Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Naszym negocjatorom nie uda³o siê nic wskóraæ. Przecie¿ wiecie o tym. - Altmuller, z najwy¿szym trudem, kry³ wzburzenie. Kiedy wreszcie przejd¹ do rzeczy? - A na horyzoncie zabrak³o ewentualnych zdrajców powoduj¹cych siê motywacjami ideologicznymi. W ka¿dym razie takich, którzy mieliby dostêp do diamentów. - Oczywiœcie, mein Herr. - Nale¿a³o wobec tego poszukaæ innej przynêty, innego argumentu. - Nie bardzo rozumiem, do czego pan zmierza. Powiedziano mi, ¿e... - Za chwilê pan zrozumie - przerwa³ mu mê¿czyzna w podesz³ym wieku, wytrz¹saj¹c popió³ do paleniska. - Musi pan wiedzieæ, ¿e wykryliœmy panikê równie wielk¹, jak nasza... w szeregach nieprzyjaciela. Wpadliœmy na trop najlepszej motywacji, jak¹ mo¿na sobie wyobraziæ. Ka¿da ze stron dysponuje rozwi¹zaniem problemu, który gnêbi przeciwnika. Franz Altmuller poczu³ nagle, ¿e ogarnia go strach. Nie by³ pewien, czy dobrze zrozumia³ s³owa rozmówcy. - Co pan chce przez to powiedzieæ? - Peenemunde opracowa³o niezawodny system nawigacyjny, dzia³aj¹cy na najwiêkszych wysokoœciach, zgadza siê? - Oczywiœcie. To podstawa, bez której nie mog³yby posuwaæ siê naprzód inne prace nad rakietami. - Ale tych rakiet nie bêdzie - a jeœli bêd¹, to ¿a³oœnie ma³o - bez szybkich dostaw diamentów technicznych? - Tak jest. - Otó¿ w Stanach Zjednoczonych pewne ko³a przemys³owe stanê³y wobec nieprzezwyciê¿onych... - starszy pan przerwa³ na dok³adnie jedn¹ sekundê, po czym ci¹gn¹³ dalej: - ...powtarzam, nieprzezwyciê¿onych problemów, którym zaradziæ mo¿e jedynie bezzw³oczne uzyskanie dostêpu do precyzyjnych ¿yroskopów funkcjonuj¹cych na ogromnych wysokoœciach. - Czy pan sugeruje... - Nachrichtendienst niczego nie sugeruje, Herr Unterstaatssekretar. My tylko przekazujemy faktyczne informacje. - Mê¿czyzna wyj¹³ fajkê z ust. - Kiedy sytuacja na to pozwala, to poœredniczymy w wymianie informacji miêdzy tymi, którzy tego potrzebuj¹. Tak w³aœnie uczyniliœmy w Johannesburgu. Kiedy cz³owiek wys³any do kopalni Koeninga przez I. G. Farben zosta³ odprawiony z kwitkiem, w³¹czyliœmy siê do akcji, dostarczaj¹c dowodów na potwierdzenie dawnej informacji wywiadu amerykañskiego. Wiedzieliœmy, ¿e Waszyngton natychmiast siê o tym dowie, nasi bowiem agenci z Kalifornii donieœli nam o powa¿nym kryzysie w tamtejszym przemyœle lotniczym. Moment by³ jak po temu najlepszy. - Nie bardzo rozumiem... - Je¿eli siê nie mylimy, niebawem nale¿y siê spodziewaæ próby nawi¹zania ponownego kontaktu z jednym z ludzi I. G. Farben. Mam nadziejê, ¿e zostan¹ poczynione kroki dla u³atwienia tych kontaktów. - Oczywiœcie. Tradycyjne kana³y przez Genewê. - W takim razie to wszystko, co mieliœmy panu do przekazania. ¯yczymy mi³ej drogi powrotnej do Berlina. 2 grudnia 1943, Fairfax, Wirginia Widok wnêtrza hangaru przeczy³ wra¿eniu surowoœci, jakie mo¿na by³o odnieœæ, przygl¹daj¹c mu siê z zewn¹trz. Przede wszystkim by³ piêciokrotnie wiêkszy ni¿ zwyk³y hangar z prefabrykatów, jego zaœ metalowa skorupa zosta³a od œrodka wy³o¿ona materia³em dŸwiêkoch³onnym, zwisaj¹cym teraz p³atami z wysokiego sufitu. Budowla nie przypomina³a normalnego, lotniczego hangaru, którym w gruncie rzeczy by³a a raczej wielk¹, bezokienn¹ skorupê o solidnych œcianach. Wszêdzie poustawiano sto³y ze skomplikowanymi urz¹dzeniami radiowymi wysokiej czêstotliwoœci, a naprzeciw ka¿dego sto³u znajdowa³y siê przeszklone gabloty z dziesi¹tkami szczegó³owych map, zmienianych za naciœniêciem guzika. Nad nimi delikatnie umocowano cienkie ramiona z twardej stali, zakoñczone precyzyjnymi pisakami, przypominaj¹cymi ig³y gramofonowe, obs³ugiwane przez radiooperatorów, których obserwowali bez przerwy przechadzaj¹cy siê po hangarze ludzie z du¿ymi notatnikami w rozk³adanych, sztywnych oprawach. Wszyscy byli w mundurach, co najmniej w stopniu porucznika. Na trzech czwartych d³ugoœci budynku przegradza³a go siêgaj¹ca od pod³ogi do sufitu œciana z pojedynczymi drzwiami, znajduj¹cymi siê dok³adnie poœrodku. By³y one wykonane ze stali. Swansen nigdy jeszcze nie by³ wewn¹trz tego hangaru. Przyje¿d¿a³ do Fairfax wiele razy - w celu zapoznania siê z otoczonymi œcis³¹ tajemnic¹ ustaleniami wywiadu, ¿eby obserwowaæ szkolenie szczególnie wa¿nych grup szpiegowskich - ale mimo jego munduru genera³a brygady i dziesi¹tków tajemnic, jakie nosi³ w g³owie, nigdy nie zezwolono mu na wejœcie do tego budynku. Ci, którzy takie pozwolenie otrzymali, nie opuszczali dwustuakrowego, wydzielonego terenu przez kilka tygodni, a nawet miesiêcy. Przepustek udzielano rzadko, jedynie w wyj¹tkowo powa¿nych okolicznoœciach, a i to nigdy nie zapominano o przydzieleniu eskorty. Fascynuj¹ce, pomyœla³ Swanson, któremu wydawa³o siê nieraz, ¿e ju¿ nic nie zdo³a go zadziwiæ. ¯adnych wind, tylnych schodów, okien. Nawet nie musia³ wchodziæ do toalety, z góry bowiem wiedzia³, ¿e i to pomieszczenie ma mechaniczn¹ wentylacjê. Poza tym budynek mia³ tylko jedno wejœcie; znalaz³szy siê wewn¹trz nie sposób by³o ukryæ siê gdziekolwiek, ani wyjœæ niepostrze¿enie, bez dok³adnego przeszukania. Wszelkie przedmioty osobistego u¿ytku nale¿a³o zostawiæ przy wejœciu. Z budynku nie wolno by³o niczego wynosiæ, ¿adnej koperty, teczki, papierów, materia³ów czy jakiegokolwiek przedmiotu, bez pisemnego zezwolenia pu³kownika Edmunda Pace'a i bez jego osobistego nadzoru. Je¿eli gdziekolwiek na œwiecie istnia³ absolutny system bezpieczeñstwa, to znajdowa³ siê on w³aœnie tutaj. Swanson zbli¿y³ siê do stalowych drzwi, a towarzysz¹cy mu porucznik nacisn¹³ umieszczony obok guzik. Nad interkomem zap³onê³o ma³e, czerwone œwiate³ko. - Genera³ Swanson, panie pu³kowniku - oznajmi³ porucznik. - Dziêkujê, panie poruczniku - rozleg³o siê z g³oœnika interkomu. Szczêkn¹³ zwalniany zatrzask i porucznik siêgn¹³ do klamki. Biuro Pace'a wygl¹da³o dok³adnie tak samo, jak ka¿de inne biuro dowództwa Wywiadu: na œcianach oœwietlone mocnymi ¿arówkami mapy, zmieniane za naciœniêciem guzika w konsolecie, ustawione w karnych szeregach dalekopisy zaopatrzone w karteczki, informuj¹ce o teatrze operacji, z którego pochodzi³y informacje. Tylko meble by³y inne, tak proste, ¿e niemal prymitywne. ¯adnych foteli, sof ani niczego, co ze swego za³o¿enia mia³o s³u¿yæ wygodzie - tylko metalowe krzes³a, biurko przypominaj¹ce raczej stó³, a wszystko to sta³o na go³ej, drewnianej pod³odze. Pomieszczenie by³o przeznaczone do wytê¿onej pracy, nie do odpoczynku. Edmund Pace, dowódca Wydzia³u Operacyjnego w Fairfax, wsta³ z krzes³a, okr¹¿y³ biurko i odda³ honory genera³owi. W pokoju znajdowa³ siê jeszcze jeden cz³owiek, cywil: podsekretarz stanu Frederic Vandamm. - Mi³o mi pana znowu widzieæ, panie generale