Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pojazd dotarł do trapu przede mną i stanął w miejscu, czekając na rozładunek. - Obserwator po prawej... ktoś z Patrolu... To ostrzeżenie było pierwszym znakiem życia, jaki Eet dał od długiego czasu. Nie spojrzałem we wskazanym kierunku. - Czy będzie interweniował? - Nie, sfilmował tylko transporter. Nie kazali mu udaremnić startu, ma tylko upewnić się, że... wyruszyłeś naprawdę. - No to wiedzą już, że przynęta jest gotowa i wystarczy tylko zastawić pułapkę. Doskonale - stwierdziłem. Ale nie mogłem się wycofać, a poza tym w tej chwili funkcjonariusze Patrolu nie wydawali mi się nawet w połowie tak groźni, jak Bractwo. W końcu stanowiłem dla nich pewną wartość - przynajmniej dopóki mogli się mną posłużyć w swojej grze z Bractwem. Ponadto liczyłem, że jeśli tylko uda mi się opuścić planetę, zdołam jakoś przeszkodzić tym, którzy tak arogancko dysponowali moją osobą. Wciąż ukrywałem kamień nicości, o czym moi przeciwnicy nie mieli pojęcia. Dlatego nie dałem po sobie poznać, że wiem o istnieniu ukrytego obserwatora. Pomogłem Ryzkowi zejść z transportera, wprowadziłem go na górę, zwinąłem trap i zamknąłem właz rakiety. Pozostawiwszy moją otumanioną zdobycz, przypiętą pasami, w jednej z dolnych kabin, z licencją pilota w garści skierowałem się do sterowni. Eet szedł razem ze mną. Włożyłem licencję do czytnika i uczyniwszy w ten sposób zadość przepisom lotniskowym, przygotowałem się do startu. Eet pomógł mi włączyć funkcję automatycznego sterowania. Brakowało nam jednak taśmy z trasą lotu, co oznaczało, że jeżeli Ryzk zawiedzie, będziemy musieli po omacku szukać następnego portu. ROZDZIAŁ CZWARTY Nie mając taśmy z wyznaczonym kursem, nie mogliśmy wejść w nadprzestrzeń, póki Ryzk nie wyznaczy współrzędnych lotu. Tak więc od chwili startu krążyliśmy tylko w granicach układu planetarnego, wciąż narażając się na niebezpieczeństwo. Rakieta w nadprzestrzeni jest zupełnie niewykrywalna, czego nie można powiedzieć o jednostce poruszającej się wewnątrz jednego układu. Dlatego natychmiast po otrząśnięciu się z szoku grawitacyjnego rozpiąłem pasy i poszedłem poszukać pilota. Eet jak zwykle wypoczywał w którymś z zakamarków statku. Nasz statek o nazwie "Wendwind" był większy niż rakiety zwiadowcze, lecz mniejszy od statków Wolnych Kupców klasy D - w przeszłości mógł być prywatnym jachtem jakiegoś dostojnika. Od tego czasu jednak usunięto zapewne całe luksusowe wyposażenie, pozostawiając tylko zamalowane dziury w ścianach, potwierdzające słuszność moich przypuszczeń. Potem używano go do przewożenia towarów z jednej planety układu na drugą, aż w końcu został skonfiskowany przez funkcjonariuszy Patrolu jako statek przemytniczy. W końcu kupił go handlarz Salarik w celach spekulacyjnych. Oprócz pomieszczeń dla załogi statek miał również cztery dodatkowe kabiny; trzy z nich połączono, tworząc duży magazyn. Elementem wyposażenia, który sprawił mi - jako sprzedawcy klejnotów - szczególną przyjemność, był sejf z zanikiem reagującym na dotyk użytkownika. Kiedyś "Wendwind" musiał być uzbrojony w niedozwolone lasery G, o czym świadczyły zapieczętowane otwory strzelnicze oraz ślady na ścianach i pokładach. Obecnie jednostka była pozbawiona tego typu ochrony. Ryzk przebywał w jedynej kabinie pasażerskiej. Kiedy wszedłem do środka, szarpał się z pasami grawitacyjnymi, tocząc wokół błędnym wzrokiem. - Co... gdzie... - Jesteś w przestrzeni kosmicznej, na statku. Jesteś pilotem - wyjaśniłem, nie bawiąc się w długie wstępy. - Wciąż tkwimy w układzie planetarnym i wejdziemy w nadprzestrzeń, kiedy tylko wyznaczysz kurs. Szybko zamrugał oczami, a potem - o dziwo - jego miękkie rysy stężały, co pozwoliło mi dostrzec pod maską planetarnego próżniaka mężczyznę, którym był kiedyś. Wyciągnął rękę i otwartą dłonią dotknął ściany, jak gdyby musiał się upewnić, że to, co powiedziałem, jest prawdą. - Co to za statek? - jego głos także nie był już bełkotliwy. - Mój. - A kim ty jesteś? - jego oczy zwęziły się, kiedy na mnie spojrzał. - Nazywam się Murdoc Jern. Handluję drogimi kamieniami. Eet wykonał jeden ze swoich błyskawicznych skoków i usiadł na koi w niemal ludzkiej pozycji, opierając przednie łapy na tylnych w miejscu, w którym istoty humanoidalne mają kolana. Ryzk popatrzył na kosmitę, a potem znów na mnie. - Dobrze, dobrze. Prędzej czy później obudzę się z tego snu. - Nie, przynajmniej dopóki nie wyznaczysz nam kursu - udało mi się wychwycić i zrozumieć telepatyczny przekaz, wysłany Ryzkowi przez Eeta. Pilot drgnął i potarł rękami czoło, jak gdyby usiłował się pozbyć informacji, która trafiła do niego w tak niezwykły sposób. - Dokąd? - zapytał, najwyraźniej pogodzony z tym, że przebywa obecnie w świecie zjaw zrodzonych z faszowego dymu albo wiwera