Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Wujenka uczy mnie kłamstwa! Co pan na to, panie Józku!? - zawołała Lusia z udanym oburzeniem. - Czyżby pani Jarzębowiczowa domagała się od wszystkich talentów kulinarnych? - zaciekawił się Józef. - Lusia nie zna swojej ciotki - wyjaśniła pani Szczerkowska. - Była małą dziewczynką, gdy jeździła do Jarzębowa. - A przecież to najwyżej dwadzieścia kilometrów od Terkacz - zauważył Józef. - Tak, ale stosunki między ojcem Lusi a Jarzębowiczową nie należały do najserdeczniejszych... Nigdy nie zapomnę - zaśmiała się pani Szczerkowska - jak Maciej określał swoją siostrę... - Jak tatuś określał? - zainteresowała się Lusia. - Mówił, że jest to istota, która siedzi na kanapie, ma za złe i patrzy z punktu widzenia. Powiedzonko to stało się niezwykle popularne wśród naszych znajomych i to było jeszcze jednym powodem ochłodzenia uczuć rodzinnych między Terkaczami a Jarzębowem. Otóż ciotka Jarzębowiczowa słynie ze swych kulinarnych ambicji i uważa dzisiejsze panny za zmarnowane pokolenie, ponieważ nie znają się na kuchni. - Muszę zatem wziąć na drogę Ćwierciakiewiczową - powiedziała wesoło Lusia. - Lektura bardzo odpowiednia na podróż przedślubną - orzekła pani Szczerkowska i wyszła, zostawiając ich samych. - Jakie to dziwne - odezwała się Lusia - że my będziemy małżeństwem. - Dlaczego dziwne, panno Lusiu? - No, czy mogłam przypuszczać, że zostanę żoną tego surowego pedagoga, który mnie dręczył algebrą... - I którego dręczyłam docinkami - podpowiedział Józef. - Ach, żeby pani wiedziała, panno Lusiu, co za nieznośne dziecko było z pani. - Za to teraz jestem istnym aniołem - złożyła ręce w małdrzyk. - Archaniołkiem! - zawołał z entuzjazmem. - Aha, ~a propos aniołków, jakże było u pani Krotyszowej? - Ach - westchnął Józef. - Dlaczego pan wzdycha. Czy wynudził się pan? - Nie, to nie to. - Zatem? - To taki jakiś niezwykły dom. - O, przecież uprzedzałam o tym pana. - Dziwaczne obyczaje. Opowiedział pokrótce przebieg swojej wizyty na Starym Mieście, oczywiście z pominięciem tak drastycznych szczegółów, jak wyznania pani Krotyszowej dotyczące Swojskiego i jak zachowanie się pokojówki. - A potomków dużo tam było? - Jakich potomków? - Potomków wielkich ludzi. Pani Barbara słynie z tego, że w jej domu zbierają się potomkowie wszelkich znakomitości. Zapomniała, że Józef jest potomkiem Słowackiego i mówiła z wyraźną ironią: - Przyznam się, że nie rozumiem tego kolekcjonerstwa. To, że czyjś dziad czy pradziad był wielkim człowiekiem nie podnosi bynajmniej zalet wnuka. Józef poczerwieniał: - Tym razem było tylko dwóch potomków: potomek Skargi i potomek... Słowackiego. Lusia zmieszała się. Jakże mogła nie pamiętać! - Panie Józku - zaczęła go przepraszać - niechże się pan na mnie nie gniewa. - Ależ ja bynajmniej. - Ja wiem, że sprawiłam panu wielką przykrość!... - Broń Boże - zapewniał. - Ale przecież ja... ja nie dlatego pana kocham, że Słowacki był pańskim przodkiem, tylko kocham pana dla niego samego. - O, panno Lusiu - rozczulił się - pani jest najlepszą, najcudowniejszą istotą, jaka istnieje na świecie. - Ale ja pana skrzywdziłam i muszę ponieść karę - upierała się. - Jakiej pan żąda kontrybucji? - Jeżeli tak, to proszę o rączkę do pocałowania. Udała, że zastanawia się