Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wokół pól, które od dawna zarosły po pas chwastami, leżały przewrócone płoty. Zniszczonej stodoły nikt nie odnawiał od kilkudziesięciu lat. Wiatr, deszcz, zgnilizna, termity oraz ogólne zaniedbanie zdarły jedną trzecią desek budynku, jakby były one żebrami martwego potwora, którego ścierwniki oczyściły z mięsa. Zapadający się dach groził zawaleniem pod ciężarem zwykłego kosa. Stary traktor z nazwą wymalowaną spłowiałą, niegdyś jadowicie zieloną farbą leżał w rowie przy podjeździe na boku, porośnięty płożącymi się chwastami, jakby w zamierzchłych czasach rozgniewana ziemia zbuntowała się przeciwko nieustannej uprawie i wyrzuciwszy z – siebie plątaninę zielonych chaszczy, omotała pracujący traktor, zwaliła go na ziemię i udusiła kierowcę. Micky pierwotnie nie zamierzała rozmawiać z Teelroyem, tylko obserwować jego dom z daleka w oczekiwaniu na przybycie Maddoca. Przejechała koło farmy i przekonała się, że prowadząca tu odnoga szosy biegnie przez wzniesienie terenu; miała do dyspozycji kilka kryjówek wśród drzew, skąd mogła obserwować dom, nie rzucając się w oczy. Zanim zdążyła się zdecydować, przyszło jej do głowy, że Maddoc mógł tu już dotrzeć. Musi jechać w ślad za nim, nie wolno jej tracić go z oczu, gdy wraz z Sinsemillą wyruszy z Nun’s Lakę, by zabrać Leilani w nieznane miejsce. Zdecydowała się na objazd Nevady w obawie, że obława może się rozciągnąć ze wschodnich rejonów stanu na całe jego terytorium. Jeśli Maddoc przejechał przez Nevadę i nie utknął w blokadzie, miał do przebycia krótszą trasę niż ona. Codziennie jechała przez wiele godzin, z pewnością o wiele dłużej niż Maddoc, który siedział za kierownicą trudniejszego do prowadzenia pojazdu. Była pewna, że jej camaro przez całą drogę osiągał większą prędkość niż ciężki autobus. Ale mimo to... Przy pierwszej okazji zawróciła i znów ruszyła w stronę farmy Teelroya. Wtoczyła się na podjazd, minęła rdzewiejący szkielet przewróconego traktora, zwolniła i przyjrzała się jej dokładniej. Prawie spodziewała się dostrzec błysk wyschniętych na słońcu kości uduszonego kierowcy, bo przy drugim oglądaniu farma zrobiła na niej jeszcze bardziej ponure – i niesamowite – wrażenie. Gdyby Norman Bates, król psychopatów? uciekł z domu wariatów i obawiając się tak od razu wrócić do swego motelu, chciał wynająć zwykłą kwaterę mieszkalną, ten stary dom zachwyciłby go chyba jak nic na świecie. O te ściany od lat dbało tylko słońce, deszcz, śnieg i wiatr. Teelroy zdobył się jedynie na tyle prac remontowych, by nie zginąć gwałtowną śmiercią na skutek samoistnego zawalenia się budynku. Micky przemierzyła szczątki trawnika przed domem: uklepana ziemia i rozczochrane kępy chwastów. Drewniane schodki uginały się pod nią i trzeszczały. Podłoga ganku jęczała. Micky zapukała i cofnęła się parę kroków. Gdyby stała zbyt blisko progu, za bardzo by prowokowała ewentualnego Kubę Rozpruwacza. Wszędzie panowała głucha cisza, jak gdyby ktoś przykrył całą farmę szklanym kloszem. Posiniaczone i obrzmiałe niebo wyglądało na rozjątrzone, jakby za chwilę miało wziąć odwet na ziemi. Micky nie słyszała zbliżających się kroków, ale drzwi nagle gwałtownie otworzyły się do środka. Na progu stanęła potężna postać pachnąca kwaśnym mlekiem, z twarzą okrągłą i czerwoną jak balon, z brodą tak rosochatą, że przypominała raczej kłąb szarłatu. Drelichowy kombinezon i biały podkoszulek z krótkimi rękawami sugerowały, że stojący przed nią kształt jest człowiekiem, ale to podejrzenie potwierdziło się dopiero na widok tego, co dostrzegła nad spłaszczonym, rozjątrzonym i objętym siecią spękanych naczynek krwionośnych nosem. Pomiędzy tym nosem i bezwłosą jak pomidor czaszką znajdowało się dwoje tonących w tłuszczu brązowych oczu, bez wątpienia ludzkich, gdyż wypełniała je podejrzliwość, rozpacz, nadzieja i głód. – Pan Teelroy? – spytała. – No pewnie. A kto ma być? Sam tu mieszkam. – Z potężnego ciała, zza brody i brzydkiego zapachu doszedł ją głos słodki jak chłopięcy śpiew. – Pan jest tym Leonardem Teelroyem, który miał bliskie spotkanie z kosmitami? – Z jakiej jest pani wytwórni? – spytał miłym głosem. – Słucham? Zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. – Zwyczajni ludzie nie wyglądają tak dobrze jak ty, laluniu. Przebrałaś się, żeby to ukryć, ale masz na sobie piętno Hollywoodu. – Hollywoodu? Chyba nie rozumiem. Spojrzał ponad jej ramieniem na camaro. – Niezły pomysł z tym rupieciem. – To nie żaden pomysł. To mój samochód. – Do takich gratów są stworzeni ludzie tacy jak ja. Gdy ktoś wygląda jak ty, jak jakaś gwiazda filmowa, rodzi się od razu z kluczykami do mercedesa. Nie chciał jej obrazić ani się z nią pokłócić. Miał swoje zdanie i, wbrew słodkiemu głosowi, twardy charakter. Chyba spodziewał się kogoś innego. Ponieważ wziął ją za tę osobę, usiłowała go wyprowadzić z błędu. – Przyjechałam tylko po to, żeby usłyszeć o pańskim kontakcie z UFO i spytać... – Spytać, no myślę, bo to jedna z najwspanialszych historii na świecie. Wszystko, co mi się przydarzyło, to gotowy hit. I dam ci wszystko, co chcesz – po podpisaniu kontraktu. – Kontraktu? – Ale od każdego, z kim robię interesy, spodziewani się uczciwości. Powinnaś tu przyjechać prawdziwym mercedesem, w prawdziwych ciuchach i szczerze powiedzieć, z której wytwórni czy stacji jesteś. Nawet się nie przedstawiłaś. Wreszcie zrozumiała. Wydawało mu się, że jego przygoda stanie się następnym hitem Spielberga, z Melem Gibsonem w roli Leonarda Teelroya. Nie obchodziło jej jego bliskie spotkanie, ale zrozumiała, że może wykorzystać to nieporozumienie, żeby zdobyć potrzebną informację. – Jest pan bardzo przebiegły. W odpowiedzi na komplement uśmiechnął się promiennie i jakby napęczniał. Nienaturalnie czerwona cera poczerwieniała jeszcze bardziej, jak bojlery w kreskówkach na chwilę przed wybuchem. – Wiem, co mi się należy. Tylko o to proszę – o to, na co zasługuje tak fantastyczna historia. – Dziś jest niedziela, nie złapię szefa. Jutro zadzwonię do wytwórni, przedstawię sytuację i wrócę z profesjonalną ofertą. Powoli szarmancko skłonił głowę, jak dżentelmen w odpowiedzi na uprzejmą propozycję damy. – Będę zaszczycony. – Tylko jedno pytanie. Czy mamy konkurencję? – Uniósł brew, więc dodała: – Czy dziś rano pojawił się u pana reprezentant innej wytwórni? – Nie było nikogo