Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Chciała pogłaskać go po włosach, wyciągnęła nawet rękę, ale nie odważyła się. Po długiej chwili Marek oderwał ręce od twarzy i zapalił papierosa. Nie patrząc na niego, Helena zapytała: — Nie próbowałeś jakoś trafić do niej... wytłumaczyć, przekonać? Wzruszył ramionami. — Taka jest twarda? Kiwnął głową. — I nie ma żadnego sposobu? — Nie ma. Gregorczuk, wiesz, ten nauczyciel wuefu, co ci mówiłem, próbował wszystkiego, podobno starał się nawet przez Ludowe Zespoły Sportowe, ale w końcu sam się zniechęcił i powiedział: że nic, chyba tylko cud. — Jak to cud? — No... żeby cudem spadła na mnie okazja do wykonania jakiegoś niebywałego czynu, bo ja wiem... — Jakiego czynu? — Dziecko z płonącej chałupy wyciągnąć, mówił, albo szpiega złapać, albo uratować tonącego... — To wtedy by ci darowali? — Może udałoby się przełożyć egzaminy na po wakacjach. — A od kogo to zależy? — No, od tych, co mi te dwóje wstawili... — No to próbuj coś takiego zrobić. Przypomnij sobie. Nikt tu niczego nie fotografował? - i wskazała palcem na małą tabliczkę: „Zabrania się fotografowania budowli hydraulicznych". Marek za- 78 chwycił się: ale ci bystra dziewczyna! Wprawdzie wszyscy z dawna śmieli się z tych, pożal się Boże, przeszło wiekowych „budowli hydraulicznych", których fotografowanie miało być zagrożeniem dla obronności kraju, ale myśl małej poszła najprawidłowszą drogą, w dodatku skojarzyła znakomicie. - Nikt - powiedział. - Oni fotografują tylko dziewuchy w kajakach, a nie takie tam... — No, a tonący... Może byś nie uratował? — Uratowałbym, ale skąd tonącego wezmę? Helena zamyśliła się. — Trzeba nad tym pomyśleć. — I po chwili: — Nie gniewaj się, Marek, ale ja już pójdę. - Dlaczego? Co się stało? Przecież mieliśmy jeszcze... - Chcę pomyśleć. Ty mi pewno nie wierzysz, ale ja czasem potrafię jakoś tak wymyślić, że wszystkim w pięty idzie. Masz zrobić coś niezwykłego, tak? - No... — I wtedy dopuszczą cię, mimo wszystko, tak? - Wtedy może mi pozwolą zdawać po wakacjach, a zanim co do czego, pozwolą mi stawać. - A po wakacjach musisz zdawać? - Po wakacjach już będzie po zawodach. Mam w nosie. - A właśnie, że nie. Trzeba się pokazać. Stawać i zdać. — Najpierw trzeba, żeby dali zdawać — głos mu się zmienił. — Potem można się martwić o tamto. — Cześć — a kiedy poszedł za nią parę kroków: — Nie odprowadzaj mnie. Pójdę myśleć. Chcę być sama. - Ugryzło cię co? — Nie. Ja ci to muszę wymyślić — powiedziała z akcentem takiej determinacji, że aż go to zastanowiło. — No to idź. Kiedy przyjdziesz? — Jak wymyślę. - To prędko myśl. — Spokojna głowa. Wiem, że muszę myśleć prędko. Marek wrócił na śluzę. Dziwne: nic się przecież nie zdarzyło, a w ogóle, co mogła zdziałać ta smarkula, a mimo to wstąpił w niego jakiś spokój. Popatrzył za jej małą postacią; jeszcze przez chwilę ją było widać na ścieżce, potem weszła w las. 79 „Ale protektorkę sobie znalazłem" - pomyślał półironicznie. A potem zawstydził się tej myśli: protektorką może Helena nie była, ale była jego przyjaciółką. Kogoś, komu na sercu leży jego los — znalazł sobie na pewno. VIII Spod przymkniętych powiek już od dłuższej chwili śledziła matkę: kiedyż zgasi nareszcie! Dopiero jak będzie zupełnie ciemno, będzie mogła porządnie o wszystkim pomyśleć i albo zaakceptować, albo odrzucić tę przerażającą myśl. Przeleciało jej to przez głowę jeszcze w czasie rozmowy z Markiem, ale najpierw nie mogła domyśleć tego do końca, bo jak tylko znikła Markowi z oczu, rozbeczała się jak głupia, potem nie mogła, bo musiała j akoś osuszyć oczy i doprowadzić się do porządku przed przyjściem do domu, potem nie mogła, bo trzeba było nadrabiać miną i rozmawiać z matką, jakby nigdy nic, o wszystkim, byle nie o tym. (Helena nigdy nie była specjalnie gadatliwa, ale w tej sytuacji czuła, że jedyne, co jest naprawdę ważne, to nie puścić pary: z „tym" nie wygadać się za nic w świecie —mimo że byłoby tak wygodnie spróbować odwrotnej drogi, wszystko powiedzieć i jakimś cudownym sposobem gadaniowo-czułościowym wszystko to załatwić; ale precz z tą myślą, to jest słabość, mama nigdy w świecie nie ustąpi i szkoda czasu na rozpatrywanie spraw równie nierealnych). Potem również trudno było domyśleć sprawę: jadły kolację i trzeba było zachwycać się, że mamie, która nie lubi gotować, chciało się .przywieźć z Nawojowej sera i zrobić kupę leniwych pierogów (ukochaną potrawę Heleny, szczególnie jeżeli możną je było trochę obcynamonić, a mama zadbała i cynamon przywiozła także), które to pierogi rzeczywiście wypadły na medal. Więc Helena zajadała pierogi, chwaliła i patrzyła na mamę uśmiechniętą i w dobrym humorze, a patrząc słyszała głos Marka: „Klępa, zgrega przeklęta", i mimo że było jej dobrze w gębie - było jej trochę przykro w duszy, nie wiadomo nawet, czy za niego, czy za nią