Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Piotr. Za³atwione. - Co za s³ownictwo. Co to znaczy: okej? Ruszy³em harleyem i us³ysza³em krzyk przejechanego diab³a. Co nagle, to po diable. Zanim pojecha³em do m³yna, spêdzi³em dwie minuty rozmawiaj¹c z diab³em. By³ to ten sam czart, po którym przejecha³em ju¿ raz, kiedyœ - wieki temu - dosta³ wtedy ode mnie ogarek. Mia³ go jeszcze, wiêc nie podarowa³em mu tym razem nic nowego. M³yn by³ rzeczywiœcie stary. Przed m³ynem sta³ ma³y stolik, przy którym siedzia³ diabe³ i jad³ t³ust¹ zupê. Obok miski z zup¹ sta³ garnek wype³niony po brzegi gor¹c¹ kasz¹. Diabe³ zauwa¿y³ mnie, przerwa³ wios³owanie ³y¿k¹ i przemówi³: - Dobranoc - a potem kontynuowa³ jedzenie. Wiedzia³em ju¿, ¿e trafi³em we w³aœciwe miejsce. Schyli³em siê i zacz¹³em dmuchaæ w kaszê, ale diabe³ zacz¹³ wrzeszczeæ i przeklinaæ, wiêc przesta³em. Diabelstwo nie by³o z tego gatunku, co pozwala sobie dmuchaæ w kaszê. Pomyœla³em, patrz¹c na jego oŸlamdany pysk, ¿e jak chwycê tê miskê, jak walnê w ten robaczywy ryj... Podszed³em do stolika i z³apa³em za miskê. Diabe³ coœ tam œlamda³, przeklina³ i prosi³, ale ja zrealizowa³em swoje zamiary. Z ca³ych si³ waln¹³em diab³a. Wykona³ salto, co by³o niez³ym wyczynem, gdy¿ nie ka¿dy potrafi zrobiæ salto siedz¹c jednoczeœnie na krzeœle. - I to by by³o na tyle - powiedzia³em. - Na twoim miejscu nie wstawa³bym z ziemi. Pilnuj harleya i nie radzê cokolwiek przy nim majstrowaæ. Harleya zostawi³em przed m³ynem i wszed³em do œrodka. Powoli zwiedza³em zabytek. Przeszed³em wszystkie zau³ki, szukaj¹c sam nie wiem czego. M³yn jak m³yn, nic dziwnego dla kogoœ obeznanego z... - Hej, ty!!! Obejrza³em siê. Dwa metry za mn¹ sta³ mê¿czyzna, podpieraj¹c gruby drewniany filar. By³ pijany. To znaczy - mê¿czyzna by³ pijany, nie filar. Przypuszcza³em, ¿e w chwili gdy mê¿czyzna odsunie siê od filara, m³yn runie nam na g³owê. Móg³bym przysi¹c, ¿e jeszcze przed chwil¹ nikogo oprócz mnie w m³ynie nie by³o. - No, lepiej póŸno ni¿ wcale. Masz paczkê? - pijaczyna trzyma³ w rêku butelkê wina, do po³owy pust¹. Odczepi³ siê od filara i wymachuj¹c butelk¹, ruszy³ w moim kierunku. Nic siê nie sta³o, m³yn sta³ nadal pewnie i twardo, filar wytrzyma³. - Jak¹ paczkê? - Coœ tu nie pasowa³o.Czy¿by zbieg okolicznoœci? Ten pijak oczekiwa³ na kogoœ, kto mia³ mu dostarczyæ jak¹œ paczkê. A ja czeka³em na St. Piotra, który mia³ odebraæ ode mnie raport. A mo¿e to zasadzka? Tylko kto by urz¹dza³ zasadzki, aby dostaæ w swoje rêce raport o stanie ludzkoœci? Wchodzi³by w grê tylko St. Piotr, a to by³o przecie¿ bez sensu. Jaki mia³by cel? Obronê ludzi? Przecie¿ polecenie kontroli ludzi dosta³em od St. Piotra, a nie bezpoœrednio od Pana. By³o to jak zawsze zwyk³e przekazywanie poleceñ. Ale mo¿e w tym wypadku by³o inaczej. Mo¿e Pan o niczym nie wiedzia³?Teoretycznie mog³oby to mieæ miejsce. St. Piotr by³ kiedyœ cz³owiekiem, zanim nie zosta³ tym, kim jest obecnie. Mo¿e ze wzglêdu na sentyment do dawnych czasów? - Daj mi tê paczkê wreszcie - pijaczek upad³.Butelka wypad³a mu z d³oni.Zawartoœæ butelki wyla³a siê przy tym czêœciowo.Podnios³em butelkê i pow¹cha³em p³yn. Nic nie czu³em. Nie by³o ¿adnego zapachu. A powinien byæ. Jednak coœ czu³em, ale nie by³o to wino. Woda. To by³a woda, a nie wino, jak ktoœ chcia³, abym myœla³. Mistyfikacja. Rozsypana mozaika zaczê³a siê uk³adaæ. Ktoœ chcia³ wy³udziæ ode mnie raport. Ten facet nie by³ pijany. Gra³ pijanego, którym w rzeczywistoœci nie by³.Nie zna³em go, w œrednim wieku, rude w³osy i wybrudzone ubranie. W³aœnie zasypia³ albo udawa³, ¿e zasypia. - Wstawaj - powiedzia³em mocnym g³osem i rzuci³em butelk¹ o filar. Szk³o rozsypa³o siê wokó³. Pijak wsta³ - wygl¹da³ teraz zupe³nie inaczej.By³ to St. Piotr. Schludnie ubrany w bia³e szaty, które skrywa³y ca³kowicie jego sylwetkê. Dwie pulchne d³onie splecione na brzuchu, owalna twarz z czarnymi oczkami przypominaj¹cymi dwa wêgielki i siwe w³osy. Szata by³a idealnie czysta, jak zawsze, gdy go spotyka³em. Na ustach St. Piotra goœci³ weso³y uœmieszek. Wyci¹gn¹³ przed siebie rêkê. - Raport - powiedzia³ tylko. Siêgn¹³em do kieszeni po kopertê. - I nie próbuj ¿adnych sztuczek, Ogieñ - doda³. - Gra skoñczona. - Jaka gra, St. Piotr? Czyja gra, twoja czy Pana? - Pan nie ma z ni¹ nic wspólnego. O niczym nie wie, to by³a moja akcja, ja zaplanowa³em kontrolê. - To twoja gra? - Tak, moja, muszê ocaliæ ludzi. Twój raport stwierdzi, ¿e ludzi trzeba zniszczyæ, ¿e konieczne jest rozpêtanie Apokalipsy. - Napisa³em dobry raport. - Na pewno. - Mówiê powa¿nie. Dobry raport, ludzie mog¹ sobie ¿yæ. Nie s¹ najgorsi. - K³amiesz. - Nie. A poza tym wyjaœnij mi, dlaczego tak ci na nich zale¿y. - Taki kaprys. Poda³em mu kopertê. Zacz¹³ czytaæ raport. Co jakiœ czas kiwa³ g³ow¹. Kiedy skoñczy³, schowa³ raport do koperty i rzuci³ j¹ na ziemiê. - Podpal to - rozkaza³. Patrzyliœmy przez kilka minut, jak p³onie efekt mojej pracy. Je¿eli bêdzie tego wymaga³a sytuacja, odtworzê raport z pamiêci. Tamtego raportu nie mo¿na tak ³atwo zniszczyæ, chyba ¿e umrê, ale na to nie bêdzie mia³ wp³ywu St. Piotr. Je¿eli bêdê musia³, to stanê przed Panem i odtworzê raport s³owo po s³owie. Tylko, je¿eli to, co powiedzia³ St. Piotr, jest prawd¹, a raczej tak jest, to Pan o niczym nie wie. Wiêc nie bêdzie potrzeby zdania relacji z mojej misji wœród ludzi. Wreszcie ogieñ zgas³ i pozosta³y szcz¹tki.St. Piotr zadepta³ je i rozrzuci³ popió³.Spojrza³ na mnie i uœmiechn¹³ siê. - No to by by³o na tyle - powiedzia³. Ruszyliœmy w stronê wyjœcia i w tej samej chwili dwie rzeczy sta³y siê równoczeœnie - w powietrzu rozszed³ siê dziwny, wibruj¹cy dŸwiêk, i ... m³yn zwali³ siê nam na g³owy. Nie wiedzia³em, co siê dzieje. Myœla³em, ¿e to kolejna sztuczka St. Piotra - uczy³em siê, aby nikomu nie ufaæ - ale po chwili zrozumia³em, ¿e m³yn naprawdê by³ stary