Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jessica szybko uciekła do swego biura i złapała za telefon. Nie była w stanie myśleć o niczym innym, łan będzie zdruzgotany, ale jaki miała wybór? A on i tak nie miał prawa zgłaszać sprzeciwu. — I co pan o tym myśli? Właściciel był tęgi, nalany i oślizły. Już była na niego zła. — Śliczne, bajeranckie cacko. A jak silnik? — Bez zarzutu. Oglądał małego czerwonego morgana, jakby miał do czynienia z połciem mięsa w sklepie albo dziwką w burdelu. Jessie zadygotała; miała wrażenie, że sprzedaje własne dziecko na targu niewolników. Temu odrażającemu tłuściochowi. — Spieszy się pani ze sprzedażą? — Nie. Jestem ciekawa, ile mogę za niego dostać. — Czemu chce go pani sprzedać? Potrzebna pani gotówka? — obejrzał Jessie aż nazbyt starannie. — Potrzebny mi większy samochód. Jakież to było bolesne! Wciąż pamiętała swoje zdumienie i zachwyt tego dnia, kiedy łan zajechał morganem na podjazd i wręczył jej kluczyki, promieniejąc ze szczęścia. Triumfował. Teraz czuła się tak, jakby chciała sprzedać własne serce. Albo serce lana. — Wie pani co? Mam propozycję. — Tak? — Cztery tysiące. No, jak dla pani, cztery i pół. — Sprzedawca popatrzył na nią i czekał. — To śmieszne. Mąż zapłacił za niego siedem, a wóz jest teraz w lepszym stanie niż wtedy, gdy go kupował. — To wszystko, co mogę dać. I w krótkim terminie nie dostanie pani więcej. Trzeba nad nim trochę popracować. Wcale nie było trzeba i oboje o tym wiedzieli, miał jednak słuszność m do krótkiego terminu. Morgan to piękny wóz, lecz niewielu ludzi kupuje tego rodzaju samochody, niewielu też na nie stać. — Dam panu znać. Dziękuję — oświadczyła, po czym wsiadła do rmochodu i odjechała. Cholera. Paskudna perspektywa. Musiała jednak zapłacić resztę honorarium Schwartza, a teraz i wywiadowcy. Dom i firma już były W łapach Yorktowne Bonding. Kredyt wzięła pod zastaw samochodu. pędzie miała szczęście, jeśli bank pozwoli jej go sprzedać. Dotąd znali |D od najlepszej strony, istniała więc na to szansa, łan co prawda •uwzięcie perorował, że pójdzie do pracy, ale nie zrobił nic. Zakopał się w nowej książce i chodził wyłącznie po swojej pracowni z ołówkiem ii kniętym za ucho. Bardzo stylowo, lecz dochód z tego był niewielki. • l\'by zresztą nawet podjął pracę, ile zdołałby zarobić przez ten ". siać lub dwa, obsługując stoliki w jakimś barze i pisząc wieczorami? l»/e książka tym razem się sprzeda. Jessie wiedziała jednak z do- lwiudczenia, że to wymaga czasu, a zbyt często już łudzili się oboje tą wk4(tłą nadzieją. Teraz była mądrzejsza. Wcześniej czy później morgan Będzie musiał zmienić właściciela. Przeżyła miłą niespodziankę, kiedy tuż przed piątą w drzwiach (t mięła Astrid Bonner. Mogła wreszcie odetchnąć po nieprzyjem- B» niciach dnia. — No, no, Jessico, złapanie cię w pracy to prawdziwa sztuka! Astrid była w doskonałym nastroju. Kupiła sobie właśnie nowy | (iiciścionek z 32-karatowym topazem w złotej oprawie, wartej małą li" lunę. Jak zwykle „nie była w stanie się powstrzymać". Na palcu i . >kolwiek innego pierścionek wyglądałby wulgarnie, lecz do Astrid i , iwał nadzwyczajnie. Jessie znów pomyślała o morganie i serce ją -.ii'olało. Cena obramowanego brylancikami klejnotu zapewne dwu-||ir"tnie przewyższała kwotę, która była jej potrzebna. | — Od powrotu z Nowego Jorku wpadłam w straszny młyn. Piękny pierścionek, Astrid. l — Kiedy mi się znudzi, wykorzystam go jako gałkę u drzwi. Nie nin^łam się zdecydować, czy jest wspaniały, czy okropny. I wiem, że H i k l nie powie mi prawdy. Jest wspaniały. 88 89 DANIELLE STEEL TERAZ I NA ZAWSZE — Poważnie? — spojrzała na Jessie pytająco. — Jest tak wspaniały, że pozieleniałam z zazdrości, jak tylko wesziaś. — Bardzoś mila, ale to był naprawdę skandaliczny wyskok. Aż trudno uwierzyć, co ta nuda robi z człowiekiem! —Astrid zaśmiała się perliście, a Jessie z uśmiechem pokiwała głową. Jaki prosty problem: nuda. — Podwieźć cię do domu czy chcesz coś u nas kupić? — Mam samochód, dzięki. I żadnych zakupów! Wstąpiłam po drodze, żeby zaprosić cię z mężem na kolację. — To bardzo ładnie z twojej strony. Będziemy zachwyceni. Kiedy? — Może jutro? — Świetnie — wymieniły uśmiechy i Astrid przeszła się swobodnie po małym, przytulnym gabineciku. — Wiesz, Jessie, bardzo mi się tu podoba. Pewnego dnia postaram się wygryźć cię ze stołka — przyjrzała się Jessie z figlarnym uśmiechem. — Możesz się nie starać. Możliwe, że sama ci go oddam, choćby jutro. — Zdumiewasz mnie. — Daruj sobie. Może skoczymy na drinka? Nie wiem jak ty, ale ja chętnie strzelę sobie jednego. — Wciąż te same problemy? — Mniej więcej. — Co oznacza, że mam pilnować własnego nosa. Słusznie. Astrid zachichotała. Nie mogła wiedzieć, że Jessie przez cały dzień próbowała zapomnieć, iż Barry York ma zastaw na sklep. Mdliło ją już od tych ciągłych rozmyślań, a łan żył w innym świecie, siedział dniem i nocą nad tą cholerną książką. Jezu! Musiała z kimś pogadać. Skąd u niego ten nagły szał pracy? Zawsze był trudny, kiedy pisał, ale teraz? — Mam pomysł, Jessico. Jessie podniosła wzrok zaskoczona. Na chwilę zupełnie zapomniała o Astrid. — Może wpadniesz do mnie na drinka? — Wiesz co? Chętnie