Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. moich... ostatnich słów... Błogosławieństwo waszym głowom... Niech wam służy rosa niebieska i tłustość ziemska, obfitość zboża i wina... Błogosławieństwo memu synowi, Ab_Ramowi... Słuchajcie go, bo jemu przekazuję następstwo... Synu mój, Nachorze... Słuchaj brata twojego... - Będę słuchał, ojcze - zapewnił Nachor z przejęciem. Klęczeli po obu stronach łoża łącząc ręce na piersi ojcowej, z której Ab_Ram odrzucił ścierwo baranie. Stojący na dziedzińcu współplemieńcy uklękli pochylając głowy do samej ziemi, na znak, że uszanują wolę umierającego. Tare chciał jeszcze coś mówić, lecz chwycił go kurcz. Oczy uciekły wstecz, na usta wystąpiła piana. Rzęził. Zalany łzami Nachor dał znak płaczkom, by podeszły. Tare syn Nachora nie żył. Zanurzono ciało zmarłego w rozgrzanym miodzie z oliwą, by nasyciły się nim wszystkie członki. Potem ugięto i podwiązano ręce oraz nogi, tak jak spoczywa dziecię w łonie matki, i spowito starannie zwłoki. Niewielkiego wzrostu za życia, Tare zdawał się teraz mały, maleńki, iście dziecko wracające do matki ziemi, która go zrodziła. Twarz pozostwała odsłonięta, by cały szczep mógł pożegnać swego naczelnika udzielając mu pocałunku pokoju. Mężczyźni podchodzili kolejno według wieku i pokrewieństwa, przed dotknięciem wargami martwego czoła wychwaląc zalety zmarłego, jego rozum i doświadczenie. Wielbili go, iż był mądry, jak gdyby miał sto lat albo dwieście. Płaczki wyły przenikliwie, rozdzierały na sobie suknie, miotały się niby w szaleństwie, polewały własnymi łzami głowy i targały włosy. Czyniony przez nie zgiełk głuszył nawet grajków wyciągających piskliwe tony na piszczałkach. Śpiewacy zawodzili: "...Pękła srebrna nić życia, stłuczone złote naczynie, do ziemi odchodzi ciało...@ ...Biada, biada rodowi, któremu zabrakło starca... Bogowie nań niełaskawi...@ ...Siwy włos - korona rodu, długi wiek - błogosławieństwo...@ ...Stłuczone złote naczynie pełne mądrości stuletniej..."@ Ostatnim żegnającym zmarłego był wnuk jego, Lot syn Arana. Nic o nagłym zachorzeniu i śmierci dziadka nie wiedział, gdyż znajdował się poza obozem. Ominęło go błogosławieństwo! Płakał jak dziecko nachylając się nad zastygłym licem. Teraz gdy już wszyscy przeszli, zasłoniono twarz Tarego lnianą białą chustą, ciało owinięto w całun namaszczony wonnościami, a potem w nową rogożę. Elizer wrócił oznajmiając Ab_Ramowi, że dom został kupiony wedle polecenia. Kosztował dwieście srebrnych sykli. Ab_Ram skinął głową w milczeniu. Paru Hebrajczyków kopało już grób w rogu dziedzińca, wedle obyczaju bowiem zwłoki powinny być pochowane tegoż samego dnia przed zachodem słońca. Płytami kamiennymi wyłożono spód i boki grobu. Nareszcie złożono skurczony zewłok ustawiając wokół wszystko, co zmarłemu mogło być w krainie cieni przydatne. Niedbali krewni kładli nieraz do grobu rzeczy uszkodzone, naczynia gliniane pęknięte lub nadbite, lecz Ab_Ram i Nachor pragnęli, przeciwnie, by ich ojciec wziął ze sobą to, co najcenniejsze i co mu było ulubione. Ułożyli więc przy głowie złocisty kubek z wyobrażeniem tancerek, wielką czarę onyksową i małą czarkę z białej gliny twardej jak szkło, cienkiej jak skorupka jajka. Prócz naczyń piękny sztylet o głowie rzeźbionej w kształt kozy wspinającej się po grono winne uczynione z pereł. Naczynia napełniono winem, miodem i mlekiem, na rzeźbionej cennej misie spoczął chleb, zwany żałobnym, w odmienny niż zazwyczaj sposób zagnieciony. Całość nakryto płytami, zasypano ziemią, starannie ją ubijając. Gdy bóg Nannar_Sin wypłynął tegoż wieczoru na niebo, nie ujrzał już śladu Tarego, ruchliwego, wesołego starca, którego gniewy były krótkotrwałe, a umiłowanie piękna i wolności wielkie. Słońce poranne widziało go żywym, szczęśliwym, rozkładającym w nowym domu ulubione przedmioty, a przed zachodem odszedł z tego świata. O ludzka dolo śmiertelna! W obozie zabito kilka byków na ucztę dla plemieńców, rozdano chleby żałoby, które śpiesznie piekły niewiasty. Najbliżsi krewni, Ab_Ram, Nachor i Lot, nie brali w stypie udziału. Obowiązywał ich ścisły post trwający dni siedem... W tym okresie pili tylko wodę i jedli skąpo chleba. Siedzieli nieruchomo na popiele, w szatach rozdartych od góry do dołu, z głowami ogolonymi, posypanymi popiołem, boso. Milczeli. Od czasu do czasu tylko wykrzykiwali wspólnie: Biada, mój ojcze! Biada! Biada! Opuściłeś nas, rodzicu! Zgasła radość naszych oczu! Umarło wesele... Siedmiodniowy post pośmiertny miał wielkie znaczenie, nawet kapłani zasadniczo zwolnieni z żałoby nie spożywali w tym okresie mięsa ofiar. Gdy post minął, pozostawała obowiązkowa żałoba pokutna trwająca trzydzieści dni. Cały ten czas krewnym zmarłego nie wolno było myć się, strzyc włosów, porządkować brody, zaszyć rozdartego odzienia, obcować z niewiastą ani brać do ust wina będącego symbolem radości