Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Obiecujê ci to - powiedzia³. Doœæ siê nacier- pia³a po jego nag³ej œmierci w wypadku. Nie umia³aby tego przejœæ po raz drugi. - Teraz bêdziesz na to przygotowana - obieca³. - Nigdy siê z tym nie pogodzê - powtarza³a uparcie, ocie- raj¹c ³zy. - Chcê, ¿ebyœ by³ przy mnie. - Gdybym tylko móg³, mamo. - Westchn¹³ i obj¹³ j¹ ra- mieniem. - Ale nie martw siê, tym razem bêdzie zupe³nie inaczej. Nie bêdziesz cierpieæ. - Mieliœmy szczêœcie, ¿e wróci³eœ. Czy twoje zadanie ju¿ jest skoñczone? - Chyba nie - powiedzia³ niepewnie, bo sam tego nie wiedzia³, choæ skutki jego obecnoœci by³y widoczne go³ym okiem. Rozwi¹- zywa³ jeden k³opot po drugim. Nie dano mu jasnych wskazówek, co ma robiæ, ale instynktownie sam znajdowa³ drogê. - Oboje bêdziemy to wiedzieæ, gdy przyjdzie czas siê rozstaæ. Ta chwila nie by³a zbyt odleg³a, podpowiada³a jej matczyna intuicja. - Jak to bêdzie? Rozp³yniesz siê w powietrzu? - spyta³a, nagle ogarniêta panik¹. - Na pewno nie, mamo. Przecie¿ ci obieca³em. Nikt tego ode mnie nie za¿¹da. Nie skrzywdzê ciê. - To dobrze. - Poczu³a ulgê. - Chcê to wiedzieæ zawczasu. - Tak siê stanie - obieca³ raz jeszcze. - Ale jeszcze nie teraz. Mam co robiæ. - Nie przyspieszajmy biegu spraw. - Alice siê uœmiech- nê³a. - Spiesz siê powoli. - Obiecujê. - Kocham ciê - szepnê³a, gdy zamkn¹³ j¹ w uœcisku. Popo³udnie Johnny spêdzi³ w domu Becky. Tam te¿ wszyscy wyszli na prost¹. Becky czêsto widywa³a siê z Buzzem i zwie- rzy³a siê Alice, ¿e znów jest szczêœliwa. Czêsto siê œmia³a, podobnie jak Pam. Jej romans z Gavinem rozwija³ siê fantas- tycznie, a on sam coraz czêœciej wspomina³ o przeprowadzce, by byæ bli¿ej ukochanej kobiety. Pewnego dnia, gdy Alice z Johnnym ubierali choinkê i œpie- wali kolêdy, niespodziewanie wróci³ Jim. Zapomnia³ jakichœ papierów i postanowi³ przejrzeæ je w domu. Na widok roz- radowanej, rozœpiewanej ¿ony poczu³ miód na sercu. - Ciekaw jestem, jak przy tym wzroœcie zdo³a³aœ zaczepiæ gwiazdê na czubek - powiedzia³. Trudno by³oby mu to wyt³umaczyæ, wiêc sk³ama³a, ¿e 111 110 pomóg³ jej mleczarz. Johnny parskn¹³ ze œmiechu, bo to on ubra³ górne ga³¹zki, zreszt¹ jak co roku. - Dobrze sobie radzisz -pochwali³ j ¹ Johnny, odpowiedzia³a mu coœ, pewna, ¿e Jim nie us³yszy. Tymczasem wszed³ do pokoju i zmarszczy³ brwi. - Trzeba coœ zrobiæ z tym twoim nawykiem mówienia do siebie. Mo¿e powinnaœ siê zapisaæ do Anonimowych Auto- gadaczy - za¿artowa³. - Charlotte martwi siê o ciebie. Uwa¿a, ¿e mówisz do Johnny'ego. - Chyba ma racjê, ale z czasem to przejdzie - uspokoi³a go Alice i nagle posmutnia³a. Przejdzie, przejdzie, pomyœla³a, a¿ za szybko. Gdy Johnny odejdzie na zawsze, ju¿ nie bêdzie mia³a z kim rozmawiaæ. Nie w taki sposób. Mia³a oczywiœcie Jima i dzieci, ale to nie to samo. Takiej bliskoœci jak z Johnnym nie czu³a z nikim z rodziny. A teraz jeszcze siê to pog³êbi³o. - Wiem, ¿e was denerwuje ten mój nawyk, ale to nic groŸnego. Jim wycofa³ siê ze sw¹ teczk¹ do innego pokoju. Wci¹¿ pracowa³, gdy Charlotte wróci³a ze szko³y, a Alice wyjecha³a po Bobby'ego, oczywiœcie z Johnnym. Uœmia³ siê, kiedy mu powtórzy³a s³owa ojca o podejrzeniach Charlotte. - Nim odejdziesz, wszyscy bêd¹ pewni, ¿e z kretesem zwa- riowa³am - po¿ali³a siê ze smutnym uœmiechem. - To nic z³ego - powiedzia³ Johnny. - Bêdziesz mog³a robiæ wszystko, na co masz ochotê. „Zwariowana pani Peterson". Bêdziesz wolna, mamo, a to wielka frajda. - Nie dla mnie. Nie podoba mi siê, ¿e ludzie uwa¿aj¹ mnie za nienormaln¹- odpar³a, choæ cena owego wariactwa za przyjemnoœæ obcowania z synem wcale nie wydawa³a siê jej za wysoka. W ci¹gu ostatnich miesiêcy Johnny sta³ siê doros³ym, wra¿- liwym i m¹drym cz³owiekiem, obdarzonym ogromn¹ wiedz¹ o ludziach. Œwietnie rozumia³ ojca i bez ¿adnego wysi³ku, zupe³nie naturalnie wyczuwa³ wszystkie potrzeby Bobby'ego. Zna³ myœli Charlotte, jej marzenia i troski, a z matk¹ stanowi³ niemal jednoœæ. Rozumieli siê bez s³ów. Zawsze tak by³o, ale teraz w znacznie wiêkszym stopniu. WiêŸ, która ich po³¹czy³a, nie mog³a byæ naruszona ani zerwana nawet przez czas. Alice wiedzia³a, ¿e gdy Johnny odejdzie, bêdzie, w niewidzialnej ju¿ postaci, nad ni¹ czuwaæ. By³o to bardzo pocieszaj¹ce i dlatego uœmiechali siê, zamiast martwiæ, podobnie jak Bobby, który wybieg³ ze szko³y z pud³em w³asnorêcznie zrobionych ozdób na choinkê. - Co za punktualnoœæ! - pochwali³a synka, który po³o¿y³ pud³o na tylnym siedzeniu, obok Johnny'ego. - Rano zaczêliœ- my z Johnnym ubieraæ drzewko. - Jak wygl¹da? - spyta³ uradowany Bobby. - Bardzo ³adnie. Brakowa³o tylko twoich œlicznych ³añ- cuchów - odpar³a z uœmiechem. Bobby by³ jej równie drogi jak Johnny, choæ oczywiœcie w nieco odmienny sposób. Jej mi³oœæ do Charlotte mia³a jeszcze inny odcieñ. Johnny by³ wyj¹tkowy, sta³ siê nieusuwaln¹ czêœci¹ jej duszy. - Naprawdê ci siê podobaj¹, mamo? - spyta³ Bobby, siêgaj¹c po te, z których by³ najbardziej dumny. - Oczywiœcie, kochanie. Ozdobimy nimi choinkê, kiedy tylko wrócimy do domu. Do œwi¹t pozosta³y jeszcze ca³e dwa tygodnie. Wszyscy mieli mnóstwo roboty. Jim organizowa³ przyjêcie gwiazdkowe w firmie i wype³nia³ zeznania podatkowe swych licznych klientów. Charlotte koñczy³a sezon rozgrywek i przygotowy- wa³a siê do wielkiego, decyduj¹cego meczu, na który tak wyczekiwa³ jej ojciec