Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Nie o to chodzi. - Więc pójdziemy z panem. Ja i mój nowy braciszek. - Poklepała kolbę AKM-96. Tunel przed nimi rozszerzał się. Obłoki pary stały się rzadsze, a powietrze wyraźnie się ochłodziło. „Wkrótce, Natalia - powtarzał w myślach. - Wkrótce”. Przyśpieszył kroku. Paul pamiętał ostrzeżenie Michaela, by nie wsiadać na pokład jakichkolwiek pojazdów powietrznych. Ale przed nimi stały właśnie helikoptery, a on, Otto i uzbrojeni Rosjanie maszerowali w ich kierunku. Ciężarówki zabrały ich z głównego obozowiska do małego podobozu. Przejechali około trzech kilometrów. Stały tu namioty, ale o wiele bardziej prymitywne. Nie miały hermetycznych zamknięć i klimatyzacji. Obok dużego wykopu przejeżdżały ciężarówki, a dalej stały dźwigi i koparki. Widać było, że to plac budowy. Wszystkie bloki były w stanie surowym, ale posiadały już dachy. Obok stały ciężarówki, na których przewożono gaz wykopany w Egipcie przez Karamazowa. Substancja ta działała jedynie na mężczyzn, wywołując agresję. Paul odwrócił się od szczeliny w plandece. Nie wyglądało to najlepiej. Annie przesunęła kabury do przodu i włożyła ręce w kieszenie wełnianej spódnicy. Coraz bardziej niecierpliwiło ją czekanie na eskortę obiecaną przez Chińczyków. Stała na peronie jednoszynowej kolejki. Towarzyszyła jej śliczna Chinka mówiąca po angielsku. Strażnik stojący wewnątrz tunelu kolejny raz rzucał spojrzenie w jej kierunku. „No cóż, jestem biała. A może to mój ciepły strój tak go interesuje” - myślała. Na pewno wartownika intrygowała też jej broń. Detonik tkwił w kaburze na prawym biodrze, a Beretta na lewym. Reszta ekwipunku - plecak, ciepły płaszcz, szalik i karabinek M-l6 - leżała przed nią na peronie. - Ma-Lin? - Tak, pani Rubenstein? - Jak długo już tu czekamy? - Zdaje się, że pięć minut. - Chinka podwinęła rękaw kurtki i spojrzała na zegarek. - Dokładnie tyle mija od chwili, kiedy wysiadłyśmy z wagonu. Annie skinęła głową. Ma-Lin ubrana była w ciepłe spodnie, gruby sweter i lekką kurtkę sztormową. Tornister i długi, ciepły płaszcz z dużym kołnierzem leżały na peronie koło rzeczy Annie. - Nie musiałaś jechać ze mną. Jestem już mężatką, nie potrzebuję przyzwoitki. Tłumaczka uśmiechnęła się. - Sam przewodniczący polecił mi, bym pani towarzyszyła. To dla mnie wielki zaszczyt, pani Rubenstein. - Pracujesz w wywiadzie? Ma-Lin uśmiechnęła się. Annie poczuła, że Chinka przestaje się jej podobać. Eskorty wciąż nie było, „przyzwoitka” okazała się szpiegiem. - Wspaniale, nie ma co... - wymamrotała. - Co jest wspaniałe, pani Rubenstein? - Ach, nic. - Więc dlaczego? - Zaczynam się denerwować. Ale to nie twoja wina. Mój mąż i brat są gdzieś daleko, szukając ojca i kogoś bardzo mi bliskiego. - Na stację wjechała kolejka. - Powinnam zachować zimną krew, ale mam to gdzieś. Najchętniej... Usłyszała szczekanie psa. Hrothgar omal jej nie przewrócił. Pies stanął na tylnych łapach, próbując polizać Annie po twarzy. W drzwiach wagonika stanął Bjorn Rolvaag. - Annie! Za Rolvaagiem wysiadło sześciu chińskich żołnierzy w pełnym rynsztunku polowym. Bjorn zawołał Hrothgara. Annie padła Islandczykowi w ramiona i pozwoliła mocno przytulić się do piersi. Rozdział XXVI Liza schowała się za gablotą. Pojedyncze czerwone światełko oświetlało hol muzeum. John ruszył do przodu. W dłoniach trzymał AKM-96. Dostali się tu przez tylne drzwi z wąskiej klatki schodowej niedaleko niewielkiego biura. Kiedy weszli na galerię, Rourke zauważył, że unieruchomione przez niego wodoszczelne drzwi prowadzące z zagrody rekinów do sali wystawowej nadal są zamknięte. Odłączyli się od uciekinierów, którzy szli dalej w kierunku przystani okrętów podwodnych. Aldridge przyrzekał, że jeżeli dotrą do kopuły przykrywającej doki z flotą radziecką, narobią tyle szkód, ile zdołają. Martha stwierdziła, że jeśli nie napotkają poważniejszego oporu, droga zajmie im około kwadransa. Rourke stanął przed drzwiami. Liczył sekundy, ponieważ było zbyt ciemno, aby zobaczyć wyraźnie tarczę zegarka. - Teraz - wyszeptał, przechodząc powoli przez drzwi. Powoli odwrócił się, aby przywołać Lizę, ale dziewczyna była tuż za nim. Rząd czerwonych świateł rzucał na wejście do holu głęboki cień. Wyjście na chodnik i ulicę było równie ciemne. Nagle Rourke zdał sobie sprawę, co zrobił. Uszkadzając główny system oświetleniowy, wyłączył również sztuczne „słońce”. Na zewnątrz panowała noc. Przesuwał się powoli w kierunku drzwi, Liza szła tuż za nim. Na razie nie było słychać odgłosów zapowiedzianej przez Aldridge’a akcji dywersyjnej. - Nie martw się - wyszeptała Murzynka. - Kapitan na pewno ci pomoże. Za chwilę rozpęta się tam piekło. - Miejmy nadzieję - powiedział Rourke