Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Był usytuowany w elitarnej części osiedla, nazywanej „Beverly Hills”, kryty dachówką i wyposażony w basen, garaż na dwa samochody i ogromne okna wychodzące na ogród. Gdy Raleigh przyjechał swym pikapem, okazało się, że nie jest jedynym zaproszonym gościem. Wzdłuż krawężnika stało około tuzina samochodów. Sobukwe wezwał na odprawę wszystkich dowódców średniego szczebla, w salonie tłoczyło się ponad czterdziestu mężczyzn. – Towarzysze – zwrócił się do nich Sobukwe – jesteśmy gotowi do kolejnego etapu. Pracowaliście ciężko i pora zebrać choć część owoców tego wysiłku. Wszędzie tam, gdzie działa Kongres Panafrykański, nie tylko w Witwatersrandzie, ale w całym kraju, sprawimy, że biała policja zacznie się bać naszej potęgi. Zorganizujemy masowy protest przeciwko prawu o przepustkach. Słuchając Sobukwe Raleigh przypomniał sobie siłę osobowości swego uwięzionego stryja Mosesa Gamy, i poczuł przypływ dumy, że należy do tak wspaniałego zgromadzenia. Kiedy Sobukwe ujawnił swoje plany, Raleigh złożył sobie ciche, lecz żarliwe ślubowanie, że na jego terenie w Sharpeville demonstracje będą szczególnie zwarte i imponujące. Przekazał Amelii wszystkie szczegóły spotkania i każde słowo wypowiedziane przez Sobukwe. Kiedy go słuchała, na jej ślicznej krągłej twarzy widać było podniecenie. Pomagała mu drukować ulotki zapowiadające manifestację i pakować je do pudeł po wódce, w paczkach po pięćset sztuk. W piątek przed planowaną demonstracją Raleigh zawiózł alkohol do meliny, zabierając ze sobą jedno pudło z ulotkami. Wojownicy czekali już na niego w ciemnościach i zapalili latarki, kiedy wjeżdżał na wąską dróżkę. Wyładowali wódkę i przenieśli ciężkie skrzynki przez dziurę w ogrodzeniu. W domku Raleigh przeliczył puste i pełne butelki i porównał te liczby z ilością gotówki w płóciennym woreczku. Wszystko się zgadzało. Pochwalił krótko Buffaloes i zajrzał do frontowego pomieszczenia, wypełnionego wesołymi, hałaśliwymi pijakami. Kiedy otworzyły się drzwi sypialni i stanął w nich potężny robotnik z plemienia Basuto, z zadowoloną miną zapinając niebieski kombinezon, Raleigh przecisnął się obok niego i wszedł do pokoju. Dziewczyna poprawiała pościel na łóżku. Była odwrócona tyłem i zupełnie naga, ale uśmiechnęła się przez ramię na jego widok. Raleigha znały i lubiły wszystkie dziewczyny. Miała przygotowane pieniądze. Raleigh przeliczył natychmiast. Nie było sposobu, żeby ją sprawdzić, ale Hendrick Tabaka po latach praktyki bezbłędnie wyczuwał, które dziewczyny oszukują i mówił to Raleighowi, kiedy ten przywoził mu pieniądze. Raleigh dał dziewczynie pudło ulotek. Usiadła obok niego na łóżku, kiedy czytał jedną z nich. – Będę tu w poniedziałek – obiecała – powiem to wszystkim swoim facetom i dam każdemu taki papier. – Schowała pudło do szafki na sam spód, po czym zbliżyła się do Raleigha i wzięła go za rękę. – Zostań chwilę – zachęciła – wymasuję ci plecy. Jej ciało było przyjemnie zaokrąglone i Raleigh poczuł przypływ pożądania. Amelia odebrała w swoim plemieniu tradycyjne wychowanie, obce były jej zatem męki zazdrości, normalne u ludzi Zachodu. Sama zachęcała go do przyjmowania względów innych dziewcząt: – Jeżeli ja nie mam prawa ostrzyć twej włóczni, niech ją polerują beztroskie kobiety, póki sama nie poczuję jej pieszczoty. – Chodź – ponaglała dziewczyna, głaszcząc go przez spodnie. – Chcę zobaczyć, jak budzi się kobra. – Zaśmiała się. – Chcę ukręcić jej łeb. Raleigh zrobił krok w stronę łóżka, śmiejąc się razem z nią. Nagle znieruchomiał, a śmiech zamarł mu na ustach. Usłyszał gwizdy czujek. – Policja – warknął. – Lampart. – Usłyszał charakterystyczny odgłos silnika rozpędzonego landrovera. Światło reflektorów przebiło się przez nędzne zasłony. Skoczył do drzwi. W pokoju od frontu pijaczkowie przepychali się do drzwi i okien. Ktoś wywrócił stół, zastawiony pustymi butelkami i szklankami. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Raleigh roztrącił szamoczących się w panice ludzi i przedostał się do kuchennych drzwi