Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wyprostował się i napiął bicepsy. Był silny, smukły, obdarzony szybkim refleksem. Przez chwilę pomyślał, że jedynym rozwiązaniem jest obić czarownicę tak, żeby ustąpiła. Zarazem jednak dosyć się nasłuchał o umiejętnościach walki Bene Gesserit, a także o ich magicznych sposobach, aby nie czuć teraz wątpliwości, czy na pewno wyszedłby zwycięsko ze starcia. Kobieta wstała z krzesła, bezgłośnie przeszła przez pokój i siadła na brzegu poplamionego, nie zasłanego łóżka. - Nie wiem, czy będzie to dla pana jakąś pociechą, w każdym razie przystępuję do tego aktu z nie większą przyjemnością niż pan. Spojrzała na kształtne ciało barona, szerokie ramiona, umięśnione piersi i płaski brzuch. Twarz pełna godności, bez wątpienia szlachcic. W innych warunkach Vladimir Harkonnen byłby nawet godny uwagi jako kochanek, podobnie jak męscy trenerzy, z którymi wiązały Mohiam rozkazy Bene Gesserit. Dostarczyła zakonowi ośmiu córek; wszystkie zostały wychowane bez jej udziału na Waliach IX czy innych planetach szkoleniowych. Nigdy nie starała się dowiedzieć, jakie robiły postępy, to bowiem byłoby niezgodne z regułami zakonu. Nie inaczej będzie z córką pochodzącą od Vladimira Harkonnena. Jak wszystkie dobrze wyszkolone siostry, Mohiam potrafiła sterować najdrobniejszymi funkcjami organizmu. Aby zostać Wielebną Matką musiała pokierować biochemią swego organizmu, by bez szkody dla niego przyjąć truciznę rozszerzającą świadomość. Przekształcając zabójczą substancję, odtworzyła w sobie długi ciąg dziedzictwa i nawiązała kontakt ze wszystkimi swymi poprzedniczkami, z Pamięcią Innych. W dowolnej chwili mogła uczynić łono płodnym, owulować na zawołanie, nawet zadecydować o płci dziecka w chwili, gdy plemnik łączył się z jajeczkiem. Bene Gesserit oczekiwały od niej dziewczynki, córki barona Harkonnena, a Mohiam wykona otrzymane polecenie. Znając tylko oderwane szczegóły różnorakich programów kulty-wacyjnych, Mohiam nie wiedziała dokładnie, dlaczego Bene Gesserit potrzebna jest koniecznie ta właśnie kombinacja genów, dlaczego to ona została wybrana na matkę i dlaczego żaden inny Harkonnen nie mógł dostarczyć potomka odpowiadającego planom zakonu. Spełniała swój obowiązek. Baron był tylko narzędziem, dawcą spermy, który musiał odegrać przypadającą mu w udziale rolę. Mohiam uniosła ciemną szatę i ułożyła się na łóżku tak, żeby widzieć Vladimira. - Do rzeczy, baronie. Nie traćmy czasu. To w końcu taki drobiazg. - Jej oczy spoczęły na jego kroczu, a kiedy zapłonął ze wściekłości, dodała spokojnie: - Potrafię zwiększyć pańską przyjemność albo zupełnie ją stłumić. Nie ma to żadnego znaczenia dla zamierzonego przez nas efektu. - Uśmiechnęła się cierpko. - Niech pan pomyśli o ukrytych zapasach melanżu, które będzie można zachować w tajemnicy przed Cesarzem. - Jej głos stał się ostrzejszy. - A zarazem niech pan sobie spróbuje wyobrazić, co zrobi stary Elrood z rodem Harkonnenów, na wiadomość, że przez cały czas był oszukiwany. Nachmurzony baron niezgrabnie zdjął spodnie i niechętnie zbliżył się do łóżka. Mohiam przymknęła oczy i zaczęła mruczeć błogosławieństwo Bene Gesserit, modlitwę, która miała ją uspokoić i skoncentrować na wewnętrznym metabolizmie. Baron bardziej odczuwał niesmak niż podniecenie. Nie mógł wprost patrzeć na odsłoniętą postać Mohiam. Na szczęście, podobnie jak on, większość ubrania zachowała na sobie. Zręcznymi ruchami palców doprowadziła go do wzwodu. Przez cały czas mechanicznego aktu, baron nie otwierał oczu, przywołując fantazje dawnych podbojów, zadawanego bólu, dominacji... Wszystkiego, co mogło odciągnąć jego uwagę od wstrętnego aktu współżycia mężczyzny z kobietą. Nie było w tym ani odrobiny miłości: znużony rytuał dwóch ciał, które łączyły swe zasoby genetyczne. Dla obojga był to tylko i wyłącznie seks. Mohiam jednak uzyskała to, czego chciała. Piter de Vries bezszelestnie podkradł się do jednostronnie przejrzystej szyby. Jako mentat nauczył się poruszać jak zjawa, widzieć, samemu nie będąc widzianym. Dawne prawo fizyki powiadało, że sam akt obserwacji zmienia swój obiekt, ale każdy dobry mentat wiedział, jak śledzić niepostrzeżenie, bez wiedzy śledzonego. Ze swego stanowiska de Vries często przyglądał się wyczynom seksualnym barona. Najczęściej napełniały go obrzydzeniem, od czasu do czasu fascynowały... a jeszcze rzadziej budziły własne idee. Teraz przywarł do małego otworu i przypatrywał się, jak czarownica Bene Gesserit zmusza barona do kopulacji. Z wielkim rozbawieniem patrzył na podrygi swego władcy, ucieszony jego widocznym dyskomfortem. Nigdy jeszcze nie widział barona tak przygnębionego. Jakże żałował, że nie miał czasu włączyć aparatury rejestrującej, dzięki której mógłby do woli rozkoszować się tą sceną. Kiedy tylko dowiedział się o żądaniu czarownic, z góry znał już wynik. Baron znalazł się w sytuacji bez wyjścia, nie miał wyboru