Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Serce zabiło jej szybciej na jego widok. Zaczęła ją bowiem gnębić myśl, że nie zobaczy go już nigdy więcej. Zwierzoczłek, jak w myślach nazywała mężczyznę w płaszczu z wilczej skóry, podszedł do woźnicy i długo z nim rozmawiał. Potem wskoczył na konia i wszyscy jeźdźcy zniknęli wraz z nim. Woźnica pomógł wsiąść jej i dzieciom, a młody, piękny chłopak wskoczył na tył wozu. Zaskrzypiały koła, ruszyli. Cała dotychczasowa siła woli Silje zaczęła wyraźnie przygasać, jakby przestała już otrzymywać pożywkę z zewnątrz. Mimo że młody "więzień" był tuż obok, czuła się tak, jakby jakieś rzucone na nią czary straciły nagle swą moc i znów stała się samotną, bezradną Silje, zmęczoną, przemarzniętą i wygłodniałą. Była zupełnie pusta w środku. Teraz nie miałaby odwagi nawet na chwilę stanąć przed żołnierzami. Uparcie starała się zwalczyć ogarniającą ją apatię. Siedziała wyprostowana, otulając dziecko własnym ubraniem, by tylko dać mu jak najwięcej swojego ciepła, jeżeli jeszcze w ogóle je miała. Dziewczynka, przykryta owczą skórą, zasnęła na jej kolanach. Silje owinęła się piękną aksamitną szatą, która była tak obszerna, że okrywała również dzieci. Ramię podtrzymujące niemowlę całkiem jej zdrętwiało, ale nie mogła się poddać. Była bardzo zmęczona, czuła piasek pod powiekami, a ciało zesztywniało jej z zimna. Chwilami wydawało się, że już zamarzła, i dlatego trzyma się tak prosto. Wóz toczył się szybko, kołysząc niemiłosiernie na wszystkie strony. Musiała trzymać się mocno, by nie wypaść. - Światło księżyca połyskiwało między drzewami, gdy opuszczali gminę Trondheim kierując się na wschód. - Dokąd jedziemy? - zapytała Silje po pewnym czasie. Była tak zziębnięta, że nie mogła nawet wyraźnie mówić. - Jedziesz na dwór, gdzie zaraza zabrała już wszystkich, których chciała tym razem. Ja jadę gdzie indziej. - Przepraszam, że pytam - powiedziała nieśmiało. - Ale jest jedna rzecz, której nie rozumiem... - Tylko jedna? Jesteś naprawdę bystra! Nie podobało jej się, że kpi. Tak jakby była nieświadomym niczego dzieckiem! - Ten list z pieczęcią królewską... powiedzieli, że był prawdziwy? - Zgadza się, ale jest bardzo stary. Już wiele razy nam się przydawał. - Ale jak znalazł się w waszym posiadaniu? - Za dużo chcesz wiedzieć - powiedział, śmiejąc się dźwięcznie. - Ale powinienem ci chyba podziękować za pomoc. Najwyższy czas, pomyślała w duchu, choć tak naprawdę nie spodziewała się żadnego podziękowania. Spoglądała na niego z boku. Siedział ukośnie, z nogami opartymi na desce, tuż koło niej. Znajdowali się teraz na otwartej przestrzeni. Księżyc rzucał światło na młodą, piękną twarz o okrągłych, jędrnych policzkach. Jej następne pytanie zgasiło uśmiech na jego ustach. - Kto to był? - zapytała cicho. Zesztywniał. - Kto? Dowódca? - Nie, nie. Musicie wiedzieć, panie, o kogo mi chodzi. O tego, który nam pomógł. Wpatrywał się w nią. - Nie rozumiem, o czym mówisz. - O człowieku na skraju lasu, ubranym w wilczą skórę, tak że wyglądał jak zwierzę. O tym, który was uderzył, panie. Młodzieniec nachylił się ku niej blisko. Nikogo tam nie było - powiedział ostro. - Nikogo! Rozumiesz? Nikogo! Nikogo! Silje odchyliła się do tyłu. - Ale... - Śniło ci się. Niczego nie widziałaś tej nocy, pamiętaj! Czy sądzisz, że pozwoliłbym komuś uderzyć się bezkarnie? Zabiłbym tego, kto by to zrobił. Mówił cicho, tak by woźnica ich nie słyszał. Silje poddała się. Rozumiała go. Na pewno zniewaga, którą musiał odczuwać, była dla niego trudna do zniesienia. Najpierw prawie zgładzony, później uratowany przez młodą dziewczynę, a potem spoliczkowany przez mężczyznę. - Rozumiem - powiedziała ulegle. Od razu złagodniał. - Musisz być śmiertelnie zmęczona. Pozwól mi choć przez chwilę potrzymać dziecko. Jest twoje? Silje zrobiła zrezygnowaną minę. - Nie, na Boga, jakże może być moje! Zajęłam się obojgiem. Nie miały nikogo innego. Spojrzała na maleństwo i dała upust zaniepokojeniu, które kryła w sobie już od dłuższego czasu. - Nie wiem, czy jeszcze żyje - powiedziała z obawą. - Jest takie ciche, od kiedy opuściliśmy to... to miejsce. Wydawało się jej, że znów czuje smród ogniska, w którym palono zwłoki, jakby nigdy nie miała go zapomnieć. - Na pewno tylko śpi - powiedział miękko, odbierając od niej dziecko. Och, jakże cudownie było móc wyprostować ramiona i pozbyć się ciężaru niemowlęcia. Mocniej otuliła dziewczynkę owczą skórą, owinęła się w suknię, szal i aksamitny płaszcz i oparła głowę o kant wozu. Księżyc wznosił się na wprost końskich łbów; uznała to za dobry znak. Przyszłość będzie jasna, pomyślała. Droga skręciła. Znów spojrzała w górę. Na niebie zabłyszczała jasna gwiazda. Jeszcze lepiej. Wszyscy przecież wiedzieli, że gwiazdy na niebie to szczeliny, przez które można zajrzeć wprost do Królestwa Bożego. Bóg otworzył wyjątkowo piękne okienko nad Silje, dziećmi, którymi się zaopiekowała, i tym wspaniałym mężczyzną, którego pozwolono jej ocalić. Właściwie było jej smutno, że akurat teraz, gdy siedziała u boku pięknego młodzieńca, odczuwała tak śmiertelne zmęczenie, że oczy same się jej zamykały. Była tak wycieńczona i zmarznięta, że początkowo nawet nie mogła zasnąć, tylko siedziała półprzytomna. Wszystko ją bolało. Raz prawie ocknęła się na moment z otępienia. Miała niejasne wrażenie, że wóz stoi w miejscu, że słyszy czyjeś głosy i że coś włożono jej w ramiona. Po chwili jednak znów zapadła w sen. W pewnym momencie poczuła, że ktoś potrząsa ją za rękę. - Gdzie jesteśmy? - Silje była tak zesztywniała, że nawet mówiła niewyraźnie. - Jesteśmy na miejscu. Rozmawiałem z panem Benedyktem. Możecie zająć mieszkanie dawnych gospodarzy. Z trudem zauważyła postacie, które wzięły od niej dzieci. Księżyc zniknął, domyśliła się, że już świta. Rozbudzona dziewczynka zaczęła płakać i wołać matkę