Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Rozszarpana mysz z całą pewnością mogłaby krwawić, ale na wizerunku nie było kropli krwi, a sama mysz była bardzo mała. Jedwab niezbyt znał się na sztuce, ale gdyby sam wyrzeźbił i pomalował ów wizerunek, umieściłby mysz tylko po to, by podkreślić, że jest to prawdziwy kot, a nie jakieś inne zwierzę z rodziny kotów, na przykład pantera. Innymi słowy, mysz stanowiła rodzaj symbolu i wyznacznika. Kot był szkarłatny, ale nie od krwi; nawet duża mysz nie zbryzgałaby kota krwią do tego stopnia. Kolor zapewne miał sugerować, że kot płonie. Jego uniesiony ogon był rzeczywiście zwieńczony płomykami ognia. Jedwab zrobił krok i aż syknął z bólu. Przyklęknął, zsunął skarpetkę, zdjął owijacz i kilkakrotnie uderzył nim o ścianę. Kiedy ponownie założył opatrunek, przeszedł do pokoju sąsiadującego z zagraconym biurem Orchidei. Izba okazała się duża, a umeblowanie świadczyło o dobrym guście lokatorki. Przejrzał się w pękniętym ręcznym lusterku, podniósł z podłogi niebieski szlafrok, po czym odsłonił twarz martwej kobiety. Krew odnalazł w jego prywatnej jadalni, gdzie towarzyszyli mu Piżmo i łysy mężczyzna, który zabrał ciało Orlicy. Cała trójka debatowała o celowości zamknięcia na tę noc żółtego domu. Jedwab nie proszony przyciągnął krzesło i usiadł. - Czy mogę wam na chwilę przerwać? Mam pytanie i pewną sugestie. Nie zajmę wam dużo czasu. Piżmo przesłał mu lodowate spojrzenie. - Tylko niech naprawdę trwa to krótko - burknął nieuprzejmie Krew. - Najpierw pytanie. Co stało się z doktorem Żurawiem? Jeszcze niedawno tu był, ale zniknął bez śladu. Krew milczał, w odpowiedzi wyręczył go łysy mężczyzna - Bada dziewczęta, by nie obdarzyły kogoś czymś bardzo niepożądanym. Jedwab skinął głową. - Rozumiem. Gdzie prowadzi te badania? Macie tu gabinet? - Porozbierane czekają na niego w pokojach. Kiedy już z nimi skończy, będą mogły wyjść na miasto. - No tak - mruknął Jedwab i w zamyśleniu zaczął pocierać policzek. - Jeśli go szukasz, idź na piętro. Zawsze tam zaczyna. - Doskonale - powiedział zniecierpliwiony Krew. - Żuraw pracuje. Ty też, patere, powinieneś wziąć się za coś pożytecznego. Chcę, byś odprawił tu egzorcyzmy. Do dzieła! - Zaraz rozpocznę przygotowania - zapewnił Jedwab. - To, co robię, wchodzi właśnie w zakres mojej pracy i sądzę, że będę w stanie ci pomóc. Wspominałeś o pozbyciu się ciała tej nieszczęsnej dziewczyny, Orlicy. Proponuję ją pochować. - Zajmę się tym. - Krew wzruszył ramionami. - Nikt jej nie znajdzie ani też nie uzna za zaginioną. O to niech ciebie głowa nie boli. - Mówię, że powinniśmy ją pochować jak wszystkie inne zmarłe kobiety - przerwał mu spokojnie Jedwab. - Najpierw w moim manteionie złożymy ofiarę ku jej pamięci. Jutro jest scyldag i mogę ofiarę pamiątkową połączyć z naszą cotygodniową ofiarą, jakie odbywają się w te dni. Mój sąsiad ma przyzwoity wóz. Niejednokrotnie korzystaliśmy jego usług. Jeśli żadna z tutejszych kobiet nie ma ochoty i odziać ciała przyjaciółki, mogę poprosić kogoś innego. Krew roześmiał się i mocno klepnął Jedwabia w ramię. - A jeśli jakiś ciekawski dupek zacznie wtykać nos w nie swoje sprawy, to cóż, nie robimy nic podejrzanego! Mamy augura, pogrzeb, chowamy tę biedną dziewczynę w sposób jak najbardziej godziwy. A on zakłóca tylko powagę chwili i nasz smutek. Okazujesz nam wielką pomoc, patere. Kiedy może pojawić się tu ten człowiek? - Gdy tylko po egzorcyzmach wrócę do manteionu, niezwłocznie go tu przyślę. Krew energicznie pokręcił głową. - Chcę się jej jak najszybciej stąd pozbyć. A może sybilla, z którą wczoraj rozmawiałem, przysłałaby do nas tego człowieka? Jedwab skinął głową. - Doskonale. - Krew odwrócił się do siedzącego obok Piżma. - Udasz się do manteionu przy ulicy Słońca, zapytasz o maytere Marmur... - Ona zapewne będzie w świątyni - uściślił Jedwab. - To pierwsze frontowe wejście od ulicy Srebra. Można też przejść przez ogród i zapukać do tylnych drzwi. - Powiedz jej, że pogrzeb wyznaczony jest na jutro. I poproś o człowieka z wozem. Paterę, jak on się nazywa? - Śliz. - Sprowadź tu Śliza z wozem, a jeśli go nie zastaniesz, zorganizuj kogoś innego. Nie wiesz, co przytrafiło się Orlicy. Badał ją lekarz. Umarła, a my poprosiliśmy patere, by zajął się pochówkiem. Nic więcej nie wiesz. I załatw też jakąś niewiastę. Wątpię, czy któraś z tutejszych pieprzniczek będzie miała na tyle ikry, by się nią zająć. - Niech pyta o Trzcinę - podpowiedział Jedwab. - Sprowadź ją. Razem z tą kobietą przyjedziesz tu wozem, wskazując przy okazji drogę Ślizowi. Jeśli Trzcina będzie czegoś potrzebować, przypilnuj, by to zabrała. Leć już. Piżmo skinął głową i spiesznie opuścił jadalnię. - A ty, patere, zajmiesz się egzorcyzmami. Czy zacząłeś już przygotowania? - Nie. Zaledwie zdążyłem tu przyjechać, kiedy to się stało. Muszę dowiedzieć się wszystkiego o manifestacjach. - Jedwab znów potarł policzek. - Jak powiedziałem, przybyłem tu niedawno, ale wystarczyło mi czasu, bym popełnił poważny błąd. Oświadczyłem Orchidei, że nie interesuje mnie, jakie diabły... czy raczej diabeł - gdyż jej zdaniem mamy do czynienia z jednym - zagnieździł się w waszym domu i jakie wyprawia harce. Powiedziałem to, ponieważ tak uczono nas w scholi. Teraz jednak dochodzę do wniosku, że w tym przypadku jest inaczej. Powinienem jeszcze raz porozmawiać z Orchideą. Łysy towarzysz Krwi głośno chrząknął. - Ja mogę ci powiedzieć. Przeważnie tłuką lustra. - Doprawdy? - Jedwab pochylił się w jego stronę. - Nigdy bym nie zgadł. Co jeszcze? - Drą dziewczętom suknie