Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Powiadasz, że wzięli cię za chuligana ? - Erazmie - automatycznie sprostował Aleksiej, następnie wniknął w słowa oficera i złagodniał. - A skąd pan wie? - zapytał bezradnie. - A skąd mogę wiedzieć! - uśmiechnął się z wysiłkiem oficer. - Ledwo wróciłem z delegacji, a tu niespodzianka: pobojowisko w samej komendzie rejonowej. Na wszelki wypadek przejrzałem pro- tokoły. Patrzę: znajomy podpis. Nazwisko podałeś nie swoje, ale pod- pis był twój. Za co cię zwinęli? - To ma związek z tym wszystkim - zaczął smutno Aleksiej. Nie było sensu kłamać. - Zrozumiałem, o co tu chodzi, no i z tej radości napiłem się... - A co zrozumiałeś? Samochód wydostał się na magistralę, po obu stronach przela- tywały pozieleniałe korony drzew, pędy mosiężnych wierzb. Kierow- ca, jak ocenił Kołodnikow, gnał gdzieś w kierunku północnego przed- mieścia. Nad oparciem przedniego siedzenia rysowała się głowa dłu- gorękiego dzieciaka, znanego Aleksiejowi jeszcze z pierwszej wizyty w komendzie rejonowej. Dzieciakjak zwykle milczał i poruszał szczę- kami, żując gumę. - Sam na to wpadłeś czy przeczytałeś ulotkę? - zainteresował się znużony oficer po tym, jak Aleksiej przedstawił mu w skrócie kilka swoich niedawnych przygód. Dało się jednak wyczuć powątpiewa- nie Gienadija Stiepanowicza - tak z przyzwyczajenia, by sprawdzić szczerość współrozmówcy. - Wtedy jeszcze nikt nie słyszał o żadnych ulotkach! - przypo- mniał zapalczywie Kołodnikow. - Pojawiły się dopiero następnego dnia po moim wypuszczeniu. Nagle zdał sobie sprawę, że słowa te niczego nie dowodzą i zamilkł. Istotnie, swoją historyjkę mógł wymyślić równie dobrze przedwczoraj, wczoraj jak i dzisiaj, a nawet na poczekaniu. No i spróbuj to sprawdzić! Samochód tymczasem wjechał w osiedle mieszkaniowe i zro- biwszy pętlę po zaułkach, stanął w pewnej odległości od żółtawego budynku. Jak się później okazało, była to również komenda rejonowa milicji. Przy wejściu, wyłożonym z dwóch stron solidnymi ciemno- czerwonymi tabliczkami ze złoconymi literami, dało się zauważyć iden- tyczną krzątaninę. Tutaj jednak nie wynoszono skrzynek, lecz je wno- szono. - Tak - posępniejąc rzucił oficer. - Chodź, spróbujemy odebrać twoje świadectwo... A potem sobie pogadamy, dopowiedział w myśli Kołodnikow i znowu posmutniał. Co za diabeł go podkusił, by stanąć na skrzyżo- waniu! Przecież widział, że przemieszczają się z gratami. Poszedłby sobie spokojnie do domu! Nie, trzeba było znów się na nich na- dziać... Dokument odebrali zadziwiająco szybko. Oficer śledczy, melan- cholik o wielkich ustach, wyglądem przypominający pomarszczone- go eksperta, który niegdyś obraził Kołodnikowa, przyjął ich w wa- runkach niemal polowych - pośród na wpół rozpakowanych skrzy- nek i w okropnym ścisku. Niemniej jednak zadał Aleksiejowi kilka pytań dotyczących funduszu i jego kierownictwa. Odnosiło się wra- żenie, że gdyby ów śledczy znalazł się w gardzieli wulkanu, to zacho- wywałby się równie niewzruszenie i ospale. Na jego pytania Kołod- nikow nie był w stanie dać jasnej odpowiedzi, ponieważ dotyczyły one przeważnie operacji finansowych. Nie dowiedziawszy się nicze- go szczególnego, oficer śledczy podrapał się po błyszczącej glacy, westchnął z charakterystycznym rozczarowaniem i wśród wielu świa- dectw, znalazł to należące do designera komputerowego. Podsunął jeszcze Aleksiejowi jakiś rejestr, pod którym trzeba było złożyć pod- pis, potwierdzający odbiór. Z uwagi na to, że tłok i krzątanina opanowały wszystkie kondy- gnacje, Gienadij Stiepanowicz zaproponował wyjście na świeże po- wietrze, zapalić. Należy przypuszczać, że zainicjowana została kolej- na rozmowa - bez protokołu, rzecz jasna... Ja niby pomogłem ci odzy- skać dokument, a ty teraz w podzięce wyspowiadaj się. Ciekawe z czego? Bo chyba już nie ma z czego. -1 teraz pan wierzy, że wtedy nie kłamałem ? - spytał żałośnie Aleksiej, przystawiając oficerowi operacyjnemu zapalniczkę. - Teraz to już nie ma znaczenia - odpowiedział tamten po chwili gniewnego milczenia, po czym kilka razy z rzędu zaciągnął się. - Nie - pogubił się trochę Kołodnikow -jak to nie ma znacze- nia? Sprawa, jak rozumiem, cały czas jest w toku. - Oglądasz telewizję? - zapytał oficer. - Czasami. - Oglądaj częściej - poradził oficer zrzędliwym głosem. - Przy- najmniej będziesz na bieżąco z informacjami. - Przerwał, zasapał. - Obecnie tą zawieruchą zajmuje się Federalne Biuro Śledcze - oświadczył przez zęby. - A my - tylko przy okazji, jeśli jesteśmy potrzebni. Niech oni się w tym babrają. Rozumiesz, Aleksieju Pietro- wiczu? Jeżeli ktoś będzie ci zawracać głowę, to tym razem nie my... - Ta-ak... - wydusił zdrętwiały Aleksiej. Jeszcze tylko kontrwy- wiadu brakuje tu do pełni szczęścia. Chociaż... W porównaniu z gli- nami... Po co więc te wszystkie podchody, ta rozmowa? Zatrzymał, podwiózł, pomógł odzyskać świadectwo... Czy tylko z czystej przy- jemności zapalenia sobie z Kołodnikowem przed budynkiem komen- dy rejonowej? Oficer spojrzał na zatroskane oblicze Aleksieja i uśmiechnął się. - Nie myślałeś jeszcze o ucieczce? - A po cóż miałbym uciekać? - odpowiedział ponuro, powtarza- jąc niemal dosłownie wczorajszą frazę syna. - Dimka też już za swoje dostał... No i żona także... Ale pan... Pan, coś mi się zdaje, powinien brać nogi za pas. - Nie mogę... - odparł oficer z jakąś ponurą satysfakcją. - Naj- gorsze się dopiero zaczyna. Za kilka tygodni będzie u nas istny Czar- nobyl. Wszystkich tych gagatków za jednym zamachem... i speku- lantów, i całą resztę... Wychodząc z siebie, Kołodnikow rzucił z impetem w połowie wypalonego papierosa do betonowego kosza na śmieci. - Zrozum wreszcie! - krzyknął cicho i potrząsnął w bezsilności pięściami. - Nie możesz tu zostać! To istne samobójstwo! Czyżbyś nie rozumiał? Jesteś oficerem operacyjnym! A zatem wykręcałeś ręce, biłeś i strzelałeś... Przymrużywszy oczy, jakby wypatrując czegoś na końcu ulicy, oficer Gienadij Stiepanowicz nachylił się i zgniótł niedopałek na kra- wędzi kosza. - Słyszałeś już, pewnie, ilu naszych wysłali już na emeryturę? - zapytał niespodziewanie i wyprostował się. - Ach tak, przecież nie oglądasz telewizji... Wszystkich pozdejmowali. Zdymisjonowano nawet generała... A naszej grupy nie tknęli...Wiesz dlaczego?- spoj- rzał z ukosa na Kołodnikowa