Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Sunęły w lewo, podobnie jak wszystkie nieprzyjacielskie formacje. W każdym razie usuwało to je z linii ognia Skinnerów zgromadzonych na prawo od szańca... - En ivan, mes garz! Spojrzał w prawo, a jego hełm stuknął o pancerną płytę wokół otworu strzeleckiego. Skinnerzy z prawego skrzydła biegli, wysypywali się z okopów i wspinali na dach szańca. Niektórzy biegli dalej, wiwatując i śmiejąc się, gdy wpadali do okopów swoich pobratymców na lewo od fortu. Inni nie mieli ochoty czekać tak długo, a może nie chcieli walczyć u boku ludzi z wrogiego klanu. Zatrzymywali się na skraju szańca, opierali karabiny na podpórkach lub klękali. Jeden z samochodów pancernych szarpnął się, a pancerz z miękkiego żelaza sypnął iskrami z miejsc, w których piętnastomilimetrowe pociski Skinnerów otarły się o niego lub przebiły. Samochód zatrzymał się, gwałtownie skręcając. Pomarańczowe języki płomieni buchnęły ze środka przez szczeliny strzelnicze i wieżyczkę pompoma. Po chwili samochód eksplodował w pomarańczowej kuli ognia, gdy płomienie sięgnęły zbiorników z paliwem. Padali także ludzie, ale pozostałe samochody sunęły powoli naprzód. Zbliżało się ich około tuzina. Ranni Koloniści odczołgiwali się na bok lub znikali pod potężnymi metalowymi kołami. Pompomy zamontowane na wozach bojowych zaczęły wystrzeliwać pojedyncze pociski w kierunku linii artylerii Rządu Cywilnego. Działa strzelały teraz kartaczami, których ołowiane kulki kładły trupem całe szeregi żołnierzy, ale nie stanowiły zagrożenia dla ludzi ukrytych za pancerzem. Pierwsze szeregi nacierających nieprzyjaciół były poszarpane, a bliżej niż trzysta metrów podchodziły już tylko resztki tuzina batalionów, które wyruszyły do szturmu. Teraz ogień ich karabinków stał się skuteczniejszy, a ludzie poczuli się pewniej, gdy zobaczyli niedaleko przed sobą kres ciężkiej drogi. Z niewielkiej odległości mogli rozgnieść żołnierzy Rządu Cywilnego na miazgę dzięki przewadze liczebnej i szybkostrzelnym karabinkom. Okopy, które do tej pory chroniły obrońców, teraz stałyby się dla nich pułapką. Za plecami pierwszych szeregów załopotały sztandary, a kolejne fale nacierających ruszyły naprzód, jak morze uderzające o skalisty brzeg. Artyleria Kolonistów ucichła, gdy żołnierze Osadnika dosięgli okopów Rządu Cywilnego. - Ognia - krzyknął Kaltin, machając szablą. Ludzie stanęli w pełnej gotowości szybciej niż się spodziewał, ale brudasy i tak szybko się zorientują, nawet mimo tego, że koncentrowali swoją uwagę po drugiej stronie wzgórza. W armii Kolonistów występowało wiele wzorów mundurów, ale żadna z ich jednostek nie nosiła okrągłych hełmów, niebieskich kurtek, bordowych spodni... ani nie niosła sztandaru z Rozbłyskiem Gwiazdy na drzewcu. BAM-BAM-BAM-BAM-BAM-BAM. 7. Zwiadowczy podniósł się nad krawędzią wąwozu i wypalił salwą wprost w bok oddziału zmierzającego w kierunku pola bitwy. BAM-BAM-BAM-BAM-BAM-BAM. Ludzie, którzy przed chwilą biegli wiwatując ku pewnemu zwycięstwu, teraz się zatrzymali, pomimo tego, że bezpieczny teren mieli teraz przed sobą. Okrzyki zmieniły się we wrzaski. Niespodziewane niebezpieczeństwo zawsze uderza mocniej niż to, na spotkanie którego można się przygotować. Najlepsze oddziały posłali naprzód, pomyślał chłodno Kaltin, gdy karabiny znowu warknęły. Tych tutaj trzymano na koniec, by ich uderzeniem przechylić szalę zwycięstwa. Musimy nacierać, nie pozwolić im zorientować się, co się dzieje. BAM-BAM-BAM-BAM-BAM-BAM. Ustawione na szczycie wzgórza działo wypaliło w kierunku oddziału Rządu Cywilnego, który pojawił się w miejscu, w którym nie powinno go być. - Na siodło! - krzyknął Kaltin. Żołnierze Siódmego wskoczyli na siodła leżących na ziemi wierzchowców, przewieszając karabiny przez ramię, nie było przecież czasu, by chować je do pokrowców. Syknęły wysuwane z pochew szable, a ich stal zamigotała wzdłuż linii. - Trębacz, zagraj szarżę! - Psy zawyły, zagłuszając okrzyki swoich jeźdźców. - Piekło albo łup, psi bracia - teraz! - W GALOP I NA NICH!! * * * - Teraz! Dowódca mówi „teraz”!! Barton Foley poderwał się, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Stał tuż za pierwszą linią, która właśnie strzelała zza krawędzi parapetu w lewo. Przednia część szańca mogła pokryć ogniem cały pierwszy rząd Kolonistów, tak blisko podeszli do okopów Rządu Cywilnego. Strzały Skinnerów zabijały po trzech i czterech ludzi naraz. Oderwał wzrok od hipnotyzującego zamętu. Inni dowódcy plutonów i podoficerowie będą w stanie sami nad nim zapanować. Barton cofnął się razem z pierwszą linią. Żołnierze drugiej przepchnęli się obok nich, wsuwając karabiny w otwory strzelnicze. Foley odwrócił się. Dwóch wyznaczonych tylko do tego żołnierzy machało już ramionami przenośnego generatora, a wokół rozlegało się buczenie ładujących się baterii. Trzy przełączniki zamontowano na zaimprowizowanej tablicy, a każdy z nich podłączono do trzech miedzianych drutów. Druty znikały pod workami z piaskiem i prowadziły metrowej głębokości kanałami na przedpole. Młodzieniec zacisnął dłoń na drewnianej rękojeści pierwszego przełącznika. Mam nadzieję, że nic nie przecięło drutów, pomyślał. Naprawdę mam taką nadzieję. Pociągnął w dół i na drucie błysnęła błękitna iskra. * * * Eksplozję, która wstrząsnęła liniami artylerii Kolonistów słychać było pomimo ogłuszającego huku bitwy