Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie pilno mu było nawrócił na chatę leśna i zdrój święty, dokąd nocą przybył i legł znużony, opędzić się nie mogąc obrazowi Lublany, a myśląc ciągle, co się z biedną stało. Nazajutrz, choć ludzie na łowy namawiali, nie chciał na nie Mirek; z próżnowania poszedł do zdroju, kędy zawsze z ludźmi różnymi się spotkać było można i popatrzeć na nich; więc nie tak się tęskniło jak w pustej chacie. Leżał u źródła, pół — drzemiąc, gdy, oczy otworzywszy, zobaczył przed sobą stojącą Rusę, która znowu tu dla kogoś dzbanuszek napełniała wodą. — Coście to nie na gródku! — spytała — rychło wróciliście do domu. — Na wiec jeszcze czas, — rzekł Mirek, — a na gródku leżeć z innymi, co się tam smutkiem cudzym weselą, jam nie rad. — A cóż wy, wolicie się chyba cudzym weselem smucić? — podchwyciła Rusa — to jak komu w kolebce nawito, jeden śmieje się z wszystkiego, drugi płacze. Wy młodzi jesteście a chodzicie markotni, jakby już było po wieczerzy. — Bo weselić się nie mam czego, — odparł chłopiec, rad trochę zrzucić z serca co mu ciężyło. — Nie wiodło mi się nigdy; z rana zostałem sierotą, a do kogo serce lgnęło, tego mi zawsze wilki zjadły. — Jać to wiem — odezwała się Rusa — do kogo pijecie; a no, przeciw doli iść a przeciw prądowi wody płynąć — na nic. Gdybyście mnie byli słuchali a Lublanę wówczas siłą wzięli, gdy czas było jeszcze, ho! ho! — Nie mówcież! — zagadał Mirek — darmo na wczorajszy dzień skarżyć się, kiedy go już nie ma. — I nie wróci! — dokończyła Rysa, kręcąc głową. Stała jeszcze, ciągle dzbanuszek zatykając, gdy Mirek spytał: — Nie słyszeliście co o upiorze? Czerniak się odgraża, że byle go złapał, osikowy kół mu wbije w serce, a jam ją na drodze spotkał, gdy z gródka jechała precz. — I nie bałeś się jej? — spytała baba. — Nie — rzekł Mirek. — Mówiłeś z nią? Chłopak westchnął ciężko. — Jeśli gdzie w lesie przepadła — odezwał się — niechby choć pogrzeb miała. Rusa patrzała na dzbanek. — Różnie to bywa — rzekła — jak komu dano upiorem być albo wilkołakiem, czasem lata długie sam się męczy i ludzi nęka. Jak komu przeznaczono! Niechaj wam to będzie pociechą, skończyła Rusa — dzbanuszek chowając pod płachtę — że dumna dziewka, co na nikogo patrzeć nie chciała, która i kneźną, być nie żądała, do was miała serce. — Pociecha to mała — rzekł Mirek — kiedy jej na świecie nie ma. — Na świecie ona może być — dodała Rusa — a co wam po niej, co jej z was, kiedy śmierć stoi między wami w pośrodku? Mirek oczy spuścił na trawę. — Jużbym się ja jej nawet nie lękał, gdybym choć upiorem ją widział. Słuchając, stara pokręciła głową dziwnie. — Takiego kochania jak wasze — rzekła — dawno na świecie nie bywało; tak to tylko matki dzieci umiłować umieją. Daj wam choć inne szczęście za to, kiedy serce macie. Skłoniła mu się, zwróciła jeszcze ku niemu — i poszła. Do dębu wróciwszy, zastała Lublanę przy ogniu gotującą wieczerzę. Upiorzyca potrzebowała tak coś zawsze robić; nieciła ogień po całych dniach, i w gorejący patrzała, zbierała zioła i kwiaty, plotąc i rwąc splecione wianuszki, karmiła trawą siwego i gadała doń, a gdy się wszystkiego przebrało — płakała. Rusa weselszą przyszła niż zwykle; popatrzała na dziewczynę, jakby ją wątpliwość brała: czy upiorem być mogła. — Byłam u zdroju — rzekła — co na Mirkowej ziemi płynie. Lublana spojrzała, brwi marszcząc, jakby ją to imię zabolało. — Po co Mirka wspominacie? — spytała ostro. — Musiałam wspomnieć, bom go widziała — rzekła stara, a dziewczę, niecierpliwie się poruszywszy, na ogień suszu dorzuciło, aż wielkim buchnął płomieniem.. — Widziałam go — u źródła leżał, mówili — cały dzień, na pół senny i markotny. Gdy mnie zobaczył, o was pytał: czym co nie wiedziała? — Juści, zmilczałaś stara! — odezwała się mocniej jeszcze, brwi ściągając dziewczyna. — Cóżem mówić miała! nie było co? — ciągnęła dalej Rusa, a że bardzo was miłował, to z niego widać i teraz jeszcze. — A wy mi to powiadacie, abym mocniej życia żałowała! — krzyknęła Lublana, za czoło się biorąc rękami. — Oj! prawda to, prawda, że upiorem żyć, lepiej się nie rodzić! Siadła, przypadając, na ziemi. Rusa dumała czy drzemała. Późno w noc czuwały jeszcze obie zasępione przy ognisku, bo sen nie brał żadnej. — Nie gniewaj się, Lublano — nieśmiało spytała, mierząc ją oczyma, Rusa — nie gniewaj się na wiedźmę starą. Jakbym ja was spytała, czy — czy wam chce się krwi ludzkiej. Dziewce brwi się zbiegły i wstrzęsła się ze zgrozy. — Gdy pomyślę o niej, strach i obrzydłość mnie bierze — odezwała się — nie! nie! Jedna tylko, choć jej nie piłam, smaczną mi była, to Leszkowa, gdy ją płomienie ssały. — Dziw nad dziwy — szepnęła stara. Gadają o upiorach, że po nocach latają, aby się pokarmiły; ja pilnuję nieraz noc całą — a nie widziałam, byś się ruszyła. Jakiż to upiór z ciebie ? — Ja nie wiem — cicho rzekła dziewczyna — alem ja trzy dni leżała umarłą i nie słyszałam nic, nie czułam nic, nie było mnie w chacie: wróciłam wiec stamtąd, gdzie są ojcowie. A kto wraca — ten upiorem