Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

I George'a... Najlepiej przypomina sobie George'a... Potem wielk¹ szkar³atn¹ fal¹ nadci¹ga ból, zalewa osta- tni¹ iskrê ¿ycia. Kujot podnosi g³owê i rzuca w niebo da- leko po równinach rozchodz¹c¹ siê skargê. Wzgórza by³y ju¿ teraz wyraŸnie widoczne, spiêtrzone bez³adnie pod najdalej na po³udnie wysuniêtym gwiazdo- zbiorem. Pustynia na wszystkie strony lœni³a niesamowi- tym srebrem, rozpostarta daleko, daleko, a¿ po najodle- glejsze krañce horyzontu. W chwili ciszy miêdzy swymi cz³api¹cymi krokami s³yszeli jakby cichutkie ssanie i bul- gotanie, to ziemia spija³a wilgoæ. Odzie¿ wci¹¿ przylega³a do nich, rozgrzana i paruj¹ca. Uginali siê pod ciê¿arem sztab. Ka¿de sto jardów by³o takie samo, prawie nie ró¿ni- ³o siê od poprzedniego. Hayden wpatrywa³ siê w ciemne bry³y wzgórz i usi³o- wa³ postawiæ siê w po³o¿enie Booga... Przez najbli¿sze szeœæ godzin nic mu nie grozi. Mowy nie ma o ¿adnym poœcigu ani o odnalezieniu ich, chyba, ¿e nad nimi przeleci samolot zrzucaj¹cy flary. Wszy- stko sprowadza siê do tego, ¿eby oni trzej szli dalej z nim razem. Niebezpieczeñstwo nadejdzie razem ze s³oñcem, kiedy znowu podjête zostan¹ poszukiwania z powietrza. Musi je przeczekaæ w ukryciu, dlatego tak mu zale¿y na dojœciu do wzgórz. St¹d wygl¹daj¹ one jak g³adka pio- nowa œciana, ale z bliska oka¿¹ siê z pewnoœci¹ pofa³do- wane, pokruszone i zwietrza³e na tysi¹ce sposobów, i pew- no mog³yby ukryæ korpus wojska, a nie trzech mê¿czyzn i dziecko. Z chwil¹ kiedy tam dotrze, bêdzie móg³ siê prze- staæ troszczyæ o to, co siê dzieje w ci¹gu dnia. Tymczasem musi pilnowaæ, ¿eby Franklinn nie zbacza³, i staraæ siê jak najprêdzej wyjœæ z równin. Wytyczenie — 107 kierunku sta³o siê teraz dziecinn¹ zabawk¹, a do przedgó- rza musi byæ najwy¿ej parê godzin marszu: dojd¹ tam ko³o drugiej. Boog nie zechce jednak zmarnowaæ resztek nocy na odpoczynek. Bêdzie ich pogania³, ¿eby przed œwitem odejœæ mo¿liwie jak najdalej na po³udnie. Zale¿y mu na ka¿dej mili. Przede wszystkim granica musi byæ ju¿ doœæ blisko, a niepodobna ci¹gle obywaæ siê bez wody. Mo¿e w tej chwili woda nie wydaje siê rzecz¹ wielkiej wagi, ale wkrótce ni¹ siê stanie - to tylko kwestia czasu. Boog ju¿ rozumie, ¿e... Hayden ze znu¿eniem roztrz¹sa³ te sprawy, usi³uj¹c od- gadn¹æ myœli Booga. Dot¹d nie pozwala³ sobie tak daleko zapuszczaæ siê w przysz³oœæ. Wszystkie jego nadzieje kon- centrowa³y siê - mgliœcie, ale uparcie - wokó³ œwitu. Myœl o œwicie podtrzymywa³a go w czasie grzmotów, piorunów i najgorszej ulewy. Czepia³ siê perspektywy dziennego œwiat³a jak ostatniej deski ratunku, teraz jednak po raz pierwszy zacz¹³ mieæ w¹tpliwoœci, co siê mo¿e wydarzyæ o brzasku. Jeœli Boog ukryje ich gdzieœ wœród wzgórz, sa- molot mo¿e szukaæ ich do zmroku i nie znaleŸæ. I to nie przez jeden dzieñ. Przerazi³ siê, kiedy zda³ sobie z tego jasno sprawê. Go- r¹czkowo zacz¹³ szukaæ czegoœ, co by przyhamowa³o ich posuwanie siê naprzód, ale niebawem zrezygnowa³. Boog niew¹tpliwie przejrzy na wylot ka¿dy jego wybieg. Rów- nie dobrze móg³by próbowaæ przechytrzyæ lisa. W ¿adnym wypadku nie uda im siê wlec tak wolno, ¿eby jeszcze szeœæ godzin byæ na pustyni. Za póŸno zacz¹³ szukaæ wyjœcia z tej sytuacji. Mo¿e by³y jakieœ szansê dawniej, nim do- tarli do ³o¿yska rzeki. Próbowa³ wówczas nawi¹zaæ kon- takt z Franklinnem, wprawdzie bez okreœlonego planu dzia³ania, ale z leniw¹ nadziej¹, ¿e jakoœ uda im siê coœ postanowiæ i razem wykonaæ. Policjant tak by³ wtedy jednak za³amany i zmêczony, ¿e go w ogóle nie s³ysza³, ;i toraz jeszcze z nim jest gorzej. Postanowi³ zastosowaæ inn¹ taktykê. Patrzy³ na poszar- pan¹ liniê gór i zastanawia³ siê, co za ni¹ le¿y. Czy znów jakby wyprasowane ¿elazkiem pustynne p³aszczyzny? Za- czyna³y tliæ w nim iskierki nadziei, rozpala³y siê jak p³o- mieñ œwiecy i znów gas³y, kiedy stawia³ siê w po³o¿eniu Booga i rozumowa³, ¿e wolno im siê bêdzie zapuœciæ na równiny dopiero wtedy, gdy znów mrok zapadnie