Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tyle tylko pamiętaj, że z fabryki samowarów Woroncowa, z miasta Tuły. Obrócił się i już nie w sutannie, ale w kurtce myśliwskiej, długiej do pół uda. Buty za kolana, torba skórzana przez ramię. Mruży oko nad muszką sztucera. - Masz rację, polowałem tu na cietrzewie. Zajeżdżałem do przyjaciela gajowego. On często za granicą, miałem leśniczówkę jakby tylko dla siebie. Każdą wolną chwilę - tu, na łowach. Na cietrzewie trzeba było przed świtem. Nastawiałem budzik na pierwszą. Zrywałem się w nocy, kawy trochę, co sobie na spirytusowej maszynce sam ugotowałem, i zaraz do stajni. Tam już chłopak konie miał w szorach. Jechaliśmy. Ciemno, drzew nie rozróżniałem przy drodze. Zatrzymywaliśmy konie, gdzie dukt skręcał drogą boczną na łąkę. Stąd nawet niedaleko. Dochodziliśmy do budki z gałęzi, z ławeczką nawet. Tam czekam na pierwszy brzask. Serce mi łomocze. Modlę się do świętego Huberta, żeby chociaż jednego cietrzewia pozwolił. Gwiazdy bledną i wtedy nagle słyszę "czchchchui... rrrukurukurru..." To gra cietrzew. To on. - A fortepian, stryju? Co też było droższe, bardziej bliskie sercu: muzyka czy łowy? Ksiądz Ludwik przy klawiaturze, surowy dla własnych palców, uparty w powtarzaniu, poprawianiu, ćwiczeniu aż do nieosiągalnej doskonałości. Obraz ten ulatuje: mgła przecięta, rozdarta promieniem słońca. Najsilniejsze, najbliższe pamięci wraca: ksiądz Ludwik unieruchomiony na łóżku. Paraliż. Krótkie sam na sam z wychudłym, ginącym już starcem. - Broń moją myśliwską i bibliotekę tobie zapisałem w testamencie. Jest też papier, dyplom, honorowa odznaka za walkę o szkołę polską. Schowaj. Należy więc teraz, gdy Staś na czele plutonu posuwa się blisko szlaków myśliwskich stryja, przywołać, zatrzymać księdza Ludwika tak, jak tu polował - w kapelusiku z piórkiem, ogorzały, rozpalony, i tak, jak babka Teodozja przykazujący i nakazujący. Chętnie, jednym susem, sprawdzając szybko naboje w sztucerze, przyłącza się do plutonu. 4 Na południowy zachód od Poznania, nad rzeką Obrą, rozłożył się Zbąszyń. Osada stara, sięgająca jeszcze XIII wieku, sławna się stała w trzydziestych latach wieku XV. Dziedzic miasteczka, Abraham, sędzia poznański, tolerancyjny, chociaż wierny Rzymowi, ściągnął na siebie klątwę biskupią popierając husyckiego kaznodzieję. Chociaż sędzia w katedrze poznańskiej złożył uroczyście publiczne wyznanie wiary, winę zmazał ofiarą, to jednak Zbąszyń do historii narodu przeszedł razem z nazwiskiem sędziego Abrahama, jako polskie ognisko husycyzmu. W tamtym okresie reformatorskiej działalności Husa, przywędrowali z Czech do Zbąszynia Baskowie. Historia rodzinna początki swoje ukrywała wstydliwie i skrzętnie, jako że od pokoleń wiernymi się stali Rzymowi. Nie sięgali więc Baskowie poza pokolenia pradziadów. Nikt też początkowo nie ośmielał się, a później nie był ciekaw odgrzebywania popiołów. Możliwe, chociaż nikt nie dowiódł, że w popiołach przechowywały się iskry. Gdyby Annie, babce Stasia, a matce jego ojca, napomknął ktoś o Husie i że to być może ktoś w dalekiej rodzinie dał się ponieść husyckiej herezji, przeżegnałaby się w popłochu: jak najdalej od diabelskiego nasienia! Kłamstwo! Husy, lutry, kalwini, heretycy - precz z mego domu! Kiedy Ignacy, syn młodszy, powiedział, że chciałby się ożenić z Niemką, bez słowa zamachnęła się i wymierzyła mu policzek: "Po moim trupie!" Uchylenie jednak rąbka tajemnicy_historii wiele mogłoby wytłumaczyć z zachowania księdza Ludwika, płomienną jego akcję w początkach stulecia, za co od biskupa Likiewskiego, administratora diecezji poznańskiej, otrzymał ojcowskie napomnienie, a od sądu leszczyńskiego miesiąc twierdzy i grzywnę dwustu marek. O Husie, czeskim bohaterze narodowym, obrońcy języka i narodowości, co za bunt przeciwko doktrynom Kościoła spalony został na stosie, ksiądz Ludwik jeśli myślał, to z odrazą i westchnieniem głębokim: Antichristus! apage satanas! A skojarzyć go ze Zbąszyniem, albo jego, ks. Ludwika, walką, o język polski w szkołach? Czysta herezja! A jednak... Sędzia poznański, Abraham Zbąski, wyraźnie był po stronie heretyków. Zgubną naukę sekciarskich kapłanów popierał. Nic sobie też nie robił z klątwy gorliwego biskupa Stanisława Ciołka, który Zbąszyń obłożył kościelnym interdyktem. Przeciwnie ruszył na niego zbrojnie, aż się biskup Stanisław schronić musiał w Krakowie. I byłoby się gniazdo heretyckie rozwijało pod protektoratem dziedzica w Zbąszyniu, bo dziedzic specjalnej doznawał satysfakcji w buncie - a buntował się przeciw zarządzeniom kościelnym - gdyby na stolicę poznańską nie wstąpił krewki biskup Andrzej Bniński. Obległ Zbąszyń konnicą 900 ludzi, Abrahamowi zagroził, że póty oblegać będzie, póki sędzia nie wyda heretyków