Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Johnnie nigdy nie przepuœci³ ¿adnego interesu zwi¹zanego z softwarem. Jedyny towar, którym handlowano na skalê globaln¹, bez konwersji, bez doli dla celników czy policji, nawet bez wychodzenia z pokoju. To by³a pu³apka. Jasna sprawa. Ale sk³ama³by, gdyby udawa³, ¿e gdzieœ g³êboko w œrodku nie wiedzia³ o tym od pocz¹tku, nie potrzebowa³ w³aœnie czegoœ takiego. Inaczej po co siê w to pakowa³? Stosuj¹c tylko najbardziej podstawowe zabezpieczenia. Jak para nunczaku z w³ókna neoprenowego i skórzana kurtka z mikrosiatkow¹ podszewk¹. Przyszed³ sam, o pó³nocy, przez tunel Juki. Na œmierdz¹ce, poplamione betonowe rampy za³adunkowe, gdzie rdzewiej¹ce automatyczne dŸwigi sta³y bez ruchu niczym wysokie, d³ugo- nogie, œpi¹ce ptaki. Po piêciu lucky strike'ach po³ow¹ œwiadomoœci zastanawia³ siê, gdzie s¹ Bykersi, podczas gdy druga po³owa wiedzia³a, ¿e wcale nie przyjd¹, ¿e to nawet nie ich dzia³ka. Po kolejnych dziesiêciu wypalonych jednym ci¹giem obie po³owy dosz³y do porozumienia. Bykersi nie przyjd¹. Wiêc zrobi³ coœ, czego nie robi³ od dzieciñstwa: zaryzykowa³ kamery bezpieczeñstwa Niponshi i przekradt siê na k³adkê, ¿eby popatrzeæ, jak s³oñce wschodzi w ca³ym pomarañczo- wym splendorze nad srebrzystym lœnieniem zatoki Edo. Za³atwianie interesu w pojedynkê to g³upota, no, ale ostatnio robi³ wiele niezbyt m¹drych rzeczy. Chocia¿ sam o tym wiedzia³. A teraz to. Johnnie zaci¹gn¹³ siê ostatnim papierosem, wessa³ g³êboko do p³uc nikotynowy dym wolny od substancji rakotwórczych, potem zgniót³ niedopa³ek obcasem wzmocnionego stal¹ buta. Dwadzieœcia szeœæ lat to za du¿o, ¿eby rzeŸbiæ w gównie. Œwiat siê starza³ wokó³ niego. Johnnie chcia³ siê wyrwaæ. K³opot w tym, ¿e zdawa³ sobie sprawê, ¿e za³atwi¹ go, jeœli chocia¿ na chwilê os³abi czujnoœæ, ale by³o mu wszystko jedno. Paru ludziom da³ siê we znaki. Holowa³ ich za sob¹ jak stalowe okrêtowe kontenery. Starzy przyjaciele, którzy prze- stali byæ przyjació³mi, ludzie, których odtr¹ci³, wszyscy tylko czekali na swoj¹ szansê. Johnnie nie by³ g³upcem, nie zapomnia³ jeszcze, w jaki sposób sam zosta³ szefem. Dobrze pamiêta³, jak sp³ukiwa³ szlauchem krew Miko ze swoich wojskowych butów. No có¿, ktoœ potraktuje go tak samo, raczej prêdzej ni¿ póŸniej. Johnnie dotar³ do punktu, gdzie nie chcia³o mu siê ich powstrzymaæ. Równie dobrze móg³ wytatuowaæ sobie na czole „WYPALONY". Stat siê ¿ywym celem. Zdrowy rozs¹dek podpowiada³ mu, ¿e p³atni mordercy w³aœnie przybyli. Istnieje koncepcja nazywana horyzontem zdarzeñ. John- niemu zawsze wydawa³o siê, ¿e kiedyœ naprawdê rozumia³ tê koncepcjê, ale póŸniej zapomnia³. Mia³ przeczucie, ¿e zaraz sobie przypomni. Zdj¹³ nunczaku z szyi i wykona³ kilka próbnych wymachów na rozgrzewkê, przek³adaj¹c z rêki do rêki wiruj¹ce ciê¿arki po³¹czone ³añcuszkiem, które utworzy³y wokó³ niego roz- mazany ochronny ³uk. Przerwa³, kiedy uzna³, ¿e zrobi³ do- stateczne wra¿enie na zabójcach. Nie ma sensu mêczyæ siê przed rozpoczêciem prawdziwej walki. Wyprostowa³ siê na ca³e piêæ stóp i dziesiêæ cali wzrostu - przerasta³ wiêkszoœæ ludzi o g³owê, z pewnoœci¹ przerasta³ obu czekaj¹cych gangsterów - i ruszy³ w ich stronê pochylony do przodu, przenosz¹c ciê¿ar cia³a na palce stóp. Wygl¹da³ twardo, gotowy na wszystko. To by³ jego znak firmowy. Obcy nie powinni wiedzieæ, jak bardzo zu¿y³a siê ta skorupa. Patrzyli, jak nadchodzi. Czekali na niego. Szerokie twarze bez wyrazu za kosztownymi szylkretowymi okularami i za- styg³ymi uœmiechami. Teraz, kiedy Johnnie podszed³ bli¿ej, widzia³ smoki irezumi wytatuowane na ich nadgarstkach, krête zwoje znikaj¹ce pod wykrochmalonymi mankietami, zapiêtymi na z³ote spinki z krwawnikami. To byli yaki. Ludzie z pozycj¹. Co nie mia³o ¿adnego sensu. Poniewa¿ jeœli chcieli œmierci Johnniego, musieli tylko poinstruowaæ m³odszego kobuna, ¿eby nie wraca³, dopóki nie wykona zadania, l zadanie zo- sta³oby wykonane. Lecz z niewiadomych powodów zamierzali go zabiæ osobiœcie. Johnnie przystan¹³ i uk³oni³ siê, zawstydzony swoim dziecin- nym pokazem sztuk walki. Potem wiedz¹c, ¿e najwa¿niejsze to zachowaæ twarz, wyprostowa³ siê i spojrza³ im w oczy. Obserwowali go niemal z rozbawieniem. - Murakami, Tetsuo? Johnnie przypomnia³ sobie w porê, ze tak siê nazywa. Tak brzmia³o jego prawdziwe, legalne nazwisko. Nosi³ ksywê Johnnie T od tak dawna, ¿e prawie zapomnia³, i¿ mia³ kiedyœ inne. W wieku jedenastu lat trafi³ na nazwisko Johnnie T na ulicznym straganie, na tylnej ok³adce jakiegoœ staro¿ytnego bootlegowego amerykañskiego kompaktu. Wtedy przez krótki czas trzyma³ siê z retrorockow¹ kapel¹. Dopóki nie wyrzucili go za rozwalenie jego starej kopii Les Paula. Bez gitary by³ niczym. Ale zatrzyma³ swoj¹ now¹ ksywkê. Zauwa¿y³ wyraŸne wybrzuszenie pod lewym rêkawem czar- nej jedwabnej marynarki ma³ego yaka