Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Podniósł słuchawkę telefonu i poprosił, żeby przyszedł szpitalny laryngolog. Potem obrócił się i powiedział do Nina Valenti: – Myślę, że musiałby pan długo czekać, lepiej, żeby pan teraz wyszedł. Fontane wytrzeszczył na niego oczy z niedowierzaniem. – Jak to, do cholery, to pan myśli, że pan mnie tu zatrzyma? Że pan się będzie pieprzył z moim gardłem? Jules, z większą satysfakcją, niż mógłby się spodziewać, rąbnął mu prawdę prosto w oczy. – Może pan sobie robić, co się panu podoba. Ma pan jakąś narośl na strunach głosowych, w krtani. Jeżeli pan tu zostanie przez następne dwie godziny, będziemy mogli rozpoznać, czy jest złośliwa, czy niezłośliwa. Możemy powziąć decyzję co do zabiegu chirurgicznego albo leczenia. Mogę panu przedstawić całą sprawę. Mogę panu podać nazwisko najlepszego specjalisty w Ameryce i dziś wieczorem możemy go tu ściągnąć samolotem, ma się rozumieć za pańskie pieniądze i jeżeli uznam to za konieczne. Ale może pan także pójść sobie stąd i odwiedzić swojego kumpla-szarlatana albo też męczyć się nad decyzją pójścia do innego lekarza, albo zostać odesłanym do kogoś niekompetentnego. Wtedy, jeżeli to jest złośliwe i dostatecznie urośnie, wytną panu całą krtań albo pan umrze. Albo może się pan po prostu męczyć. Zostanie pan tu ze mną, to wszystko sobie wyjaśnimy w parę godzin. Ma pan coś ważniejszego do roboty? – Zostańmy tu, Johnny, co tam – powiedział Valenti. – Wyjdę na korytarz i zadzwonię do studia. Nic im nie powiem, tylko tyle, że coś nas zatrzymało. Potem wrócę i dotrzymam ci towarzystwa. Popołudnie okazało się bardzo długie, ale owocne. Diagnoza laryngologa była trafna, o ile Jules mógł to ocenić po zdjęciach rentgenowskich i analizie rozmazu z gardła. W połowie badania Johnny Fontane, z ustami wysmarowanymi jodyną, dławiąc się wetkniętym w nie tamponem z gazy, usiłował uciec. Nino Valenti złapał go za ramiona i popchnął z powrotem na fotel. Kiedy już było po wszystkim, Jules uśmiechnął się do Fontane’a i oznajmił: – Brodawki. Fontane nie zrozumiał. Jules powtórzył: – Po prostu brodawki. Zetniemy je jak skórkę z kiełbasy. Za parę miesięcy będzie pan okay. Valenti wydał z siebie ryk, ale Fontane miał wciąż zmarszczone brwi. – A co ze śpiewaniem później? Jak to wpłynie na mój śpiew? Jules wzruszył ramionami. – Co do tego nie ma gwarancji. Ale skoro pan teraz śpiewać nie może, to co za różnica? Fontane popatrzył na niego z niesmakiem. – Chłopcze, nawet nie wiesz, o czym mówisz. Zachowujesz się tak, jakbyś mi podawał dobrą wiadomość, a tymczasem sprowadza się to do tego, że może nie będę już śpiewał. Czy tak jest? Może nie będę już śpiewał? W końcu Julesa ogarnęło obrzydzenie. Postąpił jak rzetelny lekarz i to mu sprawiało przyjemność. Zrobił temu draniowi prawdziwą uprzejmość, a ten się zachowywał tak, jakby mu zrobiono świństwo. Powiedział zimno: – Niech pan posłucha, panie Fontane. Jestem doktorem medycyny i proszę do mnie mówić „doktorze”, a nie „chłopcze”. A podałem panu rzeczywiście bardzo dobrą wiadomość. Kiedy pana tu przyprowadziłem, byłem pewny, że ma pan w krtani złośliwą narośl, która będzie wymagała wycięcia całej pańskiej skrzynki głosowej. Albo która może pana zabić. Martwiłem się, że może będę musiał panu powiedzieć, że jest pan nieboszczykiem. I byłem taki uradowany, kiedy mogłem powiedzieć słowo „brodawki”. Bo pański śpiew dawał mi tyle przyjemności, pomagał uwodzić dziewczyny, kiedy byłem młodszy, i pan jest prawdziwym artystą. Ale także ogromnie zepsutym facetem. Myśli pan, że ponieważ jest Johnnym Fontane, nie może pan dostać raka? Albo nieuleczalnego guza na mózgu? Albo zawału serca? Myśli pan, że pan nigdy nie umrze? No więc, nie wszystko jest słodką muzyką i jeżeli pan chce zobaczyć prawdziwe nieszczęście, to proszę się przejść po tym szpitalu, a zaśpiewa pan pieśń miłosną o brodawkach. Dlatego niech pan da spokój z bzdurami i weźmie się do tego, co pan musi zrobić. Ten pański medyczny Adolf Menjou może panu sprowadzić odpowiedniego chirurga, ale gdyby sam spróbował wejść na salę operacyjną, proponuję, żeby pan kazał go zaaresztować za usiłowanie morderstwa. Jules ruszył do wyjścia, gdy wtedy odezwał się Valenti: – Pierwsza klasa, doktorku, tak trzeba do niego gadać. Jules okręcił się w miejscu i zapytał: – Pan zawsze oliwi się przed południem? – Jasne – odparł Valenti i wyszczerzył do niego zęby z takim humorem, że Jules powiedział łagodniej, niż zamierzał: – Musi pan sobie zdać sprawę, że jeżeli pan będzie dalej tak postępował, to w ciągu pięciu lat będzie z pana nieboszczyk. Valenti zbliżał się do niego drobnymi tanecznymi krokami. Objął go, a jego oddech ział whisky. Śmiał się bardzo serdecznie. – Pięć lat? – zapytał, ciągle się śmiejąc. – To potrwa aż tak długo? W miesiąc po operacji Lucy Mancini siedziała nad hotelowym basenem w Vegas, trzymając w jednej ręce cocktail, a drugą gładząc głowę Julesa, złożoną na jej kolanach. – Nie musisz dodawać sobie odwagi – powiedział Jules żartobliwie. – Mam szampana przygotowanego w naszym pokoju. – Jesteś pewien, że już można, tak prędko? – zapytała Lucy. – Ja tu jestem doktorem – odparł Jules. – Dziś jest ta ważna noc. Czy zdajesz sobie sprawę, że będę pierwszym chirurgiem w historii medycyny, który wypróbuje wyniki swojej „medycznej nowości”? No wiesz, Przedtem a Potem. Będę miał frajdę, pisząc o tym do czasopism. Na przykład: O ile Przedtem było wyraźnie przyjemne z przyczyn psychologicznych oraz dzięki wyrafinowaniu chirurga-instruktora, to coitus pooperacyjny okazał się niezmiernie zadowalający wyłącznie z neurologicznych... – przerwał, bo Lucy szarpnęła go za włosy tak mocno, że krzyknął z bólu. Uśmiechnęła się do niego. – Jeżeli dzisiejszej nocy nie będziesz zadowolony, będę mogła naprawdę uznać, że to twoja wina. – Ręczę za moją pracę. Ja ją zaplanowałem, chociaż pozwoliłem staremu Kellnerowi wykonać ręczną robotę – stwierdził Jules. – A teraz odpocznijmy. Mamy przed sobą długą noc badań naukowych. Kiedy poszli do swego apartamentu – mieszkali teraz razem – na Lucy czekała niespodzianka: wykwintna kolacja, a obok jej kieliszka do szampana pudełeczko od jubilera, w środku zaś pierścionek zaręczynowy z ogromnym brylantem. – To ci pokazuje, jakie mam zaufanie do swojej pracy – rzekł Jules. – A teraz postarajmy się, żebyś na nie zasłużyła. Był z nią bardzo czuły, bardzo delikatny