Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
I gdyby nie Zygmunt a nie królewskie pułki, Wielkopolanie byliby się rozproszyli, zbiegli i padli ofiarą - ledwie ich Olbracht zdołał tym wstrzymać, że się sam okazywał ciągle, bo go obmówili, że ich tam porzuci i uciecze. Nie ma wojska naszego! Nie ma rycerstwa! I Trzeciak płakać zaczął, a leżący pod ścianą Sropski zaryczał głosem dzikim: - Dies iiae, dies Ula! Dzień był gniewu bożego, a czyje oczy nie patrzały nań, czyje ucho nie słyszało konających jęku, ten niech milczy o tym dniu sądu... Kwiat nasz ścięła kosa tego chłopstwa podłego, krwią szlachetną podleli pola swoje mordercy... Na stos nas powiedli... Słuchaliśmy wszyscy, przejęci i przerażeni tak, iż wypowiedzieć niepodobna, co się działo z nami. Płakały niewiasty, od zmysłów odchodząc, jam też jak bóbr łzy lał, bo tu już nad nie więcej nic nie zostało. Cóż gniew mógł nasz przeciwko bożemu? Poczciwy Trzeciak zawziął się zaraz około Sropskiego, którego trzeba było opatrzeć, odziać, położyć... ale już w nim tyle tylko życia pozostało, że, się wyspowiadawszy i do końca wyrzekając a krzycząc, nazajutrz nad wieczorem skonał. Co się potem działo w mieście całym, gdy niemal co godzina ktoś nadbiegał i nowe przywoził szczegóły o bukowińskiej klęsce, jaki był lament powszechny po kraju całym a narzekania na Olbrachta, wypowiedzieć tego niepodobna. Król wprawdzie, choć chory mocno, mężnie stawał, nie opuścił swoich, na koniu dosiadywał, nie stracił ani na chwilę odwagi i przytomności, lecz wszystko to przychodziło za późno. Strasznej klęski nic powetować nie mogło. Wielkie owe wojenne zamysły wszystkie w puszczy bukowińskiej razem z rycerstwem naszym pogrzebione zostały. Więc ci, których to bolało najwięcej, bo potracili ojców, braci, mężów, przypominali teraz rady Kallimachowe, aby szlachtę powściągnąć, i mówili głośno, iż król umyślnie ją dał na rzeź w Bukowinie, aby się jej zbył... Stąd większa jeszcze do Olbrachta nienawiść, który i przedtem miłości nie miał u ludzi. Jeszcze przed powrotem królewskim widoczną łaską bożą, noga mi się tak dobrze zrosła, żem naprzód o kulach zaczął po izbie się przechadzać. Jak tylkom mógł się już poruszać, matka nastawać zaczęła wielce, abym w kolebce jej powoli chociaż do Krakowa z nią wracał. Prawda, że pobyt we Lwowie nie obiecywał się wcale miłym, bo tu wszystkie owe nieszczęsne niedobitki nasze, jeżeli nie stale, to przechodem gościły i przynosiły z sobą ból, narzekanie a przekleństwa. Ze wsi zaś, z różnych ziem, rodziny tych, co z królem szli na wojnę, gdy powracających się nie mogły doczekać, a słyszały o pogromie, przybiegały szukając swoich. Tu tylko grobową wieść znajdując, miasto napełniały narzekaniem. W kościołach, po ulicach jęki tylko i płacze słychać było. Serce się krajało... Niewiasty w rozpaczy publicznie króla przeklinały. Przybył Olbracht na zamek, ale tak chory, że go na wozie wysłanym i okrytym musiano noga za nogą prowadzić, a tu wnet po doktorów do Krakowa słać i ratować. Choć o kulach i nie bardzo dobrze chodziłem, żal mi się taki zrobiło pana mojego po tej klęsce, żem spokoju nie miał, ażem się u matki wyprosił, aby mi pozwoliła dostać się na zamek i pożegnać go a pocieszyć. W kolebcem jechać musiał. Na zamek przybywszy, com się tu spodziewał wszystkich zastać we łzach i utrapieniu, zgłupiałem od progu, spotykając dworaków i urzędników tak jakoś spokojnego umysłu i równej myśli, żem zwątpił o tym, co dotąd na uszy własne od świadków o klęsce słyszałem. Króla zastałem w koszuli jednej i kożuchu na nią wdzianym, powolnym krokiem przechadzającego się po izbie, z której śmiech mnie doszedł od progu. Rozmawiał ze swoimi komornikami jako niegdyś drwiąc sobie. Na twarzy chorobę wprawdzie widać było i zmizerowanie, ale troski na niej próżnom szukał. Zobaczywszy mnie wchodzącego na kulach, stanął, popatrzał i odezwał się: - Cóż ty, także na Bukowinie bywał? Uśmiechnąłem się. Westchnąłem głośno: - Okropna klęska... - Wojna - odparł zimno - nic tam nie było okropniejszego nad to, co się na wojnach trafić zwykło