Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zdjął ją strach, wydało jej się, że światła ociekają krwią; ale po chwili biel koronek uspokoiła ją; nabrała otuchy, wręcz pewności przyszłego szczęścia. Tymczasem drobne kropelki deszczu chłodziły jej ręce i łagodziły gorączkę wyczekiwania. - To Bourras - usłyszała za plecami czyjś głos. . Wychyliła się i spostrzegła na rogu ulicy wysokiego starca, stojącego nieruchomo przed witryną, w której rano zauważyła pomysłową konstrukcję ułożoną z lasek i parasoli. Bourras schował się w cieniu i sycił oczy wspaniałą wystawą. Twarz miał zbolałą, nie czuł nawet deszczu padającego mu na odkrytą głowę i ściekającego kroplami z siwych włosów. - A to wariat, , przecież on się zaziębi. Wówczas odwróciwszy się Denise zobaczyła, że oboje Baudu stali znów za nią. Mimo woli, podobnie jak Bourras, którego nazywali wariatem, powracali wciąż do tego widoku rozdzierającego im serce. Była w tym jakaś zaciekła potrzeba cierpienia. Genowefa, bardzo blada, stwierdziła, że Colomban przygląda się rysującym się na szybach cieniom sprzedawczyń. Baudu dusił się od hamowanej wściekłości, oczy jego żony napełniły się łzami. - Zgłosisz się do nich jutro, prawda? - zapytał wreszcie kupiec dręczony niepewnością, czując, że podobnie jak inni bratanica uległa urokowi magazynu. 24 Denise zawahała się przez chwilę, a potem odrzekła łagodnie: - Tak, , jeżeli to nie sprawi stryjowi zbyt wielkiej przykrości. 25 II Nazajutrz o pół do ósmej Denise znajdowała się już przed magazynem " Wszystko dla Pań " . Chciała załatwić swoją sprawę, zanim zaprowadzi Janka do jego pracodawcy, który mieszkał daleko, w górnej części przedmieścia Tempie. Przyzwyczajona do wczesnego wstawania, pośpieszyła się zanadto: sprzedawcy dopiero się schodzili. Onieśmielona, lękając się śmieszności, dreptała czas jakiś w miejscu na placu Gaillon. Zimny wiatr osuszył już chodniki. Z wylotów wszystkich ulic, oświetlonych bladym, porannym światłem sączącym się z nieba barwy popiołu, wypadali pośpiesznie subiekci, z podniesionymi kołnierzami u palt, z rękami w kieszeniach, zaskoczeni pierwszym dreszczem zimy. Szli przeważnie pojedynczo i znikali w drzwiach magazynu bez jednego słowa, bez jednego spojrzenia nawet w stronę kolegów biegnących tuż obok; inni nadchodzili po dwóch lub po trzech, rozmawiając z ożywieniem i zajmując całą szerokość chodnika. Wszyscy przed wejściem jednakowym gestem rzucali do rynsztoka niedopałki papierosów lub cygar. Denise spostrzegła, że wielu z nich przygląda się jej uważnie. Wzmogło to jeszcze jej nieśmiałość. Zabrakło jej sił, aby iść za nimi, i postanowiła zaczekać, aż wszyscy wejdą. Rumieniec oblewał ją na samą myśl, że mogłaby znaleźć się w drzwiach razem z tym tłumem mężczyzn. Lecz fala subiektów wciąż płynęła w kierunku sklepu i Denise, chcąc uniknąć krępujących ją spojrzeń, okrążyła wolno cały plac. Gdy wróciła na dawne miejsce, zastała stojącego przed drzwiami magazynu wysokiego bladego młodzieńca o niezdarnych ruchach. Czekał już tutaj, podobnie jak ona, od kwadransa. - Przepraszam panią, czy pani nie jest przypadkiem ekspedientką w tym magazynie? - zapytał jąkając się. Zagadnięta przez nieznajomego, Denise zmieszała się do tego stopnia, iż nie mogła zdobyć się na odpowiedź. 26 - Widzi pani - mówił dalej, gmatwając się jeszcze bardziej - chcę się dowiedzieć, czy nie mogliby mnie tutaj przyjąć, i chciałem zasięgnąć u pani informacji. Młodzieniec był równie onieśmielony jak Denise, lecz widząc, że jest podobnie jak i on zmieszana, odważył się jednak zaczepić ją. - Udzieliłabym panu informacji z przyjemnością - rzekła wreszcie - ale jestem w takim samym położeniu jak pan. Przyszłam tutaj szukać pracy. - Ach, , tak - powiedział, , zupełnie zbity z tropu. Zaczerwienili się oboje, wzruszeni podobieństwem sytuacji, nie ośmielając się jednak wyrazić wzajemnych życzeń pomyślności. Nie mieli sobie już nic więcej do powiedzenia i skrępowanie ich wzrastało, rozstali się więc niezręcznie i stanąwszy o kilka kroków jedno od drugiego czekali znów - każde z osobna. . Subiekci schodzili się ciągle. Denise słyszała, jak żartowali rzucając spojrzenia w jej stronę. Wstydząc się coraz bardziej, że robi z siebie widowisko, postanowiła przejść się po sąsiednich ulicach. Nagle zauważyła jakiegoś młodego człowieka spiesznie idącego ulicą PortMahon. Zatrzymała się więc jeszcze na chwilę. Musiał być chyba kierownikiem działu, bo wszyscy subiekci kłaniali mu się uprzejmie. Wysoki pan miał jasną cerę i starannie utrzymaną brodę