Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Miałaś związane ręce? Więc co zabiło Bonaeca? Sesi drgnęła. - Więc to był ten krzyk? To musiał być któryś z półludzi. Był tutaj jeden tuż przed waszym przyjściem. Bałam się ruszyć czy krzyknąć, podczas gdy ludzie Jersena byli na górze. Nie sądzę, by chciał mnie skrzywdzić, ale oni przerażają mnie. - Półludzie? - Kane przypomniał sobie umykającego niekształtnego stwora podobnego do kraba. - Żyją w ruinach Lynortis. To inni, którzy ocaleli z bitwy. Nie lubią być widziani. Kane zdecydował, że czas wyruszyć. Jersen mógł wrócić do dworu w każdej chwili i nie byłoby dobrze, gdyby tu jeszcze byli. - Wymkniemy się drogą, którą przyszłaś - powiedział Kane. - A Jersen niech zgaduje, co się tu stało. Jeśli zdołamy ukryć się teraz w Lynortis, możemy zbiec, podczas gdy Masale i Jersen będą wybijać się wzajemnie. Sesi skinęła głową. - Tędy w takim razie. Kane poszedł za nią schodami do góry i dalej na zewnątrz, w noc. Z nory za nimi dobiegły odgłosy pospiesznego szurania. V POLOWANIE NOCĄ - Ile z tego, co powiedział Jersen, jest prawdą? - zapytał Kane. Byli blisko szczytu i Kane uznał, że mogą już bezpiecznie odpocząć przez chwilę. W ciemnościach przeprawa przez pole bitwy poszła im łatwo, choć dwa razy pościg był blisko. Gdy znaleźli się na spiralnej drodze, niebezpieczeństwo wzrosło. Gdyby spotkali tam ludzi Jersena... Po jednej stronie wznosiła się stromizna piaskowca, po drugiej - nie było możliwości ukrycia się - tylko pustka - trzeba by stanąć do walki. - Prawdą? Mnie pytasz? - Sesi dyszała ciężko. Oparła się o niski mur zewnętrznej strony drogi, obserwując przesuwające się w dole światła pochodni. Jersen rozesłał swoich ludzi, najlepiej jak mógł. Miejscami rozpalali wielkie ogniska, by służyły im jako światła przewodnie. Był to beznadziejny pościg, nawet przy tak dużej liczbie ludzi, ale Jersen nie miał wyboru. Kane poruszył się obok dziewczyny, obserwując światła w dole. Oni sami przekradali się przez gmatwaninę pola bitwy, nie odważywszy się nawet zapalić latarni. Sesi błądziła czasami. podczas gdy Kane nieomylnie omijał niewidoczne przeszkody i jamy, do których wpadłaby nawet przy swojej znajomości terenu. Kiedy zdała sobie sprawę, że jej towarzysz widzi w ciemności, najchętniej uciekłaby natychmiast. Ale Kane, choć zagadkowy i groźny, był jej jedyną nadzieją. Kane ponownie zaczął rozmowę: - Mam na myśli tę historię z człowiekiem, który podsłuchał, jak matka opowiada ci o skarbie i poszedł z tą wieścią do Masale'a. Sesi próbowała dojrzeć jego twarz w ciemności. - To był Amenit. Włóczędzy przechodzą tędy od czasu do czasu. Włóczędzy tacy jak ty - o ile nim naprawdę jesteś. Jeśli nie ma się nic przeciwko okradaniu poległych, a Amenit nie miał... tyle tu trupów. Matka nigdy nie była silna, zmarła miesiąc temu. Przed jej śmiercią rozmawiałyśmy o wiełu rzeczach. Kilka nocy później Amenit się upił. Zakradł się i usiłował wziąć mnie siłą. Orsis pobił go ciężko i następnego dnia Orsisa już nie było. Biedny Orsis! Opiekował się matką i mną. Jersen musiał go zabić. - I mówisz, że Reallis nigdy nie mówiła ci o skarbie? - Ani słowa. Musisz mi uwierzyć, Kanie! - Coś tu się nie zgadza. Ale teraz musimy dotrzeć do Lynortis. Odzyskałaś oddech? Po tym, jak miasto zdobyto od środka, imponujące, kute z brązu wrota zostały wyrwane z zawiasów i zrzucone ze szczytu. Ciemne ulice cytadeli były zabarykadowane gruzem. Miasto rysowało się na tle nieba linią załamanych horyzontów, rozbitych wież, wypalonych budynków i poczerniałych od ognia murów. Kane zatrzymał się przed pustą bramą, obserwując plac przed nimi. Sesi przycisnęła się mocno do jego masywnego ciała. - Prawie nikt tu już nie przychodzi - wyszeptała. - A już nigdy nocą. Tylko półludzie. - Zdawało mi się, że widzę, jak coś tędy przechodzi - wymamrotał Kane, wysilając wzrok, by coś dostrzec. Sesi nie dostrzegła nic prócz gęstego cienia. - Półludzie... ilu ich tu jest? - zapytał Kane. - Nie wiem. Nie zostało ich wielu. Widywałam niektórych z nich pełzających w nocy po polu bitwy. Nigdy nie próbowali mnie skrzywdzić, ale też nigdy nie czekałam, by przekonać się, czy to zrobią. Kane niespokojnie zmarszczył brwi. - Nie podoba mi się to, ale musimy się gdzieś ukryć. Spróbujmy tutaj - ruszył przez otwarty plac w stronę ocienionych ulic. - Mamy ją! - wrzasnął ktoś z ciemności. Niewyraźna sylwetka oderwała się od szczątków machiny miotającej. - Tutaj! Kane ją dopadł! Kane wydał chrapliwy okrzyk i cisnął nożem w nadbiegającego Waldanna. Mężczyzna zawył, siła uderzenia targnęła nim do tyłu. Kane - w biegu - wyrwał swój ciężki sztylet z piersi najemnika. Dzieło zniszczenia zostało dokonane. Na dźwięk krzyku kopyta i buty zastukotały po dziedzińcu. Biegły ku nim niewyraźne kształty, błysnęła zapalona pochodnia - jedna, potem druga. A więc Jersen wysłał ludzi, by strzegli wejścia dq Lynortis. Pierścień Waldannów zacieśniał się wokół zbiegów jak krąg wilków czyhających na ofiarę. Ilu ich było Kane nie mógł dokładnie stwierdzić. Było ich dosyć. Kane przeklął swój pech i zerwał się do biegu