Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ambasador był teraz nieobecny i odpowiedzialna rola doręczyciela noty dyplomatycznej przypadła Kilmerowi. Właśnie ta misja pozwoliła mu sobie uświadomić, jak daleko zaszedł w tak krótkim czasie. Odczuwał wielkie osamotnienie, idąc korytarzem do gabinetu ministra. Korytarz wydawał mu się nieskończenie długi, gdy kroczył nim w najlepszym z posiadanych garniturów i w lśniących czarnych półbutach. Budynek MSZ i jego wnętrze zostały tak zaprojektowane, aby uświadomić innych krajom, jaką potęgą jest Chińska Republika Ludowa, Właściwie wszystkie państwa starają się, by siedziby resortu spraw zagranicznych robiły wrażenie wystrojem wewnętrznym i zewnętrznym. W tym przypadku chiński architekt uczciwie zarobił pieniądze. Wreszcie Kilmer znalazł właściwe drzwi, i to wcześniej, niż w swoim pesymizmie zakładał. Otworzył je i wszedł do dużego sekretariatu. Któryś z młodych sekretarzy zaprosił go do saloniku tuż obok i zaoferował szklankę wody. Kilmer spokojnie czekał, wiedząc dobrze, że nie wpada się jak bomba do gabinetu jednego z najważniejszych ministrów potężnego państwa, ale oto jeszcze przed upływem niemal protokolarnych pięciu minut podwójne drzwi otworzyły się (w świecie dyplomatycznym na tym szczeblu zawsze dwuskrzydłowe) i poproszono go do środka. Shen był tego dnia w typowej kurtce Mao, a nie jak zwykle w granatowym garniturze. Wyszedł zza biurka i wyciągnął rękę do gościa. - Miło mi pana ponownie widzieć, panie Kilmer - powiedział. - Dziękuję za zgodę na moją niespodziewaną wizytę, panie ministrze - odparł Kilmer. - Proszę usiąść. - Shen wskazał niemal obowiązkowy w gabinetach dostojników niski stolik, za nim kanapkę i parę foteli. Gdy obaj już siedzieli, zapytał: - Czym dziś mogę panu służyć? - Panie ministrze, otrzymałem polecenie osobiście wręczyć panu notę od mojego rządu. - Kilmer wyjął z kieszeni marynarki kopertę i podał Shenowi. Koperta nie była zaklejona. Shen wyjął dwa złożone arkusiki pięknego papieru, rozłożył je i rozsiadł się wygodniej w fotelu, by przeczytać. Gdy skończył, w milczeniu spojrzał na Kilmera. Wyraz jego twarzy nic się nie zmienił. - Nota wyraża bardzo osobliwe stanowisko, panie Kilmer - powiedział po kilku sekundach. - Panie ministrze, mój rząd bardzo się niepokoi ostatnimi przemieszczeniami jednostek chińskiej armii. - Poprzednia nota waszego rządu, dostarczona mi za pośrednictwem waszej ambasady, była przykładem uwłaczającego nam mieszania się w nasze sprawy wewnętrzne. Obecnie grozicie nam wojną. - Ameryka nikomu nie grozi, sir. Po prostu uświadamiamy każdemu, że teraz, skoro Federacja Rosyjska należy do NATO, każdy, kto wystąpi zbrojnie przeciwko Rosji, musi wiedzieć, iż pociągnie to za sobą wypełnienie przez Amerykę jej zobowiązań wynikających z podpisanego traktatu. - I ponadto grozicie wyższym funkcjonariuszom naszego rządu, że jeśli coś złego przytrafi się waszym obywatelom w Chinach, to członkowie rządu poniosą konsekwencje. Za kogo wy nas bierzecie, panie Kilmer? - zapytał bardzo spokojnie Shen. - Panie ministrze, my tylko zwracamy uwagę, że skoro Ameryka rozciąga opiekę prawną nad wszystkimi obcymi obywatelami odwiedzającymi nasz kraj, to spodziewa się tego samego ze strony ChRL. Na zasadzie wzajemności. - Niby dlaczego mielibyśmy traktować amerykańskich obywateli inaczej, niż traktujemy własnych? - Panie ministrze, my tylko prosimy o potwierdzenie zasady wzajemności. - Dlaczego miałaby przestać działać ta zasada? Czy pan oskarża nas też o spiskowanie przeciwko naszemu sąsiadowi? - Ostatnie wojskowe posunięcia ChRL wymagają wyjaśnień. - Rozumiem... - Shen złożył obie kartki i położył je na stoliku. - Kiedy chcecie otrzymać odpowiedź? - Kiedy tylko uzna pan to za stosowne, panie ministrze. - Dobrze. Przedyskutuję sprawę z moimi kolegami w Biurze Politycznym i odpowiemy wam jak można najszybciej. - Natychmiast przekażę tę dobrą wiadomość do Waszyngtonu. I nie będę zajmował panu więcej czasu, panie ministrze. Dziękuję bardzo za poświęcenie mi cennych minut. - Kilmer wstał i po raz drugi uścisnął dłoń ministra. Opuścił gabinet i poszedł prosto przed siebie, nie patrząc ani na lewo, ani na prawo. Minął salonik i sekretariat, korytarzem poszedł w lewo do wind. Korytarz ponownie wydał mu się nieskończenie długi. Odgłos jego kroków brzmiał niemile w uszach, donośniej niż zwykle. Kilmer był na tyle długo w służbie dyplomatycznej, by wiedzieć, że reakcja Shena powinna być ostrzejsza. Tymczasem przyjął notę jak zaproszenie na nieoficjalną kolację w ambasadzie. Dziwne