Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Niezmiernie rozległa szkoła Różewicza miała jednak działanie obosieczne – służyła najlepszym, kompromitowała średnich i nijakich. Naśladowcy Różewicza, liczni jak na początku stulecia pomiot Tetmajera, zachwycili się pozorną łatwością takiego poezjowania. W latach sześćdziesiątych, mniej więcej, wydawało się, że wystarczy sam sposób zapisu, aby w poezję obrócić tekst niemal dowolny; pomyłka była straszliwa. Wpływ Różewicza był obosieczny i dlatego, że otwierając jeden szlak poetycki zamykał na całe lata pozostałe; dopełniał tego dzieła zniszczenia, które rozpoczął Przyboś i Awangarda Krakowska. Zwalczane przez nich tradycje poetyckie nieśmiało próbują zaistnieć na nowo dowodząc, że poezja może być jednak i tańcem, i śpiewem. Czy powrót ten zakończy się sukcesem, trudno dziś orzec. Cytowaliśmy już wiersz Miłosza Do Tadeusza Różewicza, poety z roku 1948, podarunek, jakiego nie dostał żaden młody poeta świata. Miłosz jednak już wtedy zrozumiał, że narodziło się coś niezwykłego. Był to ledwie rok po faktycznym debiucie Różewicza. Tadeusz Różewicz wydał był już wprawdzie i tom wierszy i satyry, ale prawdziwym początkiem był tom Niepokój (1947), po którym wkrótce przyszła Czerwona rękawiczka (1948). Następnych kilka tomów to właściwa tamtym czasom poezja upolityczniona, na szczęście niewyłącznie ( Pięć poematów, 1950; Czas który idzie, 1951; Wiersze i obrazy, 1952; Równina, 1954). Jakim nieszczęściem dla poetów, nawet miary Różewicza, może być sterowanie literaturą – świadczą mimowiednie komiczne koncepty w rodzaju „faszyzm skacze do gardła prostym ludziom i zagryza dzieci”. Skądinąd okres ten jest ważnym świadectwem niezwykle mocnej potrzeby ideologii, jaka powodowała tamtym, zdruzgotanym pod każdym względem, pokoleniem. W tym sensie (nie tylko w tym zresztą) mamy tu znaczącą analogię z Borowskim. Później już nie ma takich incydentów. Pojawiają się książki Srebrny kłos (1955), Uśmiechy (1955), Poemat otwarty (1956), Formy (1958), Rozmowa z księciem (1960), Głos Anonima (1961), Zielona róża (1961), Nic w płaszczu Prospera (1962), Twarz trzecia (1968), Regio (1969), Opowiadanie traumatyczne. Duszyczka (1977). Ale Różewicz tych lat jest nie tylko poetą. Wydał sporo prozy i nade wszystko zaczął pisać dramaty rewolucjonizujące teatr. 116 Ale o nich w innym miejscu. Tu nas muszą obejść o tyle, że przepaja je ta sama materia poetycka, a oba gatunki i wpływają na siebie, i niemal się łączą. Co jednak sprawiło, że właśnie Różewicz odcisnął się na wszystkich z siłą tak przemożną? Otóż on pierwszy, i na tę skalę jedyny, wyciągnął wnioski z wojny, okupacji i zagłady nie w stylu katastroficznym, ale nowym i własnym. Ta groza wyraziła się w stylu, w najskrajniejszej powadze, w odrzuceniu wszelkich ozdób, w rzeczowości, wobec której wszelkie upiększenia zaczęły wyglądać na mizdrzenie się. Sprostać niebywałej w historii skali wydarzeń mogła tylko powściągliwość przeciwstawiająca skrajnemu rozpasaniu skrajną surowość. Paradoksem myślenia o cudzej zagładzie jest z reguły oskarżanie siebie samego: za to, że się przeżyło, za to, że się nie mogło przeszkodzić, za to wreszcie, że jest się takim samym człowiekiem jak mordercy i zamordowani. Samooskarżenie jest jedyną możliwością, aby w obliczu kata i ofiary nie być tylko kibicem pozbawionym prawa głosu. Jestem więc oskarżony i jako „ja”, i jako substancja ludzka, której cząstkę stanowię – winy wszystkich są moimi winami także. Literackich skutków takiej postawy nie mogli zrozumieć krytycy prozy Borowskiego. A tymczasem rzecz nie jest całkiem nowa: osobisty udział w historii całego świata zapewniała każdemu odpowiedzialność za grzech pierworodny. Twórczość Różewicza otwiera słynny wiersz, bardzo jeszcze miłoszowaty: Oglądam film o karnawale weneckim gdzie olbrzymie kukły z potwornymi głowami śmieją się bezgłośnie od ucha do ucha i panna zbyt piękna dla mnie który jestem mieszkańcem małego miasteczka północy jedzie okrakiem na ichtiosaurze. Wykopaliska w moim kraju mają małe czarne głowy zaklejone gipsem okrutne uśmiechy ale i u nas wiruje pstra karuzela i dziewczyna w czarnych pończochach wabi słonia dwa lwy niebieskie z malinowym jęzorem i łapie w locie obrączkę ślubną, Ciała nasze krnąbrne i nieskore do żałoby nasze podniebienia smakują leguminę popraw papierowe wstęgi i wieńce pochyl się tak: biodro niech dotyka biodra twoje uda są żywe uciekajmy uciekajmy. ( Maska) Tropy prowadzą stąd w różne strony. Panny muszą wychodzić za mąż, choćby tuż obok narzeczeńskiej karuzeli ginęło getto – jest to oczywista polemika z Campo di fiori, łącznie z łapaniem w locie – tam sadzy, tu obrączki. A więc żywi przeciw umarłym, nieustanny odtąd temat Różewiczowski. Ale cóż jest twierdzą żywych? Tylko ich ciała, ich śmiertelne ciała – ten trop prowadzi do poezji okresu „Współczesności” z Płonącą żyrafą Grochowiaka na miejscu naczelnym. Inna z kolei ścieżka wiedzie w cywilizacyjną „peryferyjność” o dwu wielkich ujściach: z jednej strony Wołominy Białoszewskiego, z drugiej opozycja barbarii i pielęgnowanego ogrodu Herberta. Ale tego naturalnie nie można było wiedzieć w roku czterdziestym siódmym. Zauważono natomiast bardzo zwarty blok poezji, mimo reminiscencji z Miłosza i Przybosia ( Nieporozumienie w tramwaju) zupełnie własny i konsekwentny. Niekonsekwentny był tylko tytuł: trudno o poezję tragiczniej spokojną. „Nie jestem młody [...] / mam lat dwadzieścia / jestem mordercą”, „Mam dwadzieścia cztery lat / ocalałem / prowadzony na rzeź”. 117 To są nazwy puste i jednoznaczne: człowiek i zwierzę miłość i nienawiść wróg i przyjaciel ciemność i światło. „Człowieka tak się zabija jak zwierzę [..