Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Morgan starannie wycelował. Czas minął. Nic już nie można było zrobić. Baxter rozpaczliwie chwycił ciężki świecznik i rzucił go, razem z palącą się świecą, na najbliższy stół laboratoryjny. Trafił w szklaną kolbę z jasnozielonym płynem. Płyn rozlał się po stole, dotarł do ciągle jeszcze palącego się knota świecy i rozpalił się z piekielnym hukiem. - Nie! - krzyknął Morgan. - St. Ives, niech cię piekło pochłonie! Pociągnął za cyngiel, ale patrzył na płomienie, a nie na swój cel. Kula uderzyła w okno za Baxterem, tłukąc jedną z szybek. Baxter, przyciskając notes do piersi, pobiegł do drzwi. - Jak śmiesz wtrącać się w moje plany? - Morgan chwycił zieloną kolbę z półki i odwrócił się, próbując zablokować Baxterowi przejście. - Ty przeklęty głupcze! Nie powstrzymasz mnie! - Ogień szybko się rozprzestrzenia. Na miłość boską, uciekaj! - krzyknął Baxter. Ale Morgan zignorował ostrzeżenie. Z twarzą wykrzywioną wściekłością rzucił w Baxtera otwartą kolbą. W instynktownym odruchu Baxter zasłonił twarz ręką i odwrócił się. Kwas rozlał mu się po ramionach i plecach. Przez moment czuł tylko dziwny chłód, jak po zanurzeniu w lodowatej wodzie. Ale już po chwili kwas przeżarł materiał koszuli i zaczął palić mu skórę. Przeszył go straszliwy ból, tak silny, że prawie tracił zmysły. Ogromnym wysiłkiem woli zmusił się, by skoncentrować myśli wyłącznie na ucieczce. W kamiennej izbie ogień szybko się rozszerzał. Ciężki, gryzący 'dym gęstniał w miarę, jak pod wpływem gorąca pękało coraz więcej kolb i retort. Morgan otworzył szufladę i wyjął z niej jeszcze jeden pistolet. Szybkim ruchem odwrócił się do Baxtera i wymierzył. Baxter czuł, jak skóra zaczyna mu odchodzić od ciała niczym łupina owocu. Oczy miał zamglone z bólu, a dym jeszcze bardziej utrudniał orientację w przestrzeni. Zdołał jednak zauważyć, że płomienie blokują drogę do drzwi. W tamtym kierunku nie mógł uciekać. Kopnął ciężką dmuchawkę. Potoczyła się i uderzyła Morgana w nogę. - Niech cię diabli! - warknął Morgan. Upadł na kolana, a jego pistolet z łoskotem uderzył w kamienną podłogę. Baxter pobiegł do okna, wskoczył na szeroki parapet i spojrzał na dół. W słabej poświacie księżyca zobaczył dziko wzburzone morze. Wysokie fale załamywały się o kamienne podmurowanie zamku, wyrzucając w górę gejzery piany. Rozległ się wystrzał z pistoletu. Baxter skoczył w czarne głębiny. Zanurzając się słyszał jeszcze serię gwałtownych wybuchów. Udało mu się ominąć skały, ale uderzając o wodę wypuścił z rąk notes Morgana Judda. Dowód zdrady pozostał na zawsze w morzu. Gdy chwilę później wynurzył się wśród huczących fal, zorientował się, że zgubił również okulary. Ale nie potrzebował ich, by zobaczyć, jak wieża zamkowa, w której Morgan urządził sobie laboratorium, zamienia się w piekło płomieni. W nocne niebo biły gęste, gryzące kłęby dymu. Nikt nie mógł przeżyć takiego pożaru. Morgan Judd zginął. I w tej przerażającej chwili Baxter uświadomił sobie, że to on przywiódł do śmierci człowieka, który na uniwersytecie był jego najbliższym przyjacielem. Baxter prawie uwierzył w przeznaczenie. 1 Londyn, trzy lata później Panie St. Ives, nie pozostawia mi pan żadnego wyboru. Skoro pan nie rozumie, muszę powiedzieć to panu otwarcie. Niestety, prawda jest taka, że nie odpowiada pan wymaganiom, jakie stawiam swojemu plenipotentowi. - Charlotte Arkendale złożyła dłonie na blacie mahoniowego biurka i spojrzała krytycznie na Baxtera. - Przykro mi, że tracił pan czas. Rozmowa nie szła najlepiej. Baxter poprawił na nosie okulary w oprawkach ze złotego drutu i przysiągł sobie, że nie zazgrzyta zębami, choć miał na to wielką ochotę. - Wybaczy pani, panno Arkendale, ale miałem wrażenie, że pragnie pani zatrudnić osobę o pospolitej, nie przyciągającej uwagi aparycji. - To prawda. - O ile pamiętam, pani opis idealnego kandydata na to stanowisko brzmiał następująco: „osoba tak zwyczajna jak budyń waniliowy". Charlotte zmrużyła ogromne, intrygująco inteligentne, zielone oczy. - Pan mnie niewłaściwie zrozumiał. - Rzadko popełniam błędy, panno Arkendale. Jestem wyjątkowo dokładny i metodyczny. Błędy popełniają ludzie impulsywni, mający skłonność do odczuwania gwałtownych namiętności. Zapewniam panią, że ja do nich nie należę. - W tej kwestii całkowicie się z panem zgadzam. Prawdą jest, że namiętne natury są niebezpieczne – przyznała szybko Charlotte. – W istocie, jest to jeden z problemów