Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Tymczasem zwierzę przeszło bardzo bli- sko niej, łypiąc ślepiami w ciemności, jakby się jej przyglądało. Była pewna, że to voxyn, i domyśliła się, że w niszach wokół niej roi się od takich samych bestii. Jej serce zaczęło bić przyspieszonym, nerwowym rytmem. Jakby pragnąc okazać współ- czucie, zaczęły także szybciej pulsować pozostawione w tunelu kapsuły i pędy oplatających je winorośli. Do ogromnej pieczary napływało coraz więcej cuchnącego popiołu. Cofnęła się od miejsca, w którym powinien znajdować się voxyn, ale zderzyła się plecami z drabiną. Zrozumiała, że skoro nie może dalej iść ani się cofnąć, musi się wspinać. Ucieczkę utrudniały chmury wirującego popiołu, ale im wyżej wchodziła, z tym mniejszym wysiłkiem przychodziło jej wspinanie. Jeżeli zdołam wejść wystarczająco wysoko, odzyskam wolność, pomyślała. Wdrapując się po szczeblach drabiny zauważyła, że z pokrytych porostami ścian pieczary zaczyna się sączyć mdła poświata. Z początku nikła, z każdym pokonywanym szczeblem drabi- ny stawała się bardziej intensywna. W końcu zapłonęła tak jaskrawym blaskiem, że zniknęły w nim wszystkie szczegóły dna pieczary. Czy jestem już bezpieczna? - pomyślała w pewnej chwili. Czy w końcu odzyskałam wol- ność? Otrzymała odpowiedź na swoje nieme pytanie, kiedy szczebel pod Jej palcami lekko zadrżał. Zrozumiała, że za nią po drabinie podąża ścigająca ją istota z jej twarzą. Zacisnęła zęby, żeby się nie rozpłakać 2 frustracji, i zaczęła się wspinać jeszcze szybciej. Nie miała innego 75 wyjścia. Jeżeli pragnie odzyskać wolność, musi się wydostać na samą górę. Wchodziła więc coraz wyżej, dopóki wirujący wokół jej głowy popiół nie zmienił barwy. Nie był już szary, ale biały niczym płatki śniegu. Zapragnęła pochwycić na język chociaż kilka płatków w nadziei, że uda jej się zaspokoić pragnienie. Płatki jednak nie roztopiły się na języku. Poczuła obrzydliwy smak, skrzywiła się i splunęła. To nie były płatki śniegu, ale drobiny tego samego popiołu! Po jej policzkach popłynęły łzy wściekłości, których nie zdołała powstrzymać. Czuła w sercu coraz większe rozczarowanie i zniechęcenie, ale resztką sił pięła się coraz wyżej. Jej rozczarowanie szybko zmieniło się w przerażenie, kiedy szczeble pod jej palcami znów za- drżały. Domyśliła się, że teraz po drabinie wspina się posąg gadopo-dobnego boga. W pewnej chwili ryknął gniewnie na obie znajdujące się wyżej istoty, ale jego głos wydał się jakiś inny. Zawahała się, zamarła i zaczęła nasłuchiwać... Wczepiła się w chropowate szczeble drabiny i wisiała zupełnie nieruchomo. Przysłuchi- wała się rykom gada. To nie był zwykły ryk gniewu, jak początkowo przypuszczała. Brzmia- ło w nim coś więcej, o wiele więcej. Posąg wykrzykiwał wciąż jedno i to samo słowo. Ryki niosły się po pokrytej popiołem pieczarze, a szczeble drabiny, których się trzymała, aż dygotały. Słowa powtarzały się coraz wolniej, w końcu przeszły w niemal niezrozumiały beł- kot. Im dłużej się przysłuchiwała, tym bardziej znajomo słowa brzmiały w jej uszach. W końcu rozpoznała, co krzyczy gadzina. To nie było słowo, ale imię. - Tahiri! - wołał podobny do gada posąg. Jego głos chwytał za serce i jeszcze bardziej po- tęgował wyrzuty sumienia. - Tahiri... Tahiri... Tahiri... Tahiri obudziła się, słysząc czyjś krzyk; kiedy zauważyła, że ma ograniczoną swobodę ru- chów, zrozumiała, że to ona krzyczy. Poczuła na czole coś chłodnego i wonnego. Odtrąciła trzymającą to rękę i starała się obró- cić na bok, ale krępująca jej ruchy taśma nie puściła. Nie powstrzymała jej jednak przed ko- lejnymi próbami odzyskania swobody ruchów, nawet kiedy do pierwszej przyłączyła się inna ręka - poczuła, że mocno przyciska jej ramię i w końcu zmusza jej plecy do ponownego ze- tknięcia z miękkim materacem. Wijąc się rozpaczliwie, usiłowała sięgnąć po rękojeść świetl- nego miecza, ale nie 76 znalazła jej na zwykłym miejscu. Zresztą trzymające jąręce były zbyt silne. Nie zdołałaby się posłużyć bronią Jedi, nawet gdyby świetlny miecz wisiał u jej pasa. - Sithowe nasienie! - krzyknęła pod adresem swoich prześladowców, - Puśćcie mnie! - Tahiri! - usłyszała podobny do trzasku bicza głos. Zastanowiło jąjego znajome brzmie- nie. Na chwilę przestała się opierać i postarała się rozpoznać stojącą przed nią postać, ale w oczach miała łzy i widziała jak przez mgłę. To chyba nie był... Nie, to niemożliwe. - Uspokój się, proszę! - Jacen? - zapytała. Kiedy dotarło do niej, że to naprawdę on, wola walki uleciała z jej serca niczym powietrze z przekłutego balonu. Szlochając, opadła na materac. - Och, Jacenie... tak mi przykro. Ja... nie wiedziałam, że to ty. Sądziłam, że to... - Nie szkodzi - powiedział łagodnie i uspokajająco młody Solo. - Po prostu wyrzuć to z siebie. Nie duś tego, bo tylko pogorszysz swoją sytuację. Zmarszczyła brwi i zaczekała, aż odzyska ostrość spojrzenia. Czuła się dziwnie obnażona. - O co ci chodzi? - zapytała, ocierając łzy grzbietem dłoni. - Trzymasz wszystko w sobie - wyjaśniał Jacen - a coś takiego nikomu nie wychodzi na zdrowie. Zaufaj mi. Kto jak kto, aleja chyba powinienem to wiedzieć. Uśmiechnął się, ale dziewczyna nie miała dość sił, żeby odpowiedzieć mu uśmiechem. W jej głowie wciąż jeszcze kołatało echo przeżytego koszmaru. Usiadła i rym razem nie napotkała oporu ani ze strony rąk Jacena, ani krępującej taśmy. - Czujesz się trochę lepiej? - zapytał młody Solo. Prawdę mówiąc, wcale nie czuła się lepiej, ale nie chciała sprawiać wrażenia niewdzięcz- nicy. - Nic mi nie będzie - oznajmiła. - Dzięki. - Drobiazg - odparł i wyciągnął rękę, żeby ustawić wezgłowie łóżka pod odpowiednim kątem. Dopiero wtedy rozejrzała się wokół i zrozumiała, gdzie się znajduje. Nie widziała wprawdzie medycznego sprzętu ani stosowanych zazwyczaj sensorów, nie mogła jednak mieć wątpliwości, że niewielki okrągły pokój stanowi część ośrodka medyczne- go. W powietrzu unosiła się woń soporomchów, wyraźnie wyczuwalna, mimo widocznego po lewej stronie szeroko otwartego iluminatora. Wpadające przez niego 77 podmuchy wiatru niosły świeże powietrze prosto znad kalamariańskiego oceanu. Wnętrze było gustowne, ale i funkcjonalne. Nie widziała nigdzie swojego ubrania. Zamiast niego miała na sobie szarobrązową nocną koszulę. Leżała na szpitalnym łóżku, przykryta tylko cienkim prze- ścieradłem