Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie spuszczała wzroku z pięści Michaela, gdy leciała nisko, muskając ziemię. Michael odczuł wielką ulgę, gdy zrozumiał, że podjęła właśnie decyzję. Wzniosła się wyżej ku pięści i wylądowała z impetem, aż ręka mężczyzny odgięła się w tył. Czuł przez rękawicę, jak zaciska szpony. W końcu usadowiła się skrzydła miała lekko rozłożone, drżała, spoglądała mu w twarz, przestała być niewolnikiem. Poczuł, jak doznanie ulgi rozchodzi się falą po całym ciele, a kiedy spojrzał na Jamiego, wymienili uśmiechy. Linda Kowalski przypięła zamówienie nad grillem, przed oczami męża. — Pete, temu facetowi się spieszy — powiedziała. Pete spojrzał na kartkę i wrzucił hamburgery na ruszt. Na razie w jadłodajni było spokojnie, ale za jakiś kwadrans klienci zaczną się schodzić na lunch. Linda nalała dwie filiżanki kawy i usiadła, zapalając papierosa. — Jeśli ja mogłam się urwać na chwilę, to i ty możesz zrobić sobie przerwę — powiedziała do Susan. Ta uśmiechnęła się w odpowiedzi. Równie dobrze mogła napić się kawy, nie wychodząc ze swojego biura, ale kiedy nie działo się nic, lubiła tu przyjść i chwilę pogadać, zerkając ku swemu biuru ze stołka przy kontuarze. To była jedna z tych rzeczy, które sprawiały jej w życiu przyjemność. Czasem wyobrażała sobie, że znów jest w Vancouverze, ubrana w kostium, pracuje po godzinach i z konieczności staje się coraz bardziej bezwzględna. Wyprowadzka z miasta była pomysłem Davida, przyjechał tu z nią na jakiś weekend, żeby ją przekonać do podjęcia próby. Pamiętała to dobrze — pełen oczekiwania wyraz uśmiechniętej twarzy męża, gdy spytał, co myśli o jego rodzinnym miasteczku. Było to przed pięciu laty. Miała wówczas dwadzieścia osiem lat, a Jamie prawie pięć. David przywiózł ją tu wiosną, gdy śnieg utrzymywał się już tylko wysoko w górach, a łąki nad rzeką usłane były żółtymi i czerwonymi plamkami rosnącego tam dzikiego kwiecia. Miała wielkie obawy przed zamieszkaniem w małym miasteczku, odsunęła je jednak od siebie i pozwoliła się oczarować wizji, jak Jamie dorasta nad tą rzeką. David miałby swoją firmę — biuro projektowe stodół i domów („stodół?" — dziwiła się). Otworzyłaby też własne biuro pośrednictwa kupna i sprzedaży nieruchomości, wszystko by tak zaplanowała, żeby spędzać z Jamiem jak najwięcej czasu, a do wielkiego miasta mogliby jeździć regularnie. Tak więc przenieśli się tutaj i ku jej zaskoczeniu, wszystko poszło jak po maśle. David był szczęśliwy i pragnął jej szczęścia. Nie mógł nic poradzić na niedostatki życia na prowincji, ale rekompensował jej to, robiąc wszystko, by czuła się kochana. Przynosił jej kwiaty. Chodzili na spacery, trzymając się za ręce, mówił jej, jaka jest piękna. Po trzech i pół roku sielanki zginął. A ona, choć minęło półtora roku od tragedii, nadal tu tkwiła. — Jak tam twój sąsiad? Pytanie Lindy wyrwało ją ze wspomnień. Susan uniosła wzrok znad kawy, którą mechanicznie mieszała, tworząc w filiżance lej. Susan podążyła za spojrzeniem Lindy i ujrzała przez okno sklep z oknami zakrytymi papierem, a przed nim granatowego nissana należącego do Michaela. — Wszyscy mówią o tym, jak remontuje sklep. — Czy znasz go z czasów, kiedy tu mieszkał poprzednio? — spytała Susan. — Właściwie nie. Był cichy, spokojny, a jak przypuszczam, jego matka była dziwaczką. Ciągle jej coś dolegało. Kilka dni wcześniej, po wyprawieniu do szkoły Jamiego, Susan postanowiła na własną rękę dowiedzieć się coś więcej o Michaelu. Pojechała aż do Prince George, gdzie w bibliotece przestudiowała na mikrofilmach gazety z Torono sprzed blisko siedmiu lat, w końcu więc dowiedziała się, jak było naprawdę. — Jamie chodzi do niego przypatrywać się, jak szkoli swojego sokoła — powiedziała. Linda wyglądała na zaskoczoną. — Naprawdę? Susan znów spojrzała przez ulicę i w zamyśleniu ściągnęła wargi