Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Trudno jest tak się starać, żeby wszystkim dogodzić, a mimo to zbierać wymówki i szturchańce. Trudno myśleć, że pamięta się wszystkie polecenia, a mimo to mnóstwo z nich zapominać. Czuł się coraz bardziej niechciany. Nikt go nie potrzebuje. Zawsze wszystkim przeszkadza. Silas nie lubił płakać. Czuł jednak bolesny ucisk w piersiach i pieczenie w oczach. Nic nie mógł na to poradzić. Łzy popłynęły po policzkach. Czuł się taki samotny na świecie. Nikt go nie kocha... 4 Goram, Strażnik, jeden z bliskich współpracowników Rama, włożył na nogi miękkie buty. Wstał i wyciągnął swoje długie, muskularne ciało. Włosy miał jeszcze mokre, bo przed chwilą brał prysznic. Miał za sobą męczący trening w pełnej przyrządów sali gimnastycznej. Ale bardzo dobrze się po nim czuł. Goram był trochę rozgoryczony. Nie pozwolono mu wziąć udziału w ekspedycji do Gór Czarnych. Dlaczego nie? Przecież uczestniczył w wyprawie, która ratowała jelenie olbrzymie. Chociaż wtedy nie popisał, się żadnymi wielkimi czynami. Musiał się zajmować Mirandą, chronić ją, a także pełnił wartę w Juggernaucie, podczas kiedy inni przeżywali szalone przygody w lasach Ciemności. Goram robił to, co mu polecono, gdzie popełnił błąd, że następnym razem nie włączono go do ekspedycji? Do tej najtrudniejszej, najważniejszej wyprawy? Było ich pięciu, stanowili elitę Strażników. Funkcję szefa piastował Ram. Rok i Kiro byli jego najbliższymi współpracownikami. Teraz, pod nieobecność Rama, Rok sprawował nadzór nad wszystkim, co dzieje się w Królestwie Światła. Kiro uczestniczył w wyprawie. Tell jakiś czas temu towarzyszył księżnej Theresie do zewnętrznego świata. A on, Goram, jakby został wykluczony z zespołu. Oczywiście znał oficjalną odpowiedź, dlaczego tak się dzieje. Po pierwsze, nie można było wysłać do Gór Czarnych więcej najwyżej postawionych Strażników, ktoś musiał przecież zostać w Królestwie Światła, gdyby ekspedycji się nie powiodło, tak, jak to miało miejsce w przypadku wszystkich wcześniejszych wypraw. Po drugie, Goram otrzymał zadanie, tutaj, w Królestwie Światła. Ale zadanie, które absolutnie mu się nie podobało. Działo się to w dwa dni po tym, jak ciężkie Juggernauty opuściły Królestwo, by udać się do Gór Czarnych. „Pojedziesz do miasta nieprzystosowanych”, powiedział do niego Rok. „Dlatego właśnie zatrzymaliśmy cię tu w Królestwie, są tam jakieś problemy, nie do końca wiem, o co chodzi. To sprawa jakiegoś chłopca, jego kuzynka bardzo by chciała porozmawiać z jednym z nas”. Znowu ci drobni kryminalni przestępcy, myślał Goram. Jakiś chłopak, któremu podoba się niebezpieczne życie. Miasto nieprzystosowanych. Miejsce, którego żaden ze Strażników nie lubił, no i właśnie w nim wypadło mu zadanie. Przyjazd tutaj często oznaczał konfrontację z podstępnymi lub agresywnymi ludźmi, co źle wpływało na spokojnych i przyjaźnie usposobionych Strażników. Często też musieli bronić Królestwa Światła przed atakami z zewnątrz i dbać, żeby wszystkim było dobrze. Już samo to oznaczało mnóstwo najrozmaitszych zadań, dużo bardziej skomplikowanych niż te, którymi władze i policja zajmują się w świecie zewnętrznym. W mieście nieprzystosowanych mieszkało wielu ludzi, którzy nie chcieli, żeby im było dobrze. Uwielbiali móc się skarżyć na swój straszny los, na to, że znaleźli się tutaj, w centralnym punkcie Ziemi, bez możliwości powrotu do świata zewnętrznego. Uwielbiali stwarzać problemy, awanturować się, chcieli mieć dużo pieniędzy, gromadzić bogactwa, chcieli tutaj mieć wszystko co najgorsze w życiu zewnętrznego świata, takie same jak tam rozrywki: gra w karty, szalona jazda po pijanemu i tak dalej, i tak dalej. Naturalnie nie dotyczyło to wszystkich mieszkańców miasta. Większość to porządni, pracowici ludzie. Ale wszystko, co w Królestwie Światła można by nazwać szumowiną, znajdowało się wyłącznie w mieście nieprzystosowanych. Goram jechał tam w ponurym nastroju. Wspominał moment, kiedy dwa dni temu wielka ekspedycja wyruszała w drogę. Obserwował ze swojej gondoli, jak J1 i J2 zbliżają się do granicznego muru, ich widok sprawił, że serce przepełniła mu gwałtowna tęsknota. Oczywiście zazdrościł wszystkim wybrańcom wielkich przeżyć, był przekonany, że powinien znajdować się wśród nich! Miasto nieprzystosowanych... cóż to za zamiana! Zgodnie z umową spotkał się z dziewczyną na jednym z placów, domyślał się, że wybrała miejsce położone daleko od swojego domu. Rozglądał się wokół z narastającym nieprzyjemnym uczuciem. Całkiem niedawno Obcy przeprowadzili w mieście nieprzystosowanych wielkie porządki, właściwie miasto nazywało się Mały Madryt, tę nazwę nadali mu pierwsi mieszkańcy, którzy nigdy nie przestali tęsknić za domem. Ale porządkowanie nie miało trwalszych rezultatów, teraz wszystko znowu było brudne. Zaśmiecone ulice, złe głosy przechodniów, młodzież mijająca go ze zbyt wielką prędkością w hałaśliwych samochodach lub na motocyklach. Mieszkańcy tego miasta dostali wszystko, czego chcieli, od czasu do czasu jednak sprawy posuwały się za daleko i potrzebna była interwencja Strażników. Albo Obcych... Tutaj rzeczywiście potrzeba eliksiru Madragów. Goram miał nadzieję, że tym razem ekspedycja osiągnie sukces. Gdyby bowiem mieszkańcy tego miasta napili się eliksiru, to dobroć i wyrozumiałość na zawsze zagościłyby w ich sercach. Poza tym mogliby wrócić na powierzchnię ziemi, gdzie również eliksir będzie zachowywał swoją moc. Ufał, że pewnego dnia to wszystko się stanie. Na razie jednak nie wiedzieli nic o losach ekspedycji. Kiedy znalazła się za murami Królestwa Światła, wszystkie więzi zostały zerwane. To musi być ta dziewczyna. Nazywa się Lilja Anderson. Siedziała na ławce, odwrócona do niego plecami. Kręcone blond włosy, czerwony sweterek z krótkimi rękawami, tak jak mówiła. Takie długie włosy to w tym mieście rzadkość. Przeważnie młodzi ludzie noszą standardowe, krótko ostrzyżone fryzury z taką ilością różnych środków do układania włosów, że zawsze wyglądają, jakby ich tygodniami nie myto. Włosy tej dziewczyny mieniły się w słońcu. - Lilja? Odwróciła się pośpiesznie i podskoczyła. Zerwała się z ławki i cofnęła o kilka kroków. - Lemuryjczyk? Goram uśmiechnął się przyjaźnie. - Większość Strażników to Lemuryjczycy, nie bój się, nie gryziemy. Wiedział, że Lemuryjczycy są w tym mieście traktowani jak istoty nadprzyrodzone. A wszystko co „nienaturalne”, wydaje się obce, być może nawet niebezpieczne. Zresztą Strażnicy nie byli tu specjalnie popularni, nikt nie lubi mieć nad sobą nadzorców wydających rozkazy. Mieszkańcy miasta chcieli dbać o siebie sami, nie potrzebowali, żeby się ktoś mieszał w ich sprawy. Dlatego też bardzo rzadko ktoś wzywał Strażnika. Ale ta dziewczyna wezwała. Musi więc chodzić o coś naprawdę ważnego