Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pieczołowicie ukrył płaską butelkę, dla zabicia zapachu possał miętówkę i przepłukał usta wodą, a potem wszczął alarm. Cała bieganina, okrzyki, urywające się telefony, sanitariusze z noszami nie dotarły już do świadomości Fargo. Ocknął się dopiero na sali reanimacyjnej. Z pewnym zdziwieniem obserwował oplatające go przewody, podłączone do żył plastikowe rurki, którymi sączyły się jakieś płyny oraz ustawione przy łóżku mrugające leniwie lampkami aparaty. Jedynym źródłem światła była tu mała jarzeniówka pod sufitem. W pomieszczeniu nie było nikogo poza nim. Skądś dochodził delikatny szum pracującego klimatyzatora. Ciszę przerwało skrzypnięcie otwieranych drzwi. Ktoś jedynie popatrzył na owiniętą w białe prześcieradła postać, potem cofnął się, nie zamykając drzwi. Przez pozostawioną szparę sączyło się ostrzejsze światło. - Co mu właściwie jest? - usłyszał dochodzący z sąsiedniego pomieszczenia męski głos. - Nie mamy kompletu badań. - Siostro, mógłbym dostać kawę? - głos przycichł na chwilę, najprawdopodobniej mówiący odwrócił głowę, potem znowu zabrzmiał z poprzednią siłą. - Kiedy go przyjęto? Odpowiedź zagłuszył brzęczyk interkomu. - Co?! Chcecie, żeby organizacje społeczne znowu napuściły na nas prasę? - Personel jest zbyt obciążony... - Nie, bez cukru. - ...stosujemy zwykłą procedurę. Rozległ się zgrzyt wysuwanej szuflady, potem szelest przewracanych kartek. - I to ma być historia choroby? - My... - Więc dobrze. Co do tej pory zrobiono? Fargo nie dosłyszał odpowiedzi. Czyjaś ręka zatrzasnęła drzwi i teraz docierały do niego stłumione odgłosy kłótni. Po pewnym czasie salę reanimacyjną zalało ostre światło i w polu widzenia jego przymrużonych oczu pojawił się lekarz z dwiema pielęgniarkami. Najwyraźniej nie byli świadomi, że już oprzytomniał. - I co pan sądzi, doktorze? Mody człowiek przeglądał popstrzone wykresami papierowe taśmy. - Fatalnie - mruknął. - Dam sobie rękę uciąć, że w południe czuł się bardzo dobrze - powiedziała starsza pielęgniarka. - A ja dam sobie obciąć wszystkie paznokcie, że nie dożyje do rana. To zdanie wstrząsnęło chorym. Fargo nie przypuszczał, że jest z nim aż tak źle. Czuł, że znowu ogarnia go ciemność i skoncentrował wszystkie siły, żeby się temu przeciwstawić. Lekarz podszedł do stojaków z aparaturą. - Myślę... - zaczął niepewnie. - Myślę, że ciężko będzie coś tutaj zrobić. Fargo poczuł panikę. Błyskawiczne myśli krążyły w jego umyśle, nie mogąc skrystalizować się w nic konkretnego ani wyprzeć obezwładniającego uczucia samotności i opuszczenia. - Panie doktorze... - przestraszona nagle pielęgniarka wskazała jeden z ekranów. Młody człowiek pochylił się nad ogromnym rejestratorem. - Wezwijcie zespół! - krzyknął. - To agonia! Młodsza pielęgniarka skoczyła do łóżka. - Panie doktorze, on jest przytomny! Lekarz błyskawicznie uniósł głowę, patrząc w otwarte oczy lezącego. Agonia? Nie! Fargo nie chciał umierać. Nie teraz. Jeszcze nie teraz! Coś dziwnego działo się z jego ciałem. Miał wrażenie, że niewidzialne macki zaciskają się wokół niego. Coś szarpało nim aż do bólu wychodzących z orbit oczu. Ciemność zgęstniała nagle. Poczuł, że w absolutnym mroku spada z szaleńczą prędkością z ogromnej wysokości... Kiedy przyszło uspokojenie, nie od razu zorientował się, że coś nie jest w porządku. Był nadal w sali intensywnej terapii, poznawał znajome sprzęty i urządzenia, ale coś zmieniło się w samej perspektywie. Po prostu obserwował ją z innej strony. Tuż przed nim, na spowitym przewodami łóżku ktoś leżał... Chryste! To było nieruchome ciało. Jego własne ciało! A on stał z boku i patrzył na znane mu przecież własne rysy. Gdzieś czytał o pierwszych objawach śmierci klinicznej, o tym co się dzieje z człowiekiem po... życiu! To jest śmierć? Ale... dlaczego ja? Dlaczego teraz? Czy już nic nie da się zrobić?! - Ja nie chcę! - krzyknął. - Boże, ja nie chcę umierać! Ratunku!!! Znowu ogarnęła go ciemność i poczucie potwornego pędu... Z przeraźliwym krzykiem ocknął się znowu na łóżku. W irracjonalnym odruchu szarpiąc bezwiednie opasujące go rurki, sprawdzał gorączkowo czy włada wszystkimi częściami swojego ciała. Zachłystując się nadmiarem powietrza, dyszał ciężko jak sprinter po długim biegu. Uspokajał się bardzo powoli. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że wokół nie widzi nikogo. Kiedy uniósł się na łokciach dostrzegł, jak pochylone pielęgniarki cucą leżącego na podłodze lekarza. Ktoś wpadł do pokoju, mocno trzaskając drzwiami. - Co tu się stało? - Ja... On... - pielęgniarka nie potrafiła dobrać słów. - Pan doktor nachylił się nad chorym... On... - Co on? Co mu się stało? - Nagle drgnął tak dziwnie... - I? Pielęgniarka potrząsnęła głową. - ...i zaczął krzyczeć. To straszne. - Doktor zaczął krzyczeć? - starszy mężczyzna wyjął z kieszeni małą latarkę i odchylając powieki, oświetlił kolejno oczy oszołomionego lekarza. - Tak... Dosłownie wył, że nie chce umierać. Wzywał pomocy... - On? Przygarbiona postać pochyliła się znowu nad zdrowym, wysportowanym ciałem lekarza. Sprawne palce dotknęły szyjnej tętnicy. Fargo opadł na poduszki. Nie rozumiał, co dzieje się wokół. Nie starał się analizować żadnych faktów. Intuicja mówiła mu, że najbliższą noc spędzi wśród żywych. * * * Kiedy stan zdrowia Fargo polepszył się na tyle, że można było odrzucić obawę wystąpienia ataku, przeniesiono go z powrotem do wspólnej sali. Po kilku dniach spędzonych w cieple i poczuciu bezpieczeństwa poczuł się na tyle dobrze, że pozwolono mu chodzić po szpitalu. Kręcił się więc bez celu po jednakowych w każdej części budynku korytarzach, pokrytych wszędzie taką samą, jednakową lśniącą, białą farbą. Mijał obojętnych ludzi, wiecznie spieszący się, zaaferowany personel, szukając kogoś, z kim mógłby porozmawiać. Kogo jednak mogły interesować jego sprawy? Spędzał więc większą część dnia, leżąc w łóżku i usiłując poradzić sobie z targającymi nim, sprzecznymi uczuciami. Wiedział, że w krótkim czasie podleczą go na tyle, by mógł podjąć swą wędrówkę po ulicach. Wiedział również, że nie pozostało mu wiele czasu. Żelazne prawa natury nie okazały się bezsilne wobec jego organizmu