Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Młodej kobiecie z zawałem serca, kto 70 chwilą dwukrotnie zdefibrylowałem elektrycznym i która właśnie otworzyła oczy, pielęgniarka śpie-, że "pani przed chwilą dwa razy umarła". Cho- rrf«a raka muszą wysłuchać wszystkiego nie tylko o prze- rzutach, które stwierdzono, ale też o tych, które w przyszłość? powstać mogą (choć wcale nie muszą): do kręgosłupa, do serca i do mózgu! Gdy u kogoś z mojej rodziny stwierdzono chorobę Kahlera (złośliwą sprawę nowotworową w aarządach krwiotwórczych), szwajcarski profesor ograniczył się do wyjaśnienia, że choroba jest nieuleczalna, ale docent uznał za stosowne uprzedzić pacjenta, że "umrze w straszliwych męczarniach". Obyło się bez tych męczarni, ale po takiej informacji pacjent dwukrotnie usiłował popełnić samobójstwo. Słusznie zauważył Jongkees [109], że pod hasłem "mówienia prawdy" i zgodnie z zasadą, że "chory musi znać całą prawdę i tę prawdę akceptować" lekarz często daje upust swojemu sadyzmowi. A jeśli ta "prawda" okaże się nieprawdą? W pewnym szpitalu uniwersyteckim byłem świadkiem rozmowy pomiędzy młodym lekarzem a pacjentką, która mimo wszczepienia dwóch sztucznych zastawek sercowych była w złym stanie, a ponadto po dotcha-wiczej narkozie miała powikłanie w postaci zwężenia tchawicy. Chora ta z płaczem powiedziała lekarzowi, że tak bolesnego zabiegu, jak dzisiejszy (próby rozszerzenia tchawicy) drugi raz nie wytrzyma. "Ależ tak, proszę pani - powiedział doktor - to jest seria dwunastu zabiegów i zrobimy to jeszcze jedenaście razy". Chora musiała przecież znad prawdę i ją akceptować. Ale to była nieprawda, pacjentka zmarła tego samego wieczoru i jedenaście zaplanowanych zabiegów nie doszło do skutku; udało się jednak miłującemu prawdę lekarzowi psychicznie zatruć ostatnie godziny życia tej kobiety. Gdy mnie pacjent pyta: "Jak długo jeszcze mogę z tym żyć?", odpowiadam: "Skądże mogę to wiedzieć? Nie wiem również, co się ze mną dziś wieczorem stanie; starajmy się wszyscy żyć jak najdłużej" - i tak mniej więcej odpowiadają inni moi koledzy, "tradycyjnie" wychowani lekarze; a odpowiadając tak pozostajemy wierni prawdzie, bo los nas wszystkich jest niepewny, nie wiem 71 nigdy, kto wcześniej umrze: mój pacjent, człowiek chory, czy ja, choć wydaję się zdrowy. I odpowiadając tak, dajemy choremu odczuć, że dzieli z nami wszystkimi nasz wspólny ludzki los, naszą wspólną nadzieję i naszą wspólną niepew-ność; nie wyłączamy go z ludzkiej wspólnoty. Ale w ostatnich latach widziałem już pacjentów, którym ogłoszono wyrok, że jeszcze "dwa miesiące" albo "jeszcze dwa tygodnie" żyć mają. Taka przepowiednia nie jest nigdy prawdą, bo tylko przypadkowo może się spełnić. A jakże człowiek taki ma teraz żyć, w oczekiwaniu ustalonego terminu egzekucji? Na szczęście chory zachowuje zwykle trochę zdrowego sceptycyzmu, ale im silniej wierzy w ekspertyzę lekarza, tym bardziej nie do zniesienia staje się dla niego własne życie i, oczywiście, każdy ból czy dolegliwość. Jest kilka prostych i rozumnych reguł, którymi dobry lekarz kieruje się w swych rozmowach z pacjentem: 1. Nie mów tego, czego sam nie wiesz. 2. Nie jest twoim zadaniem uczynić świat okropni ej s zy m, niż jest. 3. Niech ci się nie zdaje, że znasz przyszłość; niejeden pacjent ze złą prognozą zdążył jeszcze być na pogrzebie swego lekarza. Ale nie wszyscy dziś tych reguł przestrzegają. Przyczyniamy się walnie do tego, że cierpienie - i życie - staje się dla chorych nie do zniesienia. Najpierw doprowadzamy chorych naszym postępowaniem do myśli o samobójstwie, a potem ich "na ich własne życzenie" zabijamy. Ukazywanie pacjentowi perspektywy "łagodnej śmierci" to zabieg zmierzający wprost do tego, by chory zaczął swe cierpienie odczuwać jako nieznośne. Jest godne podziwu (ale zrozumiałe, gdy weźmiemy pod uwagę potężny instynkt samozachowawczy), jak ludzie potrafią się pogodzie z długotrwałymi cierpieniami. Osoby sparaliżowane, od lat zależne od pomocy innych ludzi, cenią sobie wszystkie ma' łe radości życia codziennego i promienieją szczęściem, gd) je odwiedza wnuczka. Pacjenci, którym przed dwudziesto laty z powodu raka usunięto część jelita i utworzono sztucz ny odbyt na brzuchu, tak że kilka razy dziennie opróżni^ 72 szą plastykowy worek z własnymi wydalinami, pracują, hodza. na koncerty i są szczęśliwi w małżeństwie. Są pa-ienci, którym usunięto połowę krtani, ale pracują w ogródku interesują się wszystkim, co się dzieje na świecie; aby móc coś powiedzieć, zręcznie zatykają palcem otwór tra-cheostomii na szyi. Jakąż siłę woli i wytrzymałość muszą mieć ci ludzie i co rano po obudzeniu wzbudzać w sobie na nowo! Mam dla nich najwyższy podziw i szacunek. Któż odważyłby się zachwiać siłą woli tych ludzi, zasiać zwątpienie w ich umysłach, zmusić do zastanowienia, czy warto czynie ten wysiłek, nakłaniać ich do rezygnacji? A jednak tak właśnie dziś postępujemy, bo ludziom tym ukazuje się możliwość eutanazji, propaguje się "łagodną śmierć" jako pożądane rozwiązanie, jako odważną, mądrą, przez społeczeństwo i nawet religię aprobowaną decyzję. Uzasadnia się potrzebę eutanazji powołując się na nieznośne cierpienia ludzkie, a równocześnie wskazując ludziom na możliwość eutanazji, doprowadza się ich do tego, by swe cierpienia odczuli jako nieznośne i zapragnęli przez śmierć z nich się wyzwolić. Kręcimy się znów w błędnym kole. Działania lekarza i każdego rozumnego człowieka dobrej woli nie do tego powinny zmierzać, by wytępić ludzi cierpiących, ale do tego, by usuwać cierpienie; a już na pewno trzeba czynić wszystko, by nie doprowadzać ludzi do cierpień, których znieść nie mogą. Pozostawienie człowieka przy życiu jako decyzja. Sprawa państwa S. stała się dzięki audycjom telewizyjnym i artykułom prasowym ogólnie znana. Wskutek błędu narkozy pani S. od lat już znajdowała się w śpiączce. Mąż jej nie opuścił, odwiedzał ją co kwartał, jest silnie zaangażowany w jej sprawę, lata całe poświęcił intensywnym rozmyślaniom i wielokrotnie już zwracał się do lekarzy z prośbą o uśmiercenie żony. Lekarze jednak odmawiali, ponieważ "nikt nie chciał podjąć takiej decyzji". Ale - rozumował S. - pozostawicie śpiączkowego pacjenta przy życiu jest również decyzją 1 ten, kto taką decyzję podejmuje, musi ją uzasadnić. Czy rzeczywiście jest to decyzja? Wstajemy co rano i nie Popełniamy samobójstwa: czy to jest decyzja? Nie pod- 73 pałamy naszych domów: czy to również decyzja? Matka karmi niemowlę kilka razy dziennie; czy podejmuje decyzję w tej sprawie? Tylko wtedy, jeśli założymy, że mogłaby postąpić inaczej; ale matka nie może inaczej postąpić. Decyzję podejmujemy tylko wtedy, gdy stoimy przed wyborem. Ale matka nie ma wyboru