byłoby utracić tak wszechstronnego przewodnika. — Słuchaj, po prostu staram się wykonywać mój zawód. Ale stale odnoszę wrażenie, jakbym brał udział w przedstawieniu „Księcia” Machiavellego nie znając w dodatku tekstu. — Zawsze twierdzę, że pozór niewinności jest dla wielu najlepszą tarczą. — Dotąd twierdziłeś zazwyczaj coś innego, Noel: „żeby no tylko nikt się o tym nie dowiedział”. Alice świetnie to wychwyciła. — Nie zważając na rosnący gniew Resnicka dodał: — O czym ma się nikt nie dowiedzieć? — Niech cię szlag trafi z twoją impertynencją! Zostałeś tutaj wetknięty, nieprawdaż? Przez Gracchus. O nie, nie przez Gracchus — to sprawa dużo, dużo poważniejsza! Kim ty naprawdę jesteś, Jim? — Nie rozumiem. Nazywam się Jim Todhunter i jestem najnormalniejszym pod słońcem przewodnikiem. To wszystko. — I pozwalasz sobie na podchwytliwe żarty z fundamentalnych zasad rządzących naszym społeczeństwem! Wszyscyśmy to słyszeli. — A ja z kolei słyszałem, jak ty właśnie perorowałeś o wolności przekonań i ich publicznym głoszeniu. — A co więcej, sączysz cały ten twój jad w Weinbergera, który i bez tego jest klientem nad wyraz trudnym i grymaśnym. — To ty prosiłeś mnie, bym... To czyste szaleństwo! Nie kto inny, lecz ty właśnie poleciłeś mi prowadzenie Weinbergera. — Och, byłem zmuszony przez okoliczności. Nie miałem nikogo innego pod ręką. Kogóż innego jeszcze mogłem wybrać? Kto inny przybył właśnie w ten dzień — w tę dosłownie godzinę, na którą Weinberger przygotował ową upiorną niespodziankę dla nas? Zupełnie jakby twój przyjazd był dla niego sygnałem! Biedny Norman, był najbardziej prostodusznym, czystym i niewinnym człowiekiem pod słońcem... — Jeśli też i jego tarczą była niewinność, to z całą pewnością nie była to tarcza kuloodporna — rzucił zapalczywie Jim. Zaraz tego pożałował, ale zło się stało. — Więc uważasz, że Norman nie był dla ciebie dość dobry i czysty? A jednocześnie kryjesz się razem z tym skurwysynem Weinbergerem budując jego szaloną maszynę! Aranżując jego cudowne uzdrowienie! Jak tego dokonałeś, co? Naprawdę został uleczony, muszę ci to przyznać. O ile ta choroba, rzecz jasna, nie była od początku udawana. — Udawana? Tyś chyba zwariował, Noel. Gdybym był... Co ty chcesz mi wmówić...? — No właśnie, co? No co? Nazwij to, nie krępuj się. — Że jestem agentem do zadań specjalnych — lub spiskowcem — który próbuje... — Mów, mów. — Próbuje zniszczyć strukturę społeczną naszego świata. — Tak, a czyj to byłby agent? — Nie mam najmniejszego pojęcia. — No właśnie, tak najlepiej. „Nie wiem, nie mam pojęcia”. I rzeczywiście nie wiesz, rzeczywiście nie jesteś w stanie go wydać... Jim, czemuś pytał o Chiny i Rosję?... Nie, to była tylko taka dywagacja, by zmienić temat rozmowy. A Kościół, Jim? Jeśli ludzie poczują lęk przed śmiercią, natychmiast rozpoczną modły! Ale kto dzisiaj dba o Kościół? Może istnieją jakieś tajne sekty? Różokrzyżowcy? Illuminati? Władza: o to w sumie chodzi, prawda? Siła? Złam strukturę tego świata, tego społeczeństwa, a natychmiast będziesz potrzebował cholernej dyktatury zamiast tego, co posiadamy obecnie! Zamiast tego wszystkiego, co z takim trudem i takim kosztem osiągnęliśmy po latach załamań i lęku! A jakiż jest lepszy sposób na zniszczenie tego społeczeństwa, niż zaszczepienie każdemu człowiekowi strachu przed śmiercią? Stara groza! Tylko potwór mógłby to zrobić! Szatan! Jim spoglądał na Mistrza zdumiony. Resnick majaczył