Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Podejrzewają o morderstwo. - Jacyż oni dowcipni! Gdyby zamordował, toby wła×nie nie zginął. Nikt go nie spotkał ani poznał, żeby miał się lękaŹ. Wróciłby spokojnie do domu i nie rabowałby, bo gdyby mord popełnił, to nie dla siebie, ale dla pana. Ja my×lę, że on tam był i że go zamordowali, ale dla niepoznaki wywieźli na rzekę i utopili. To jest okropne. Powiadają, że wszystko zrabowane! - Mniejsza o to - rzekł desperacko Seweryn. - Ja o niczym nie my×lę, tylko o Szymonie. Nika zajęła się Basią, która blada, mizerna, ledwie się trzymała na nogach. Na lada ruch czy turkot wzdrygała się, spodziewając się wierzycieli, a teraz zdanie Niki rzuciło ją w drugą grozę. Spodziewała się co chwila wie×ci, że znaleziono gdzie w szuwarach oplątane zwłoki Szymona, straszne, nabrzękłe. Oboje z Sokolnickim cierpieli niezno×nie. Ale minął tydzień i ani poszukiwania policji, ani Hipolita, ani pana Seweryna nic nie odkryły. Szymon zginął bez wie×ci. Na ruchomo×ciach i domach marszałka położono sądowe pieczęcie, nastąpił półroczny termin wzywania spadkobierców - czcza forma, ale przeszkadzała panu Sewerynowi w zbyciu tych ruder i rupieci, i zdobyciu za nie choŹ parę tysięcy rubli. A ×więty Jan zbliżał się nieubłagany. Pan Seweryn stracił zupełnie wolę czynu, otuchę, nadzieję ratunku. Całymi dniami siedział w domu przy biurze i pasował się z sobą. Nareszcie pewnego wieczora zawołał siostrę i oboje zatopili się w rachunkach. - Nie wytrzymam! - jęknął głucho. - Widzisz, muszę sprzedaŹ. Iliniczowa sparła się nad planem majątku i zaczęły jej biec łzy rozpaczy, ale nie zaprotestowała. - Bóg widzi, że nie mogę! - skarżył się zmienionym głosem. - Bez zboża, bez inwentarza, długów nad możno׏, bez kredytu muszę zginąŹ! Sprzedam, długi spłacę; je×li mi co zostanie, oddam tobie, na dzieci, a sam pójdę tak daleko, żebym wróciŹ nie mógł, żebym swojej mowy nie posłyszał; niech mnie tam zgryzota domęczy! - Mój Boże, co×my Ci zawinili, że nas tak ciężko karzesz! - szepnęła Iliniczowa. - Szymon szczę×liwy, że tego nie dożył - rzekł Seweryn ponuro. - Nie będzie żegnał swych ×cieżek krwawych i łzawych, po których się składało wszystkie uczucia! Biedne chłopczysko! Objął głowę rękami i wzdrygnął się. - Mnie się zdaje, żem wyciągnął krótszą słomkę i mam się zabiŹ! A gdy to daleko było, gadałem o tym ×miało. Mój Boże, jakże to straszne z bliska! - Może by× próbował ugody z Burakowskim i Okęcką. - Jużem próbował, prosiłem nawet. To ich tylko wystraszyło. Altera protest mnie zgubił. Nikt nie chce czekaŹ! - I już traktowałe× o sprzedaż? - Jeszcze nie, ale kupiec gotów. Książę Adakale! Iliniczowa pobladła. - O Sewer! Może by× spróbował rozparcelowaŹ chłopom? - Za mało czasu! - odparł ponuro. - Muszę lada dzień skończyŹ, wziąŹ zadatek. Jutro pojadę! Tu się zatrząsł cały, głową o stół uderzył i zajęczał: - Po com się rodził! Po com pracował! Po com kochał?! - I to już u progu czego× lepszego! BoŹ kilka tysięcy weźmiesz za domy stryja i omelnicki serwitut da dochód, i kartofle zapowiadają się ×wietnie. Jeszcze pół roku, tylko to przesilenie przetrwaŹ! Pan Seweryn głowy nie podniósł i słychaŹ było, że łkał. ............................... W tydzień potem Woyno i Ilinicz zjechali się w Głębokiem i zaraz po przywitaniu Ilinicz rzekł ze zło×liwym u×miechem: - Mój szwagier najbardziej na mnie powstawał i najpierwszy w moje ×lady wstąpił: sprzedał Sokołów. - A widzisz! Nikt tu nie wytrzyma - rzekła mama Zagrodzka do Niki. - Sprzedał? To nie może byŹ! - zawołała Nika. - Jak to? Czytałem umowę wstępną u Wernera - zawołał Ilinicz. - Już zadatek wziął. Na ×więty Jan mają spisaŹ akt sprzedaży. - Ja nie sprzedam! - u×miechnął się Woyno do Niki. - Je×li to pan sobie ma za chwałę, to tylko pan jeden. Gdyby pan Sokolnicki był w pana położeniu, nie tylko by nie sprzedał, ale by nawet w żydowską dzierżawę nie oddał, jak pan to czyni. Zagrodzki spojrzał na córkę i niespokojnie po salonie się kręcił. Ona też wstała i wyszła do ogrodu. Po chwili Zagrodzki wysunął się za nią i dogonił już koło stajen. - Co ty my×lisz? - szepnął. - Dysponuję sobie konie do Horodyszcza - odparła. - Jak to? Chcesz tam jechaŹ, zaraz? A go×cie? - A mnie co oni obchodzą? - ruszyła ramionami. - Ależ się domy×lą czego×! Co matka powie? Pozwól, ja pojadę, ja mu zaproponuję pożyczkę. - Której odmówi. Nie, ja muszę jechaŹ i to załatwiŹ. I słusznie, przeciągnęłam strunę! Ojciec niech mi da swoje akcje. - Dam, dam! Ale wiesz, one teraz spadły; żeby przetrzymaŹ do sierpnia, zarobiłoby się! - Niech sobie ojciec tę różnicę odrachuje z mojej wyprawy! - odparła pół żartem, pół gniewnie