Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Rad był uniknąć natychmiastowego spotkania; ale Beata nie ustępowała z ganku, czekając na syna. Pierwszy raz w życiu znalazł się Teodor w położeniu tak niewymownie przykrem, trudnem i odpowiedzialność za sobą pociągającem. Miłość dla ojca, który dlań był w dzieciństwie niańką, nauczycielem, towarzyszem, przyjacielem, straszną boleścią uciskała mu serce. Napróżno zmagając się na to, aby się mógł ukazać obojętnym, zwolna począł krokiem niepewnym iść do ganku. Zmyślił potrzebę jakąś do stajni i chciał się do niej zawrócić; ale matka go przywołała do siebie. Milczący, musiał przyjść i usiadł przy niej na ławie. — Ten sen ojca niepokoi mnie — odezwała się do syna — w ciągu całej choroby nigdy go tak głęboko usypiającym nie widziałam. Clement jednak nie znajduje tego groźnem... Teodor nie umiał odpowiedzieć. Przesiedzieli, nie wiele się odzywając do siebie, do późnego wieczora w ganku. Pokilkakroć Beata wchodziła do pokoju chorego, znajdując go ciągle pogrążonym w tym śnie głębokim a niespokojnym. Przemawiała doń, usiłując go rozbudzić, pomimo zlecenia doktora; lecz Łowczyc, zaledwie otwarłszy oczy i zamruczawszy coś niewyraźnie, znowu je zamykał. Nad wieczór wzmogła się gorączka. Matka z synem pozostali przy chorym ; ani ona, ni on nawet nie przypuszczał, aby sen ten miał być ostatnim, choć Clement przepowiedział mu zgon rychły. Todzio nabierał nadziei. Około północy ciężki oddech ustał, chory się zdawał spoczywać. Beata, zbliżywszy się do łoża raz jeszcze, odeszła nieco pocieszona tem, iż gorączkowe wysiłki piersi, które ją przerażały, ustały. Zbierało się na dzień, gdy, zaledwie się zdrzemnąwszy, Łowczycowa, nie słysząc już znaku życia od łóża, wstała i poszła do męża. Leżał spokojnie, jakby uśpiony; bladość jakaś kredziasta, sinawa, okrywała pogodne oblicze. Zdawał się odpoczywać, ręce złożone trzymając do piersi przyciśnięte. Zlekka przyłożyła mu dłoń do czoła i — krzyk się wyrwał z jej ust. Zimne było — trupie; chory nie oddychał... umarłym był... Padła na kolana Beata, a syn nadbiegający omdlałą na ręce pochwycił. Rozdzierający krzyk jej usłyszawszy, co żyło we dworku ruszyło się ku izbie, przeczuwając nieszczęście.Łowczyc od kilku godzin leżał już ostygły... * * * Za panowania Augusta III, nie było w całej Koronie i Litwie rezydencyi wspanialszej, na bardziej pańskiej stopie utrzymywanej, nad polski Wersal, w którym przebywał ówczesny Wielki Hetman Koronny, Jan Klemens z Ruszczy Branicki, ostatni potomek starego rodu, który za Piastów jeszcze jednym był z najmożniejszych, — po kądzieli wnuk Hetmana Czarnieckiego i jego spadkobierca. Prawda, że ta rezydencya, tak okazała, cała była świeżą, i nie nosiła na sobie starożytności śladu; był to gród, jakby dotknięciem czarodziejskiej, rószczki stworzony, i na podlaskie równiny przeniesiony z pod innego nieba. — Czarodziejską rószczką była wola jednego człowieka i jego miliony. Opowiadano naówczas, że gdy dawniej nieco, zapewne przed stworzeniem Wersalu, miasteczko płonęło, Hetman Branicki miał się odezwać, iż niemal się cieszy z tego, bo je może, po swej myśli, na nowo z popiołów świetniejszem stokroć wyprowadzić. Teraz też ulice Białegostoku wyglądały jakby cudzoziemskiej rezydencyi, dworkami schludnemi w ogródkach zastawione, bieluchne, czyste, uśmiechnięte; a wiele bardzo z tych domków, należących do oficyalistów, dworzan, urzędników, Francuzów i Niemców, składających bardzo liczne otoczenie Hetmana, przystrojonych było z elegancyą u nas niezwykłą, opatrzonych wygodami, w kraju niesłychanemi. Wszystko, począwszy od kościołów, w Białymstoku, Bielsku, Tykocinie, Choroszczy, Wysokim-Stoczku — pałacyki letnie, baszty, bramy, ratusze, zajezdne domy, dworki sług Hetmana stanęły wedle rysunków nowych, francuzkich budowniczych, z pomocą i pod dozorem cudzoziemskich artystów, ze smakiem wytwornym, z przepychem niepamiętnym jutra, który się tylko tem mógł tłómaczyć, iż bezdzietny pan miał prawo po sobie zostawić taką królewską pamiątkę. Białystok Hetmański przyjmował już w murach swych królów, i mógł, nie troszcząc się zbyteczenie, ugaszczać panujących, nawet Sasów; gdyż dom i dwór niemal się równał przepychem królewskiemu. Pałac i oficyny były bardzo ob- szerne, ogrody olbrzymie, a stosownie do nich i służba urządzona. Na Święty Jan, imieniny Hetmana, które się właśnie zbliżały, cała Warszawa, cala Korona była tu reprezentowaną. Posłowie i rezydenci zagraniczni, deputowani od trybunałów i regimentów, mnogość panów skolligaconych i szlachty ściągała się tu ze stron najdalszych, możnemu panu, pierwszemu dygnitarzowi Rzeczypospolitej, złożyć życzenia i czołobitność należną. Od lat kilku tylko, ci, z którymi najbliżej był połączony przez żonę swą, Czartoryscy, familia, nie pokazywali się już prawie w Białymstoku, Nie tajno było nikomu, iż, pomimo ścisłych związków, Hetman więcej niż chłodno był z nimi. Żona, dla której, obojętniejąc, pozostawał zawsze z największem uszanowaniem, piękna hrabina Izabella, nie miała nad nim dość mocy, aby go zjednać dla swej rodziny. Rozchodziły się najzupełniej idee polityczne i przekonania Hetmana a familii. Mogły w tem grać pewną rolę widoki ambicyi osobistej, lecz główniejszym czynnikiem niezgody były zasadnicze pojęcia o dobru Rzeczypospolitej. Czartoryscy chcieli reformy instytucyi krajowych, zniesienia praw, które swawolę polityczną utrwalały; chcieli przetworzenia Rzeczypospolitej, odrodzenia jej w myśl swoję i Konarskiego. Mieli odwagę porwać się na dzieło olbrzymie, nad siły swe, ale łudzące i nęcące wielką przyszłością. Komu taka idea reformatorska zaświeci, ten, opanowany nią, nie bardzo się zwykł obliczać ze środkami, nie chce wiedzieć, co mu cel zaciemnia... Tak było z Czartoryskimi: wielki pomysł zdawał się im wykonalnym dla uroku swego. W plan reform musiało wchodzić z konieczności i ukrócenie owej niepomiernej władzy Hetmanów, medyatorów intra libortatem et majestatem. Książę Kanclerz, opanowany pragnieniem stworzenia form nowych politycznego życia, jak każdy doktryner, marzycielem był i być musiał despotycznym. Niecierpliwiło go, co mu stawało na drodze. Dla ujęcia Hetmana, poświęcono staremu panu śliczną siostrzenicę — rachuba na słabość okazała się fałszywą