Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Rozszerzone źrenice spoglądały na niego z błagalną prośbą, a zarazem z odrobiną nienawiści. Tak jak wszyscy tubylcy, Sipar okazywał strach bez powodu. Ale myśli oraz uczucia dzikusów nie miały dla Duncana żadnego znaczenia. Liczyła się tylko ta bestia, przyczajona gdzieś w gąszczu przed nimi. Ostatnie kilka metrów do krawędzi zbocza przebył czołgając się na brzuchu, z wyciągniętą przed siebie bronią, a ciężka lornetka obijała mu żebra. Żwawe, złośliwe insekty podrywały się z trawy i chmarą krążyły wokół jego ramion i głowy. Coś ukąsiło go w policzek. Dotarł do najwyższego punktu wzniesienia i znieruchomiał, omiatając spojrzeniem rozciągający się przed nim krajobraz. Był dokładnie taki sam jak gdzie indziej - monotonna, pylista, lekko pagórkowata kraina, pocięta głębokimi parowami, które porastały cierniste, suche krzaki: kraina tchnąca przytłaczającą pustką. Leżał przywierając do ziemi i wypatrywał jakiegokolwiek ruchu, najmniejszego cienia - czegokolwiek, co by nie pasowało do reszty otoczenia. Nie dostrzegł jednak niczego. Równinę zalegała przedwieczorna cisza i spokój. Daleko, na horyzoncie, pasło się stado jakichś dużych zwierząt, ale nigdzie nie było śladu Cythy. Nagle pochwycił kątem oka jakiś ruch, drobne poruszenie na stoku sąsiedniego wzgórza, mniej więcej w połowie drogi do szczytu. Ostrożnie położył sztucer na ziemi i sięgnął po lornetkę. Przytknął ją do oczu i wodząc na boki przepatrywał tamto zbocze. Zwierzę znajdowało się w miejscu, gdzie wcześniej dostrzegł poruszenie. Odpoczywało, spoglądając za siebie, w tę stronę, z której przyszło. Wypatrywało pierwszych oznak zbliżającej się pogoni. Duncan próbował określić wielkość zwierzęcia i jego wygląd, lecz kryło się ono w wysokiej trawie, za wałem ziemi, i trudno było rozpoznać jakiekolwiek szczegóły. Odłożył lornetkę. Teraz, kiedy już zlokalizował Cythę, mógł ją dostrzec nawet gołym okiem. Wyciągnął rękę i przysunął do siebie sztucer. Przycisnął kolbę do ramienia, ułożył się wygodniej na ziemi i po chwili naprowadził pajęcze nitki celownika na niewyraźny cel. W tej samej chwili zwierzę się podniosło. Nie było wcale takie duże, jak początkowo sądził. Było rozmiaru ziemskiego lwa, może trochę większe. W niczym jednak nie przypominało króla sawanny. Było jednostajnie ciemne, dziwnie kanciaste, bryłowate niczym kupa surowej gliny; aż ciarki przeszły go po karku. Musiał powtórzyć w myślach, że mimo wszystko jest to silna, drapieżna bestia. Ponownie wycelował broń, nitki skrzyżowały się pośrodku masywnego cielska. Nabrał głęboko powietrza, wstrzymał oddech i powoli zaczai naciskać spust. Sztucer szarpnął, kolba uderzyła go w ramię, uszy wypełnił huk wystrzału. Zwierzę nie umknęło, ale też i nie padło. Zaczęło się po prostu roztapiać i po chwili całkowicie zniknęło w trawie. - Trafione w punkt - podsumował Gavin. Szczęknął zamkiem. Pusta łuska odskoczyła w bok, stuknął podawacz i nowy nabój znalazł się w komorze. Duncan leżał jeszcze przez chwilę i spoglądał na sąsiednie wzgórze. W miejscu, gdzie uprzednio stała Cytha, trawa falowała, jakby targana nagłym podmuchem wiatru - tyle że nie było żadnego wiatru. Poza tym dziwnym efektem nie zauważył żadnego śladu zwierzęcia. Był pewien, że jeśli Cytha nie podniosła się po strzale, powinna leżeć tam, gdzie upadła. Stanął na nogi, wyciągnął chustkę i otarł twarz z potu. Posłyszał za plecami cichy odgłos kroków i odwrócił się szybko. Nadchodził tropiciel. - Wszystko w porządku, Siparze - rzekł Gavin. - Nie musisz się już bać. Załatwione, możemy wracać do domu. Ciężka i długa - o wiele dłuższa niż się spodziewał wyprawa dobiegła końca, ale zakończyła się sukcesem. Tylko to miało dla niego znaczenie, teraz już sadzonki trawy vua powinny być bezpieczne. Schował chustkę do kieszeni i ruszył w dół zbocza, kierując się w stronę sąsiedniego wzgórza. Dotarł do miejsca, w którym padła Cytha, lecz znalazł jedynie trzy małe kawałki postrzępionego, poszarpanego futra z fragmentami mięsa, leżące na ziemi. Nic więcej. Odwrócił się szybko, unosząc broń. Każdy nerw jego ciała był napięty do granic wytrzymałości. Gavin rozglądał się dokoła, wypatrując najlżejszego poruszenia, jakiegoś cienia - czegokolwiek, co barwą różniłoby się od naturalnych kolorów buszu, trawy i gleby. Lecz niczego takiego nie dostrzegł. Nieruchome powietrze nad zaroślami falowało od popołudniowego żaru. Duncan czuł jednak przez skórę, że gdzieś w pobliżu czai się niebezpieczeństwo. - Sipar! - zawołał głośnym szeptem. - Uważaj! Tubylec stał bez ruchu, nie bacząc na nic. Przewrócił ślepiami tak, że było widać jedynie białka; na szyi wystąpiły mu ścięgna, jakby Sipar mimo woli usiłował walczyć z przerażeniem ściskającym mu gardło niczym stalowa obręcz. Duncan obracał się powoli, trzymając wysunięty sztucer na wysokości brzucha. Przygarbił się, gotów unieść broń do oka w ułamku sekundy. Ale nic się nie poruszyło. Nie było tu niczego poza rozpalonym niebem, trawą, kępami zarośli, brązowo - żółtą równiną ciągnącą się na pozór w nieskończoność. Krok za krokiem Duncan powoli zszedł ze zbocza i wrócił na to miejsce, gdzie klęczący Sipar, pojękując głośno, kiwał się na boki i obejmował rękoma głowę, jakby chciał się utulić, odzyskać dawne poczucie bezpieczeństwa. Gavin zawrócił raz jeszcze na stok wzgórza, gdzie padła Cytha, i pozbierał pieczołowicie wszystkie kawałki poszarpanego mięsa. Z pewnością zostały wyrwane przez pocisk ze sztucera. Mięso było dziwnie miękkie, galaretowate, jakby bezpostaciowe. Duncan polował już od wielu lat, na różnych planetach, ale po raz pierwszy widział, żeby stalowy pocisk ze sztucera tylko powyrywał ze zwierzyny kawałki futra. Odrzucił z powrotem zakrwawione strzępy w trawę i wytarł dłoń o spodnie. Podniósł się na nogi, dziwnie usztywniony. Nigdzie w pobliżu nie znalazł żadnych śladów krwi, aż nie mógł uwierzyć, że zwierzę z raną postrzałową nie zostawiło wyraźnych plam posoki. Kiedy tak stał, z mokrymi jeszcze palcami i błyszczącymi smugami na spodniach, poczuł pierwsze lodowate ukłucie strachu, jak gdyby momentalnie, prawie niedostrzegalnie, lęk zostawił takie same krwiste ślady w jego duszy. Odwrócił się na pięcie i ruszył z powrotem. Podszedł do tubylca i silnie nim potrząsnął. - Przestań się mazać - powiedział. Sądził, że strach Sipara może się przeobrazić w zaślepiające, straszliwe przerażenie, lecz jego obawy były płonne. Tubylec powoli podniósł się na nogi i spojrzał mu w twarz. W jego oczach pojawiły się jakieś dziwne błyski