Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie zostawiają żadnych śladów… Tak, nie odnaleziono ani jednego śladu stóp. — Słyszymy ciągle: „wyszli z morza” — przemówił reprezentant azjatyckiej agencji prasowej. — W którym miejscu? — Plaża w pobliżu Sant Michel — odparł admirał. — Skąd wychodzą, z jakiego miejsca w morzu? — Tak, rozumiem. Usiłowaliśmy to ustalić. Mniej więcej około dziesięciu kilometrów od wybrzeża. Wysłałem tam dwie łodzie podwodne. Wyszli z głębin morskich — mówił admirał — bardzo zła widoczność utrudniała obserwacje. Wysoka temperatura wody zmusiła okręty do wycofania się z tego podwodnego piekła. Dostrzeżono na samym dnie czerwone i białe rozbłyski, rodzaj błyskawic. — Może wulkany podwodne — profesor Viviani spacerował dookoła fotela, komplikując życie kamerzystom. — To tłumaczyłoby temperaturę wody i błyskawice. Morze gotuje sie w tym miejscu, prawdziwa kipiel. Ziemia otworzyła się, dno morskie pękło, podmorskie trzęsienie zmienia krajobraz dna. Powstał nowy wulkan. — A więc oni wyskoczyli z wulkanu! — zawołał rozbawiony reporter Północnego Biuletynu. Wypłynęli razem z lawą. — Nonsens! Wypraszam sobie takie żarty — zaprotestował uczony. — Pan nie docenia powagi sytuacji. — Przepraszam — reporter ukłonił się i opuścił studio. — W jaki sposób zamierzacie bronić Europy, przed nieznanym niebezpieczeństwem? — pytanie zadał korespondent wojskowy. — Ewakuujemy wszystkie osiedla w pobliżu autostrady. Ludzi umieszczamy w miasteczkach namiotowych, z dala od trasy pochodu. — Admirał wpatrywał się w migotliwe punkciki I na mapie Francji. — To dziwne. ONI ignorują ludzi, nie dostrzegają naszej obecności, lekceważą wszelkie próby nawiązania kontaktu. Z dziecinną łatwością pokonują przeszkody. Wytrwale podążają na południe ku nieznanemu celowi. — Nie znanemu dla nas — powiedział uczony. — ONI dobrze wiedzą, dokąd idą. Nie umiemy IM pomóc, nie potrafimy przeszkodzić. Chyba śnimy sen o istotach z morza, sen o sobie w odległej przeszłości, o pierwszych dniach Początku. Ludzie, którzy mieszkali przy autostradzie wiodącej z Rennes do Nantes, ludzie, którzy mieszkali przy autostradzie z Nantes do La Roche–sur–Yon i dalej do Niort i Saintes, ludzie, którzy mieszkali przy autostradzie prowadzącej do Bordeaux, a z Bordeaux do Tuluzy — ci wszyscy ludzie i inni z pobliskich miast, miasteczek, wiosek pakowali swój dobytek na wozy, do samochodów albo po prostu do walizek i odjeżdżali na wschód, byle jak najdalej od tej drogi, byle jak najdalej od tego pochodu siedemnastu tysięcy cieni, nie–cieni. Bóg jeden wiedział, kim byli, skąd i dokąd kroczyli dzień i noc, od świtu do świtu. Ludzie zapomnieli o kłótniach, o sporach, o konfliktach, o niesnaskach, o nieporozumieniach, przynaglali kierowców autobusów, popędzali konie, przyśpieszali bieg kół. Nie było czasu na utarczki, na bijatyki. Dosyć swarów — mówili — dosyć zwad i awantur. Pora najwyższa ustatkować się, skończyć z burdami. Co innego mamy teraz na głowie. Głowiono się, jak zażegnać niebezpieczeństwo, jak oddalić katastrofę, jak unicestwić upiorny pochód, spędzający sen z powiek. Pustoszały miasta i osady, zamierało życie w zachodnich departamentach. W Paryżu obradowały komitety, komisje, sztaby, kolegia. Konferowano również w innych stolicach, a tymczasem Pochód Siedemnastu Tysięcy zbliżał się do Zatoki Liońskiej. — Dałbym wiele — powiedział admirał Borsen — by zrozumieć sens tego przemarszu przez zachodnią Francję. Dałbym jeszcze więcej temu, kto zechciałby odpowiedzieć na pytanie: KIM SĄ TE STWORY, KTÓRYCH KULE SIĘ NIE IMAJĄ. Słowa te zostały wypowiedziane na dwudziestej drugiej Konferencji Zjednoczonych Sztabów Sił Lądowych, Powietrznych i Morskich. Żaden z trzydziestu generałów nie zabrał głosu. Uczestnicy narady milczeli i jakże to milczenie wiele mówiło. Ponieważ jednak nie można milczeć bezustannie, przemówił generał Sabre, dowódca Trzeciego Okręgu Wojskowego w Rennes: — Panowie — rzekł gładząc dłonią pofałdowane sukno okrągłego stołu. — Panowie, staliśmy się zbyteczni. Mimo najlepszych chęci i niemałych możliwości, dysponujemy przecież bogatym arsenałem supernowoczesnych broni, nie możemy nawiązać kontaktu z nieprzyjacielską armią. — W kwestii formalnej! — zawołał generał Perron. — Po pierwsze, nie nazwałbym tej hałastry armią. Armia powinna być co najmniej uzbrojona. Oni nie mają żadnej broni, według zapewnień wywiadu nie dostrzeżono niczego, co mogłoby przypominać jakąkolwiek broń. Po drugie, należy zadać sobie pytanie, czy mamy do czynienia z nieprzyjacielem. Nie zaobserwowano najmniejszych nawet wrogich poczynań, nieprzyjacielskich odruchów. ONI PO PROSTU IDĄ z północy na południe. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego trudno to wyjście z wody i przemarsz autostradą nazwać agresją czy inwazją. Dosłownie nie ma się do czego przyczepić. — Staraliśmy się — przypomniał generał Sabre — na wszelki wypadek zrzuciliśmy kilka bomb na ten pochód, ostrzelaliśmy ICH z czołgów, saperzy zaminowali autostradę pod Rennes i Nantes, że nie wspomnę o „ścianach ognia”. — Nie zareagowali zupełnie na nasze zaczepki — generał Perron rozpiął kołnierz bogato wyszywany srebrnymi zygzakami — ONI są niezniszczalni. Po raz pierwszy w historii świata wojsko stało się bezużyteczne. Nie potrafimy powstrzymać tego unikalnego pochodu. Zlekceważono Zjednoczone Sztaby, krótko mówiąc, mają nas, z przeproszeniem, w nosie. — Obrona cywilna zajęła się ewakuacją ludności z zagrożonych obszarów, ale ludzie już powracają do swoich domów, twierdząc, że nie czują się zagrożeni, że nie lękają się owych Siedemnastu Tysięcy. — Admirał Borsen zakasłał. — Pogoda fatalna, przeziębiłem się, lekarz zaleca gorącą kąpiel i odpoczynek, a ja cierpię od kilku nocy na bezsenność. — Ludzie wracają do miasteczek i osad — mówił generał Sabre. — Zwierzali się oficerom, że dziwny spokój zagościł w sercach mieszkańców zachodnich departamentów. „Powietrze takie czyste — mówili — aromatyczne. Ciepło i słonecznie. Drzewa ponownie zakwitły i wkrótce będą owocować. Nawet dzikie zwierzęta łaszą się do nas.” Za oknami deszcz, ulewa, a oni widzą słońce! Co za nieoczekiwana metamorfoza! Wczoraj uciekali przed tym upiornym pochodem, dzisiaj wracają w doskonałych humorach, lęk ustąpił miejsca poczuciu absolutnego bezpieczeństwa. Oszaleć można — zakończył generał i zachichotał. — Nie będę ukrywał rozczarowania — rzekł generał Perron. — Tak, panowie, rozczarowanie przez wielkie R,O,Z,C,Z,A,R,O,W,A,N,I,A. Ratujmy autorytet Zjednoczonych Sztabów, w przeciwnym razie powędrujemy na zieloną trawkę. — Autorytet — admirał Borsen zasępił się. — Jakże ratować coś, co przestało istnieć? Kupiłem piękny garnitur, czysta wełna, beż, fason sportowy. Po zakończeniu tej konferencji przebiorę się i rozpocznę inne życie. Zapraszam na partyjkę golfa